Big Big Train - English Electric Part One

Artur Chachlowski

ImageBig Big Train to specyficzny zespół. Pochodzi z Bournemouth w południowej Anglii, (muzycy są „sąsiadami”, a zarazem dobrymi przyjaciółmi członków Galahadu), nagrywa regularnie od 20 lat, ale pomimo licznych naprawdę udanych płyt (wyjątkowo dobra passa trwa przynajmniej od wydanego w 2002 roku albumu „Bard”) nie może jakoś przedrzeć się do ścisłej czołówki brytyjskiego (nie mówiąc już o światowym) progresywnego rocka. Niezasłużenie, bo to naprawdę świetny zespół. Upatruję dwie przyczyny takiego stanu rzeczy. Po pierwsze Big Big Train bardzo rzadko, by nie rzec: sporadycznie, występuje na żywo, a po drugie – jego skład personalny, skupiony wokół osoby Grega Spawtona, nad wyraz często fluktuuje.

3 września swoją premierę miało nowe studyjne dzieło Big Big Train zatytułowane „English Electric Part One”. Od razu uwaga odnośnie tytułu: jeżeli coś oznaczone jest jako „część pierwsza”, powinno mieć i część drugą. W rzeczy samej, będzie tak, gdyż na marzec 2013 roku zespół zapowiada drugą część tego albumu. Tu kolejna mała uwaga na marginesie: musi coś być w powietrzu południowej Anglii, gdyż nie tylko Big Big Train, ale i Galahad zapowiada ukazanie się kolejnej płyty studyjnej w odstępie niewiele większym niż pół roku. Rzecz to niespotykana w dzisiejszym świecie…

Ale wróćmy do nowej płyty Big Big Train. „English Electric Part One” zabiera słuchacza na wyprawę po krajobrazach Anglii – od górniczych miast na północy po wapienne wzgórza południowego wybrzeża. Zespół snuje swoje opowieści, których inspiracją są rodzinne przekazy (w przeważającej mierze wuja wokalisty Davida Langdona), mówiące głównie o mozole XIX-wiecznych budowniczych tunelu Severn, młodocianych górnikach pracujących pod ziemią po kilkanaście godzin na dobę, kowalach, nurkach, hutnikach i kolejarzach budujących potęgę angielskiego przemysłu sprzed ponad 100 lat. Z literackiego punktu widzenia ten album jest wielkim peanem i pochwałą ludzkiego trudu oraz ciężkiej pracy, która przyczyniła się do gwałtownego rozwoju gospodarczego Anglii na przełomie XIX i XX wieku. Że też o takich tematach opowiadać chce progrockowy zespół! Ale to przecież nie nowość w przypadku Big Big Train. Już poprzedni minialbum „Far Skies Deep Time” opowiadał o niezwykłych bohaterach z przeszłości. Podobnie było w przypadku płyty „The Underfall Yard”. Takie historie zespół opowiadał też na albumach „The Difference Machine” i „The Gathering Speed”… Najwyraźniej to wdzięczny temat literacki dla członków zespołu.

I tu doszliśmy do personaliów. Pod względem osobowym Big Big Train szczęśliwie zakończył burzliwy okres niestabilności personalnej, co wiązało się z trudnym do zdefiniowania, dość płynnym, składem grupy na kilku poprzednich albumach. Na „English Electric Part One” sprawa postawiona jest jasno: dziś Big Big Train to 5 osób. I to jakich! Greg Spawton i Andy Poole pamiętają początki grupy, basista Dave Gregory ma za sobą przeszłość w XTC, perkusista Nick d’Virgilio nie tylko niedawno występował w Spock’s Beard, ale przed laty grał na bębnach na płycie „Calling All Stations” Genesis. Z Genesis powiązany jest też poniekąd wokalista David Longdon. Przed piętnastu laty był on podobno opcją numer 2 w trakcie castingu na nowego frontmana po odejściu z grupy Phila Collinsa. Teraz na dobre zakotwiczył się w Big Big Train i na pewno przyniosło to zespołowi same korzyści (choć trzeba pamiętać, że wyrugował on ze składu nie byle kogo, bo samego Seana Filkinsa, który w zeszłym roku dał się poznać jako świetny solista na swojej płycie „War And Peace & Other Short Stories”). Ta piątka stanowiąca trzon Big Big Train otoczyła się jak zwykle liczną gromadką towarzyszących im muzyków. Nie ma sensu wymieniać tu wszystkich nazwisk, gdyż wewnątrz grubej książeczki, przy tekście każdego utworu wymieniona jest długa „lista płac” skrzypków, trębaczy, wiolonczelistów, pianistów, wokalistów i organistów (tu muszę wymienić jedną osobę: Andy Tillison z The Tangent gra gościnnie w bodaj aż 3 spośród 8 wypełniających program płyty utworach), częstokroć składająca się z 10 i więcej nazwisk. Zespołowi udało się nawet wyciągnąć na chwilę z muzycznej emerytury doskonale znanego z grupy IQ Martina Orforda. Dzięki temu poszerzonemu składowi produkcje grupy Big Big Train wielokrotnie nabierają na płycie imponującego, niemal wręcz symfonicznego rozmachu.

