Beardfish - The Void

Robert "Morfina" Węgrzyn

ImageSzwedzki zespół Beardfish znamy już z poprzednich wydawnictw omawianych na łamach Małego Leksykonu Wielkich Zespołów, jednak jak do tej pory mieliśmy okazję szerzej pisać tylko o dwóch albumach tej formacji („The Sane Day” z 2007 roku i „Mammoth” z roku 2011). Tymczasem krążek „The Void” jest już siódmym studyjnym albumem tej czwórki Szwedów, którzy swoją działalność rozpoczęli w 2001 roku, a na swoim koncie mają udział w trasach koncertowych takich grup, jak  Anekdoten, Paatos, The Tangent, Pain Of Salvation i Flying Colors.

„The Void” to niezwykle dziwny album, który w swojej istocie zawiera jakby dwa odcienie - kolory płyty. Pierwsza część jest nieco ciemna, mroczna, bardziej metalowa, natomiast druga to już zdecydowanie bardziej kolorowe i progresywne klimaty, ocierające się nawet o patenty bluesowe, jazzowe czy hardrockowe. Interesujące riffy, partie perkusyjne i niebanalny wokal bardzo mocno windują pozycję zespołu Beardfish. To już siódmy album, a grupa nadal ewoluuje, tym razem w nieco innej barwie brzmienia. Nieco cięższej niż poprzednio. Kapela zatem nie wypala się. Brawo panowie!

Warto zwrócić uwagę na bardzo ciekawe wokale w wykonaniu Rikarda Sjöbloma, również te wykrzyczane (kilka linijek „śpiewanych” growlem w „This Matter Of Time”), bardzo charakteryzujące ten zespół i podpisujące się wykrzyknikiem. Ten gość śpiewa w tym zespole i w dodatku robi to dobrze. Miesza on trochę psychodeliczne dźwięki z rasowo art-progresywno-metalowym zacięciem, co niewątpliwie umieszcza go w gronie najbardziej wszechstronnych artystów sceny progrockowej. Rikarda, który gra w Beardfish również na instrumentach klawiszowych, wspomagają muzycznie: David Zackrisson na gitarze, Robert Hansen na gitarze basowej i Magnus Östgren na perkusji. Co ciekawe, na płycie, a właściwie na samum jej początku, słyszymy Andy Tillisona z grupy The Tangent. Andy swoim głosem otwiera („Intro”) to wydawnictwo, by po chwili przekazać pałeczkę w ręce zespołu, który począwszy od utworu „Voluntary Slavery” poprzez dobre, a przy tym niespodziewanie mocarnie brzmiące utwory „Turn To Gravel” „They Whisper” i „This Matter Of Time” poprzez uroczy, lekko jazzujący instrumental „Seventeen Again”, świetny „Ludvig & Sverker”, 16-minutowy, podzielony na 4 części „Notes”, aż po finałowy „Where The Lights Are Low” zadziwia słuchacza przywiązaniem do dobrej tradycji progresywnego i hardrockowego grania.

I taka właśnie jest ta formacja. Pokazuje nam różne warianty muzyczne, to co właśnie w niej siedzi i z czym chce się podzielić ze swoimi fanami. Szczególnie tymi, którzy ukochali sobie brzmienia a’la lata 70. Jest dobrze. Polecam, bo warto posłuchać takiej płyty. I nie przejmować się brzydką okładką…

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!