Zespół Hidden Lands ze Szwecji. Pod koniec listopada ukazała się jego debiutancka płyta zatytułowana „In Our Nature”. Nowy zespół, pierwszy album w jego dorobku, ale tak naprawdę to wcale nie mamy do czynienia z początkującymi muzykami Skąd zatem wzięła się na rynku grupa Hidden Lands?... To będzie zawiła i nieco zakręcona historia.
Pamiętacie formację o nazwie Violent Silence? Wystartowała w 2003 roku, dwa lata później nakładem wytwórni Progress Records ukazała się, omawiana także na naszych łamach, płyta „Kinetic”. Zebrała różne, dobre i złe recenzje, wpisała się jednak w „szkołę skandynawskiego prog rocka” i wydawało się nawet, że przed Violent Silence świat stanął otworem. No i tu rozpoczęły się schody. Można powiedzieć: samo życie. Otóż po wydaniu „Kinetic”, lider, pianista i główny kompozytor, Hannes Ljunghall, zakomunikował kolegom, że opuszcza zespół. Postanowił całkowicie zrezygnować z działalności muzycznej i poświęcić się życiu rodzinnemu. Nic dziwnego, wszak w 2007 i w 2008 roku przyszły na świat jego dzieci. Rzeczywiście, przez wiele lat nie występował, ani też nie komponował muzyki. Ale wilka ciągnie do lasu. Jakieś dwa lata temu wyciągnął z szuflady stare szkice, dopisał do nich kilka nut, a że dzieciaki były już odchowane, zaczął poważnie myśleć o powrocie na scenę. W międzyczasie grupa Violent Silence rozwiązała się i każdy z jej byłych członków zajął się muzykowaniem na własną rękę.
Basista Phillip Bastin działał w różnych grupach, jednak w żadnej z nich nie zagrzał długo miejsca. Przypadkowe spotkanie z Hannesem zaowocowało rozpoczęciem współpracy, do której Phillip zaprosił swojego przyjaciela, perkusistę Gustawa Nyberga. Połączenie twórczych sił zaowocowało powstaniem nowej muzyki, dawni koledzy znowu poczuli radość z zawieszonej przed laty współpracy, padł wreszcie pomysł powołania do życia regularnego zespołu. Brakowało tylko wokalisty. Naturalnym wyborem był ich kolega z… Violent Silence, Bruno Edling, który błyskawicznie przystał na propozycję wznowienia współpracy. Wtedy wiadomo już było, że wspólnie nagrają album. Szybki telefon do ich dawnego wydawcy, Progress Records, zaowocował kontraktem płytowym. Pełnia szczęścia. Jakby tego było mało, podczas pracy w studiu, do czwórki muzyków dołączył jeszcze keyboardzista Björn Westén, też mający za sobą pracę w grupie Violent Silence…
Rezultat sesji nagraniowej ukazuje się teraz na płycie zatytułowanej „In Our Nature”. Jednakże, jak wcześniej wspomniałem, ukazuje się ona pod szyldem „Hidden Lands”. Dlaczego panowie nie zdecydowali się powrócić do starej nazwy, tym bardziej, że „In Our Nature” wydaje się być stylistyczną kontynuacją kierunku obranego na poprzedniej płycie Violent Silence? Odpowiedź na to pytanie jest prosta. Otóż w międzyczasie perkusista Violent Silence, a zarazem jedyny członek tego zespołu, który nie załapał się do nowego-starego zespołu, Johan Hedman, skompletował nowy skład, z którym skomponował muzykę na nowy album. Materiał ten firmowany właśnie jako Violent Silence, ma ukazać się na rynku wiosną przyszłego roku…
Skoro wiemy już skąd wziął się zespół Hidden Lands i że płyta „In Our Nature” jest naturalnym stylistycznym przedłużeniem działalności zespołu Violent Silence, to kwestia omówienia jej zawartości będzie sprawą prostą. Na jej program składa się 6 utworów, których łączny czas wynosi 46 minut. Wyłączając trzyminutowy instrumental „Stiletto Runner”, który pełni rolę dość rozdygotanego przygotowania pod epicki finał w postaci podniosłego utworu „The Night Garden”, łatwo obliczyć, że średni czas trwania poszczególnych utworów to 8-10 minut. Tak więc mamy do czynienia z rozbudowanym graniem opartym na naturalnym, czystym brzmieniu żywych instrumentów. Czystym i przejrzystym jak powietrze szwedzkiej Północy. Pamiętacie slogan o skandynawskim prog rocku? W przypadku płyty „In Our Nature” sprawdza się on idealnie. Szwedzi potrafią. Tak więc w trakcie słuchania tego krążka można liczyć na mnóstwo pozytywnych wrażeń, a już słuchacze pozytywnie nastawieni na odbiór nie zawsze łatwej, ale ambitnej muzyki na pewno znajdą coś dla siebie. Brzmienie Hidden Lands oparte jest na dźwiękach instrumentów klawiszowych. Od razu rzuca się w oczy (uszy!), że głównodowodzącym w zespole jest Hannes Ljunghall. Potrafi on wydobyć z obsługiwanych przez siebie syntezatorów nuty, które przypominają swym klimatem grupę U.K. (posłuchajcie utworu „L’Ancien Régime”, a sami zapytacie się czy to na pewno nie Eddie Jobson), Patricka Moraza (w „In My Nature”), a nawet Jean-Michele Jarre’a (w kompozycji „The Road To Halych”). Gitary odzywają się na tej płycie bardzo sporadycznie, wokal też nie należy do wiodących elementów stylu zespołu, choć tu akurat muszę zauważyć, że muzyczny performance Bruno Edlinga, to chyba najsłabszy punkt programu płyty „In Our Nature”. Jak na mój gust, wokalista wyraźnie odstaje od reszty zespołu. Ale pomijając to, w sumie nie jest źle.
Na debiutanckim albumie Hidden Lands jest raczej letnio, niż gorąco. Ale nie jest też zimno, co mogłaby sugerować snieżnobiała szata graficzna efektownego digipaku, w który opakowany jest ten krążek. O przykuwającej oczy okładce, której autorką jest Ulla Fries, nie wspominam.