District 97 - Trouble With Machines

Artur Chachlowski

ImageLeslie Hunt to obdarzona mocnym głosem wokalistka. Posiada ona przeogromny talent i charyzmę. Potrafi w ciekawy i przykuwający uwagę sposób radzić sobie z nawet najbardziej karkołomnymi partiami wokalnymi. W 2010 roku była finalistką amerykańskiego „Idola”. W tym samym roku dała się poznać jako intrygująca interpretatorka progresywno-rockowych utworów na płycie „Hybrid Child”.

Kim na co dzień jest Leslie Hunt? Jest ona frontmanką początkującego amerykańskiego zespołu z kręgu szeroko rozumianego prog rocka. Zespołu o nazwie District 97. Sława tej formacji nie dotarła jeszcze do naszego kraju, przynajmniej nie w takim wymiarze jak za oceanem. Również w Europie Zachodniej coraz częściej i coraz cieplej mówi się o District 97. W trakcie kilkunastu minionych miesięcy album „Hybrid Child” zyskał sobie mnóstwo pochlebnych recenzji. Podobnie dzieje się teraz z wydanym niedawno nowym krążkiem dowodzonej przez Leslie Hunt grupy.

Są zespoły, które podobnie jak niektórzy politycy czy sportowcy, zawsze i w każdych okolicznościach mogą się cieszyć tzw. dobrym PR-em. District 97 do takich grup należy. Nie spotkałem się z żadnym negatywnym głosem na temat jej twórczości, choć przyznam szczerze, że ani „Hybrid Child”, ani też „Trouble With Machines”, z którym to albumem zdążyłem się już dość dobrze zapoznać, nie rzuciły mnie na kolana. Dlatego jak często w takich przypadkach, odezwała się u mnie przekorna strona mojej natury i bez żadnych obaw, że idę w swoich sądach „pod prąd”, pozwalam sobie na rzucenie tezy, że żadna z płyt District 97 nie ma szans na to, by podbić serce wytrawnego fana muzyki progresywnej. Owszem, zespół potrafi dobrze grać technicznie, umie zaimponować odegraną tu i ówdzie jakąś ambitną solówką (w tym aspekcie wyróżnia się gitarzysta Jim Tashjian), potrafi wreszcie oczarować sposobem wokalnej ekspresji swojej liderki, ale poszczególne utwory (poza małymi wyjątkami) już nie zachwycają, a już obie płyty jako dwie całości, to wcale nie wybitne pozycje, a raczej krążki mieszczące się w kategoriach „przeciętne”, bądź „takie, jakich wiele”. Szczególnie jeżeli mierzyć je miarą „progresywności”. Nie przeczę, District 97 to dobry rockowy zespół (ale znowu: jeden z wielu mu podobnych), posiadający wyrazistą wokalistkę, potrafiący grać, ale grający w sumie tak, że po pewnym czasie można się pogubić dokąd takie granie zmierza…

Po co więc piszę tę recenzję? Pewnie dlatego, by przestrzec tych, którzy trafią na recenzje płyty „Trouble With Machines” na angielskojęzycznych portalach i dadzą się porwać bijącemu z nich entuzjazmowi. Nie jest tak dobrze, jak się o tej płycie pisze, niestety… Nawet jeżeli District 97 sięga po jakąś niecodzienną aranżację, jak to jest w przypadku funkującego utworu „Who Cares?”, nawet jeżeli próbuje oczarować słuchacza mroczną partią wiolonczeli, jak w „Read Your Mind”, nawet jeżeli puszcza oko w stronę chwytliwej, poprockowej stylistyki w „Open Your Eyes” i nawet jeżeli zaprosi do zaśpiewania w duecie z Leslie Hunt samego Johna Wettona, jak to ma miejsce w „The Perfect Young Man” (notabene to chyba jedyny w miarę dobry utwór na nowej płycie), to i tak nie zmieni to mojej oceny, że mamy do czynienia z płytą przeciętną i jedną z takich, jakich każdego roku, ukazuje się wiele…

District 97 ma kłopot z maszynami. A ja mam kłopot z tym albumem. I to spory…
MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!