Nie zazdrościłem ekipie Archive pierwszego spotkania w sali prób po zamknięciu spraw związanych z premierą poprzedniej płyty. „Controlling Crowds” okazał się nie tylko albumem, który ostatecznie dookreślił styl (czyli raczej „międzystylowość”) zespołu, ale też bezapelacyjnie był jedną z najlepszych płyt całej poprzedniej dekady. „Archiwiści” musieli się spotkać i odpowiedzieć szczerze na pytanie – czy jeszcze raz damy radę pofrunąć tak wysoko? Pofrunęli…
Może nie aż tak wysoko jak trzy lata temu, ale nie pozwolili się przytłoczyć własnemu sukcesowi. Rozsądnie podeszli do sprawy. Nagrali płytę nieco inną od poprzedniej z zachowaniem wielu składników wypracowanego stylu, ale przede wszystkim bardziej spójną i piosenkową. Jeśli „Controlling Crowds” stanowił kombinację rocka, elektroniki, hip hopu, ambientu i popu, tak ten album jest już wyraźnie zdominowany elektroniką i ambientem. Akcenty rockowe zostały zmniejszone (nawet w miejscach, gdzie wcześniej po Archive można by spodziewać się warczeń gitary, pojawia się często syntezator). Zupełnie zniknął Rasco John i jego rapowanki. Stylistycznie jest więc wyraźnie szczuplej. Na szczęście nie przekłada się to na jakość poszczególnych utworów, a album mimo wszystko jest dosyć różnorodny.
To zwarte i trzymające równy, wysoki poziom dzieło złożone z dobrych, nieszablonowych piosenek. Jak zwykle u Archive, od pierwszych sekund magnetyzuje klimat. „Archiwiści” są mistrzami w kreowaniu nastrojów – zwykle mrocznych, chłodnych – zawsze przekonujących i wszechogarniających. Z dużym wyczuciem używane są syntezatory i automaty perkusyjne, idealnie dopasowano wokale (męskie i kobiece). Siłą tej płyty są melodie i rytmy. Pod tym względem absolutny brak mielizn.
Jakie utwory wybijają się na plan pierwszy? Na pewno genialny, singlowy „Violently”. Elektryzujące uderzenie elektroniki poparte intrygująco „cwaniackim” wokalem wznosi piosenkę na nieco inny poziom dynamiki, nie gubiąc przy tym charakterystycznej dla zespołu elegancji. Elegancja określa też niespieszną, dostojną balladę „Silent”. Wyborny jest dynamiczny, napędzany prostym bitem i galopującym wokalem „Hatchet”. Świetnie broni się zadziorny i drapieżny „Twisting”.
Z nami aż po grób – sugerują w tytule muzycy Archive. Jeśli taki poziom będą utrzymywać na kolejnych albumach to nie widzę przeszkód. Ten zespół dawno nie nagrał słabej płyty, gra znakomite koncerty. Teraz wydał płytę, która miała prawo wyraźnie ustępować wybitnej poprzedniczce. Nie ustępuje. Poziom trzymają, pomysłów im nie brakuje. Kto wie, czy ten album i koncerty go promujące nie potwierdzą tezy, że Archive to najwybitniejszy w tej chwili zespół post-progresywny na świecie.