No właśnie. Co możemy powiedzieć o muzycznej zawartości płyty „English Electric Part One”? 8 dobrych utworów, 59 minut świetnej muzyki. Tak, ocena jest wysoka. Big Big Train wypracował sobie przez lata niepowtarzalne, bardzo charakterystyczne brzmienie. Dokoodoptowanie do składu śpiewającego Davida Longdona spowodowało, że muzyka zespołu, acz przeważnie utrzymana w spokojnych i nieśpiesznie rozwijających się klimatach, nabrała jeszcze bardziej wyrazistych barw. Nie można brzmienia Big Big Train pomylić z jakimkolwiek innym zespołem z „progresywnej półki”. 

W utworach pobrzmiewają beatlesowskie echa. Słychać też klimaty znane ze starych opowiadań snutych przy herbatce o piątej po południu. To bardzo ”angielski” album. Poruszający zarówno radosne, jak i trudne tematy opowiadane z właściwą Anglikom swadą, szacunkiem dla tradycji i z typowym dla nich poczuciem humoru. Powiedzcie, ale tak z ręką na sercu, czy słyszeliście kiedyś progrockową piosenkę o żywopłocie (finałowy „Hedgerow”)? Chyba nie. No chyba, że wyobrazimy sobie, skądinąd nad wyraz celną, parabolę do starego genesisowskiego hitu „I Know What I Like”, a właściwie do jego bohatera – leniwego ogrodnika, który zamiast kosić trawę wolał wylegiwać się na ławeczce. Faktycznie, coś w tym „genesisowskim tropie” jest. Ilekroć słucham tematu przewodniego przewijającego się w otwierającym płytę utworze „The First Rebreather” (to mój zdecydowanie ulubiony fragment albumu „English Electric Part One”), to wyraźnie słyszę dalekie echa „I Know What I Like”…

Ten absurdalny, typowo angielski humor powraca także w tekstach kilku innych utworów na płycie (jak chociażby w nawiązującym do „Hedgerow” nagraniu „Uncle Jack”, które jest muzycznym portretem wuja Davida Longdona). Mamy tu też epicko rozwijający się opis widoku na piękne historyczne miasto Winchester („Winchester From St Giles’ Hill”), sentymentalną opowieść o mieszkańcach Leicester i wpływie zęba czasu na tę miejscowość („Summoned By Bells”), pochwałę sennej, sielankowej atmosfery angielskiej prowincji hrabstwa Dorset, na terenie którego leży Bournemouth („Upton Heath”) i wreszcie serię opowieści o XIX-wiecznych bohaterach tamtej epoki: o słynnym nurku Alexandrze Lambercie, który w 1880 roku jako pierwszy na skalę przemysłową pracował w akwalungu („The First Rebreather”), o nastolatkach pracujących w kopalniach Derbyshire („A Boy In The Darkness”) czy o słynnym fałszerzu dzieł sztuki Tomie Keatingu („Judas Unrepentant”)… Bardzo angielskie to historie. Opowiedziane wdzięcznym i przystępnym muzycznym językiem. Nawet jeżeli gdzieniegdzie odzywają się nieczęsto wykorzystywane w muzyce rockowej instrumenty (tuba, mandolina, fenomenalna, długa partia trąbki w „Summoned By Bells”), to cały czas na albumie tym mamy do czynienia ze szlachetnym, delikatnym, bardzo klimatycznym i subtelnie okraszonym symfoniką, brzmieniem. Piękna to płyta… Zaśpiewana w mistrzowski sposób przez Davida Longdona. Fenomenalnie zagrana przez cały zespół Big Big Train. Tej muzyki słucha się wielką przyjemnością…

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!