Olbrzymia tarcza księżyca rozświetla nieboskłon usiany milionami gwiazd. Pas startowy zdaje się nie mieć końca i dotyka horyzontu. Ogromny pulpit sterownicy pokazuje wszystkie parametry maszyny gotowej do lotu. Jeszcze tylko dyspozycje z wieży kontrolnej i poderwę kolosa w powietrze. Latanie było odwiecznym moim pragnieniem pielęgnowanym od dzieciństwa. Człowiek wynalazł samolot, bo pozazdrościł ptakom możliwości oderwania się od ziemi. Grawitacja nie jest już przeszkodą. Maszyna poderwana do lotu mocą silników jest lekka jak piórko. Jestem panem przestworzy. W tej małej kabinie wypełnionej zegarami, różnorakimi wskaźnikami, wyświetlaczami żarzącymi się jaskrawym światłem czuję się panem życia i śmierci. Ziemia pode mną i niebo gwiaździste nade mną. Lecę, osiągam pełnię szczęścia. Wszystkie ziemskie sprawy stają się nieważne, nie istnieją. Jestem pilotem na niebie usłanym marzeniami.
Takie wizje towarzyszą mi od późnej jesieni 1993 roku, kiedy to po raz pierwszy zetknąłem się z nazwą Threshold. Zakochałem się wtedy w płycie „Wounded Land”. Pamiętam kruczoczarną listopadową noc. W radio rozpoczyna się kolejna wędrówka wampirów w „Trójce pod księżycem”, a przewodnikiem jest jedyny człowiek potrafiący zatrzymać czas – Tomasz Beksiński. Wypowiedział on wtedy magiczne słowa: „Mam dla państwa muzykę zespołu, którego brzmienie można określić jako genesisująca Metallica”. Z kolumn zabrzmiał utwór „Days Of Dearth”. Ależ to było przeżycie. Nie potrafię opisać emocji. Tomek powiedział jeszcze wtedy, że cieszy się, iż Damian Wilson odpadł w przesłuchaniach na wolny wakat wokalisty w Iron Maiden, bo dzięki temu mamy genialny zespół Threshold. Kapitanem tego muzycznego statku kosmicznego, mózgiem przedsięwzięcia, kompozytorem całości materiału, aranżerem i producentem w jednej osobie jest człowiek-cyborg Karl Groom. Pilotuje on ten wehikuł z niesłabnącym entuzjazmem od początku lat 90. W ostatnim czasie Karl wraz z załogą podarowali nam nowy zestaw do muzycznej nawigacji w przestworzach. Zatytułowany on został „March Of Progress”.
Długo musieliśmy czekać na nowy album Threshold, ale było warto. W tzw. międzyczasie odszedł od zespołu Andrew „Mac” McDermott, który niedawno opuścił świat żywych, by zasilić największą orkiestrę świata. Nagrał on z Threshold pięć studyjnych podręczników do nawigacji po przestworzach i jeden pokaz nauki latania na żywo z udziałem publiczności, zarejestrowany na DVD. Do zespołu powrócił Damian Wilson. Mam nadzieję, że na dłużej. Karl Groom znany jest z olbrzymiej perfekcji podczas pracy w studio. Jednak za każdym razem spod jego pióra wychodzą arcydzieła. Mało jest takich zespołów jak Threshold, tak stabilnych, nagrywających niezwykle równe płyty na przestrzeni lat. Ich brzmienie jest klarowne, przejrzyste, choć gęste, a równocześnie czytelny jest każdy element.
Chyba nie potrafię racjonalnie ocenić nowej płyty Threshold, ponieważ w świecie współczesnego progresywnego rocka zajmuje ten zespół czołową pozycję. Więc wybaczcie, drodzy czytelnicy, iż ten tekst nacechowany będzie emocjami, których nie jestem w stanie okiełznać.
