Vincent Fauche zainteresował się muzykowaniem w czasie, gdy uczył się jeszcze w college’u. Grał głównie hardcorowy i metalowy repertuar w różnych zespołach (jeżeli ktoś chce sprawdzić jego ówczesne zainteresowania, niech zaglądnie na http://hokus.free.fr i na http://www.myspace.com/mutamusic) i jak to niedawno mi powiedział: „kochał energię czającą się w tych gatunkach”. Jednakże, gdy jeden z jego blackmetalowych zespołów rozpadł się, Vincent postanowił spróbować swych sił w innym, zdecydowanie delikatniejszym stylu. Był to rok 2008 i jako, że nasz bohater do znudzenia zaczytywał się książkami opartymi na baśniach i legendach, postanowił dokonać rzeczy wydawałoby się nieprawdopodobnej, a mianowicie wymieszać akcję i bohaterów dwóch słynnych dzieł: „Alicji w Krainie Czarów” Lewisa Carolla oraz „Piotrusia Pana” Jamesa Matthew Barrie. Fauche skomponował kameralną muzykę, w której nie było miejsca ani na perkusję, ani na elektryczne gitary, akcję swojego konceptu umieścił w świecie fantazji i nadał swojemu wydanemu na początku 2011 roku dziełu nazwę „Alice In Neverland”.
Całą muzykę i partie wokalne Vincent Fauche nagrał w swojej domowej sypialni i aby pozbyć się atmosfery sztuczności i nienaturalności brzmienia, poprosił swoich przyjaciół – Laurę Nicogossian i Jeremie Garata – by zagrali odpowiednio na fortepianie i wiolonczeli. Resztę instrumentów, a są to w głównej mierze akustyczna gitara i syntezatory, Fauche obsługuje sam. I również sam śpiewa (choć niewiele) na tym wydawnictwie.
Debiutanckiego krążka Alice In Neverland słucha się niczym jakiegoś filmowego soundtracku. Francuski muzyk najwyraźniej wychował się na filmowej muzyce Danny Elfmana i jemu podobnych, i najpewniej nieobce są mu też pewne trip-hopowe inspiracje. Dlatego niech nikogo nie zdziwi fakt, że na jego płycie panuje taki nastrój, jak na albumach firmowanych przez Portishead, Massive Attack czy Björk. I taka właśnie jest ta płyta. Złożona z krótkich, spokojnych dźwiękowych obrazów układających się płynnie w jedną, trwającą niewiele ponad 30 minut całość. Mnóstwo tu urokliwych partii granych na fortepianie („Au bout du fil”, „Zazen”, „Belisa”, „Shadow”), nierzadko przejmujących na siebie prowadzenie głównych melodii („2 soeurs”), cudownych akustycznych gitar („Roulette”, „Shadow”, „Senshin”) czy wszechobecnej wiolonczeli nadającej muzyce mroczny, przesycony nostalgią klimat („Prelude”, „Observatoire”, „Mosquito”, „Roulette”, „Senshin”). Obecne są tu też odgłosy zbliżającej się burzy, padającego deszczu, świergotu ptaków i szumu fal...
Ta spokojna, kameralna muzyka idealnie nadaje się do słuchania późnym wieczorem i nocą. Jej nieinwazyjny charakter sprawia, że można przy niej nie tylko wypocząć po ciężkim dniu, ale i puścić wodze fantazji i powędrować w swej wyobraźni do krainy Nibylandii, w której spotkać można nie tylko Piotrusia Pana, ale i bohaterów innych bajek: Alicję, Królika, Kapelusznika, Wendy czy wróżkę Dzwoneczek. Ucieczka w baśniową krainę w towarzystwie tak uroczej muzyki to jest coś. Szczególnie, gdy ktoś potrzebuje wyciszenia, relaksu i spokoju…