Czy może coś bardziej opętać naszą wyobraźnię, niż opowieść o mitycznych bogach, nieustraszonych herosach i dzielnych rycerzach? Ludzie, po dzisiejsze czasy, poszukują Świętego Graala, Arki Noego czy zaginionej Atlantydy, często poświęcając temu swoje życie. Ta wiara pomaga przetrwać naszemu gatunkowi. Tak jak od lat fascynuje opowieść o mitycznej krainie znajdującej się w dolinie w Tybecie, zwanej Shangri-La. To miejsce, gdzie nie zaznasz strachu i przemocy, a ludzie żyją w harmonii i szczęściu. Ich wolne i otwarte dusze przyjmą z radością każdego wędrowca o podobnym sercu. Czy kiedyś i my dotrzemy do Shangri-La?
Nie, to nie ja… To Adam Łassa, autor tekstów i wokalista Ananke, dzieli się z nami swoimi przemyśleniami. W tym konkretnym przypadku odnosi się on do tytułowej kompozycji na nowej płycie swojego zespołu. Ale podobnym komentarzem opatrzył on każdy z dziesięciu utworów wypełniających album „Shangri-La”. Od razu odpowiadam na to retoryczne, w swym zamyśle, pytanie postawione przez Adama we wstępie: Dotrzemy! Właściwie dzięki temu wydawnictwu już tam dotarliśmy i możemy w tej magicznej krainie spędzić blisko godzinę lub nawet jej wielokrotność korzystając z funkcji PLAY na odtwarzaczu.
O twórczości tego jedynego w swoim rodzaju „progrockowego wieszcza znad Wisły” napisałem swego czasu już sporo, a moją opinią dotyczącą jego najnowszych, pozaabraxowych dokonań artystycznych podzieliłem się z Wami pisząc kilkanaście miesięcy temu o pierwszej płycie Ananke „Malachity”. Wszystkich zainteresowanych odsyłam do tego tekstu. Dziś tylko tytułem uzupełnienia dodam, że po wysłuchaniu albumu „Shangri-La” mój szacunek dla Adama wzrósł jeszcze bardziej. Mam wrażenie, że nadajemy (on, bo ja tylko odbieram to, co on napisze i zaśpiewa) na tych samych falach, a jego pokrętne, często z pozoru zawiłe figury stylistyczne, bezbłędnie przemawiają do mojej wyobraźni.
Ale strona literacka to dopiero połowa medalu, któremu na imię „nowy album Ananke”. Za całą muzykę na płycie odpowiada zespołowy partner Adama – grający na syntezatorach Krzysztof Pacholski. I właściwie to obaj panowie są równorzędnymi kołami zamachowymi swojego zespołu. Reszta, acz też ważna, stanowi jedynie uzupełnienie, narzędzie do realizacji ich pomysłów. Świadczy o tym kompletna wymiana kadr na pozostałych stanowiskach w stosunku do poprzedniej płyty. Tym razem Adam i Krzysztof zaprosili do współpracy gitarzystę (i autora projektu graficznego okładki płyty) Michała Sokoła (oj, chwilami stara się on jak może, by jego gra brzmiała tak, jak Szymona z Abraxasu) oraz – uwaga, uwaga – dawno nie słyszanego Marcina Maka, który ma w swoim CV chlubną abraxasową przeszłość. Ponadto w charakterze gości na płycie „Shangri-La” słyszymy basistę Wojciecha Burgharda oraz grającego na gitarze akustycznej Karola Oparkę. To, że jako zespół grają świetnie, to wiadomo. I nie ma potrzeby dłużej się o tym rozpisywać. Warto jedynie podkreślić doskonałą jakość dźwięku (świetna produkcja, selektywność, szeroka baza) osiągniętą dzięki Maciejowi Feddekowi w Jet Studio w Nowym Dworze. Świetnie się słucha nagranych tam dźwięków. Nie tylko z „merytorycznego” punktu widzenia. Po prostu czerpie się z tego prawdziwą radość i przyjemność.
A teraz o samej zawartości albumu „Shangri-La”. 10 utworów, 55 minut muzyki i historie opowiadane przez Łassę dla „wędrowców o podobnym sercu”. Jak zwykle nie boi się on poruszać tak trudnych tematów, jak mroczne strony ludzkiej osobowości, wiara, miłość, a nawet życie w innych przestrzeniach kosmosu. Historie te ubrane są w melodie układające się w piosenki. Jedne lepsze, drugie gorsze – jak to zwykle bywa. Ale ogólnie – z muzycznego punktu widzenia – to płyta plasująca się jakością wypełniającego ją materiału zdecydowanie powyżej przeciętności. Moje ulubione fragmenty to (wymieniam chronologicznie, a nie hierarchicznie): „Obietnice”, „Fatima”, „Shangri-La”, „Nostalgia”, „Eden” i – tu uwaga, bo to rzecz wręcz fenomenalna! – kończąca całość kompozycja zatytułowana „Lustro”. Majstersztyk. Cudo. Perełka! Nie wiem w sumie dlaczego, ale kojarząca mi się z genesisowskim „Fading Lights”… Być może dlatego, że równie genialna…
I jeszcze jedno: muzyka na płycie „Shangri-La” jest z gatunku tych, których im dłużej się słucha, tym podobają się coraz bardziej. Dlatego polecam ją wszystkim. Szczególnie w połączeniu z niezwykłymi tekstami Łassy. Te dwa nierozerwalne czynniki, niczym katalizatory, przyspieszają interakcję między tym, co twórcy Ananke chcieli nam przekazać zapraszając do swojej mistycznej muzycznej krainy, a tym w jaki sposób my, odbiorcy o „podobnym sercu”, jesteśmy w stanie z tego zaproszenia skorzystać.
Księżyc w noc łamie blask,
Kamień w dzień krzyczy do gwiazd,
Błękit mórz tańczy na dnie,
Shangri-La, oto mój sen…
Piękna płyta…