„March Of Progress” porywa i zachwyca od pierwszego dźwięku. Jest jak zwykle dynamicznie, melodyjnie, przestrzennie. Brzmienie albumu jest bardzo oryginalne samo w sobie, mocno nasycone i gęste od nałożonych na siebie wielu warstw gitary i klawiszy, a jednocześnie bardzo wyraźne. Tak brzmi tylko Threshold. Żaden znany mi zespół nie ma tak charakterystycznego i rozpoznawalnego brzmienia. Celowo unikam wyeksploatowanego terminu, jakim określa się muzykę Threshold, a mianowicie nie nazywam tej szlachetniej muzyki prog metalem. To zbyt duże uproszczenie. Threshold to coś więcej niż dudniąca i brzęcząca ciężarówka wioząca złom. Threshold to filozofia i piękno. Nie mam pomysłu na opisywanie każdego z jedenastu kawałków tego nowego dzieła zespołu. Wszystkie brzmią jednakowo dobrze. To jeszcze jedna zaleta muzyki Threshold – niebywała wręcz spójność muzycznej materii. Karl Groom i jego magiczna różdżka wiodą zdecydowany prym na tym albumie. Brzmienie jego gitary, tak charakterystyczne, rozpoznawalne, nieporównywalne z żadnym innym gitarzystą, mieni się przez cały czas trwania płyty gamą barw i odcieni. Raz są to czyste, pełne powietrza solówki, innym razem riffy grzmiące jak pamiętny huragan Katrina nad Nowym Orleanem. Pojedyncze zagrania są jak wyładowania atmosferyczne, które smagają kadłub samolotu, wprawiając go w turbulencję. Potęgę brzmienia Threshold podkreślają futurystyczne klawisze Richarda Westa. Tajemnicze dźwięki syntezatorów i skrzący się perliście fortepian to także znak rozpoznawczy dla Threshold. Warto zwrócić uwagę na sekcję rytmiczną. Prosta, wyraźna, równa, nieprzekombinowana. To wszystko obrazuje niesamowitą precyzję, z jaką kreuje swój muzyczny wizerunek Threshold.
Płytę otwiera utwór „Ashes” z charakterystycznym dla Threshold brzmieniem. Melodyjny, porywający, potężny, rozpędzony. Jest to kawał solidnej muzyki. I do końca płyty jest w zasadzie tak samo. Porywająco, przeszywająco, potężnie. Warto jednak po raz kolejny podkreślić, iż wszystkie kompozycje na płycie „March Of Progress” charakteryzują się piękną linią melodyczną. To także jeden ze znaków firmowych Threshold. Pomimo iż ciężko mi wskazać na zdecydowanego faworyta tego krążka, mam swoje trzy ulubione utwory, a są to: „Liberty, Complacency, Dependency”, „Colophon” i „The Hours”. Jakoś zapadły mi w pamięci te kompozycje, być może za sprawą upajających moją duszę, skrzących się jak gwiazdy na niebie solówek Karla Grooma i klasycyzującego fortepianu na tle futurystycznych brzmień syntezatora, kreowanego przez Richarda Westa. Kończy ten album temat „Rubicon”. Zarówno jak w przypadku kompozycji otwierającej najnowszą propozycję fonograficzną Threshold, tak i temat zamykający brzmi równie podniośle i dostojnie. Nie ma się co rozwodzić nad poszczególnymi kompozycjami. Stanowią one tak nierozerwalną całość, iż słuchanie ich na wyrywki nie gwarantuje tego uruchomienia się waszej wyobraźni, abyście mogli przeżyć w pełni podniebny lot, na jaki zaprasza was Karl Groom i jego załoga. „March Of Progress” to homogeniczny zestaw dziesięciu kompozycji i jednego bonusu w wersji specjalnej albumu do słuchania od początku do końca w skupieniu i dosyć głośno. Wtedy sami się przekonacie, że latanie w przestworzach to bardzo prosta i dająca ogrom radości rzecz.
Tekstowo Threshold jak zwykle oscyluje wokół tematów związanych z SF, fantasy, zagadnień związanych z ekologią, ochroną środowiska. Nic się nie zmienia od lat. Stabilizacja to rzadka rzecz we współczesnym świecie. A już w muzyce o nią trudno. Threshold nam ją gwarantuje, jednocześnie nie zanudzając słuchacza w żaden sposób.
Na koniec przedstawię załogę samolotu o nazwie Threshold. Kapitan Karl Groom – jedyna we wszechświecie tak brzmiąca gitara, wizja i pomysły. Damian Wilson – głos kapitana, Richard West – futurystyczne klawisze, fortepian, nawigator, Steve Anderson – gitara basowa i Johanne James – perkusja, obydwaj pracują w maszynowni.
„March Of Progress” to dla mnie zdecydowanie album roku. Deklasuje rywali i oddala się od nich na dystans. Czy ja już tego nie pisałem? Nie dam się skusić w tym roku na żaden ranking :-).