Mam ogromny szacunek dla tego artysty. Nie tylko ze względu na fascynujące płyty jego formacji Moongarden, nie tylko za to, że ilekroć występuje na innych albumach z kolegami po fachu (a warto wiedzieć, że współpracował on swego czasu między innymi ze Stevem Hackettem, Bernardo Lanzettim, Johnem Wettonem, Davidem Jacksonem, Silvią Orlandi, Angelą Baraldi, a ostatnio można go usłyszeć na nowej płycie grupy Mangala Vallis pt. „Microsolco”), zawsze wnosi do nich coś ciekawego, coś charakterystycznego dla siebie i swojej gry. A gra on przeważnie na instrumentach klawiszowych, ale też i na gitarach (głównie basowej) oraz Chapman sticku. To na nim właśnie dał pokaz wspaniałej gry przed polską publicznością, gdy w 2008 roku zawitał do nas na jeden koncert z grupą The Watch. Pamiętam jak dziś, był to fenomenalny pokaz gry na tym instrumencie w jego wykonaniu...
Cristiano Roversi wydaje też albumy solowe. W 1999 roku zadebiutował jako solista na płycie „Music From My Room’s Window”, w 2003 roku ukazała się płyta „The Park”, na której sam grał na wszystkich instrumentach, a teraz, 1 października, wytwórnia Galileo Records wydała jego trzeci solowy krążek zatytułowany „AntiQua”. To album niemal akustyczny, pełen spokojnej i baśniowej muzyki. „Chciałem na nim pozwolić dryfować moim pomysłom i wyobraźni kompletnie bez żadnych ograniczeń. Bez stresu, bez nacisków dotyczących stylu, wymagań rynku, bez presji czasu. Na nowej płycie chciałem opowiedzieć o wyimaginowanej krainie, która nie wiadomo czy istnieje na naszej planecie, czy gdzieś we wszechświecie. Czy istnieje teraz, czy może istniała w przeszłości, a może w przyszłości…? Dzięki temu mogłem komponować i grać bez żadnych ograniczeń. I dlatego myślę, że „AntiQua” to płyta szczera, prawdziwa i bardzo naturalna” – tak o swoim nowym dziele opowiada Cristiano.
Płytę w przeważającej mierze wypełnia muzyka instrumentalna. Stonowana, marzycielska, romantyczna i bajkowa. Uduchowiona i natchniona. Wysmakowana i spokojna. Po prostu… śliczna. Swoim klimatem przypomina akustyczne płyty Anthony’ego Phillipsa. Całość podzielona jest na 13 krótkich muzycznych epizodów, które układają się w spójną i zamkniętą całość. W trakcie słuchania odnosi się wrażenie jakby to był soundtrack jakiegoś filmu. Bo to faktycznie bardzo plastyczna muzyka, w trakcie słuchania której pod zamkniętymi powiekami powstają pastelowe obrazy, nabierające własnego życia dzięki wyobraźni odbiorcy. Dlatego można „AntiQuę” nazwać albumem bardzo osobistym. Osobistym dla jego twórcy – bo wyraźnie słychać, że muzyka ta wypłynęła prosto z jego serca i duszy, ale i osobistym dla indywidualnego odbiorcy, bo umożliwia mu podłożenie pod dźwięki układające się w melodie własnych obrazów – elementów wyimaginowanego filmu rozgrywającego się w wyobraźni.
Na płycie królują dźwięki żywych, akustycznych instrumentów. Sporo tu melodii granych na fortepianie i na 12-strunowych gitarach, gdzieniegdzie odzywa się melotron, organy Hammonda, a także cała rzesza syntezatorowych urządzeń obsługiwanych przez naszego bohatera. Często słychać też łzawe sola elektrycznej gitary utrzymane w iście latimerowskim stylu. Rytmicznie całość oparta jest na automacie perkusyjnym (właściwie tylko w jednym utworze odzywa się „żywa” perkusja), co jednak nie przeszkadza w odbiorze tej muzyki. Pamiętajmy, że w przypadku płyty „AntiQua” nie mamy do czynienia z muzyką stricte rockową. To raczej produkcja na wskroś ilustracyjna i w przeważające mierze instrumentalna. Generowane przez komputer perkusyjne dźwięki w takich przypadkach nie przeszkadzają.
Są na tej płycie trzy tematy wokalne. Cristiano poprosił o użyczenie głosu nie byle jakich wokalistów. Zacznijmy od wokalu żeńskiego. Należy on do najmniej znanej w tym gronie pani ukrywającej się po wdzięcznym pseudonimem Leonora. W głównej roli występuje ona w uduchowionym, onirycznym utworze „Falling”. Bardziej szepce w nim niż śpiewa. O wiele bardziej znane i wyraziste są dwa męskie głosy. Bernardo Lanzetti to niegdyś frontman legendarnej grupy PFM. Tu śpiewa temat zatytułowany „Tales From Solitude”, zaś Aldo Tagliapietra to człowiek znany z innej słynnej włoskiej formacji, Le Orme, i to jego właśnie mamy okazję usłyszeć w utworze „L’Amore”.
Pamiętajmy jednak, że tematy wokalne to tylko swego rodzaju przerywniki w tej plastycznej ilustracyjnej opowieści Cristiano Roversiego o sielankowej krainie. Przyznam szczerze, że znając jego dotychczasowy dorobek nie spodziewałem się po nim takiej właśnie muzyki. To płyta inna niż wszystko to, z czym kojarzy nam się twórczość tego muzyka. „AntiQua” to album dosyć zaskakujący, a przy tym najnormalniej w świecie piękny, bo wypełniony marzycielską, mocno wysmakowaną muzyką. I pewnie dlatego pomaga w skutecznym oderwaniu się od otaczającej nas szarej rzeczywistości…