„bez półPRĄDU...halfPLUGGED” to kolejne wydawnictwo bez precedensu w historii Quidam. Tytuł dość przewrotny, ale mówi prawie wszystko o tym przedsięwzięciu. 29 maja 2006 roku zespół wystąpił w Teatrze Miejskim w rodzimym Inowrocławiu na akustycznym, a ściślej rzecz biorąc: „półakustycznym” koncercie w finale imprezy „Najlepszy Produkt Roku". Elektrycznie wzmocniona została gitara basowa, a Zbyszek oprócz fortepianu tu i ówdzie używał także organów. Reszta instrumentów od początku do końca utrzymana została w wersji „unplugged”.
Zmiana szaty brzmieniowej z elektrycznej na akustyczną aż się prosi o śmiałą i twórczą korektę aranżacji. Do tego jednak nie doszło. Brak czasu na próby nie pozwolił niestety na odmianę oblicza znanego repertuaru. Pewne innowacje jednak nastąpiły. Przede wszystkim wyeksponowano na pierwszy plan Jacka Zasadę, który zagrał większość solówek podczas tego występu (i oczywiście zrobił to znakomicie). Czasami pałeczkę przejmował Zbyszek, między innymi grając fortepianowe solo w „Not So Close”. Natomiast Maciek ograniczył swój udział do roli gitarzysty akompaniującego, jak to sam określił: „tłukąc akordy”. Jedynie odtworzył partię solową we wstępie „Wish You Were Here” podążając nuta w nutę za Davidem Gilmourem.
Pewne niespodzianki pojawiły się zaś w programie koncertu. Oprócz utworów z „surREvival” – jedynej wówczas płyty składu z Bartkiem przy mikrofonie, zespół zaprezentował też kultowe „Sanktuarium”, przy czym warto dodać, iż także tym razem Bartek śpiewał w osobie trzeciej („To jest jej miejsce, tam rozmawia z duszą swą...”). Ale na kompozycjach własnych się nie skończyło, bo grupa znów sięgnęła do rockowej klasyki i to aż trzykrotnie: wykonała „Blackbird” Beatlesów, wspomniany „Wish You Were Here” Pink Floyd i „Nights In White Satin” z repertuaru The Moody Blues. We wszystkich wymienionych utworach muzycy starali się nie odbiegać od oryginalnych aranżacji i melodii. To oczywiście nie koniec jeśli chodzi o czerpanie z anglosaskiej skarbnicy rockowej, bo „Not So Close” również i tym razem rozrósł się do ponad jedenastu minut za sprawą cytatu z „Hush”. Ten chwytliwy refren znów odśpiewali wszyscy zebrani, począwszy od każdego członka zespołu, a na publiczności skończywszy. Akustyczny występ nie spowodował zerwania z obyczajami i niektórymi zamysłami, które stosowano wówczas na pozostałych koncertach tej trasy, dlatego luźna forma „Not So Close” także i tu posłużyła wokaliście do dyrygowania publicznością oraz przedstawienia wszystkich członków Quidam.
Ten album ciekawie urozmaica dyskografię grupy, ale trudno traktować go jako ważne dokonanie, które każdy fan znać powinien. Posłuchać warto, ale na pewno nie jest to konieczne. Ot, taki sobie epizod Maćka, Zbyszka i spółki, odskocznia od codzienności, także tej muzycznej. Podobnie jak „Acoustically Challenged” Pendragon. Takie zespoły raczej nie są stworzone do grania akustycznego. Owszem wszyscy możemy cieszyć się takim koncertem, ale na dłuższą metę wiele byśmy stracili: te podniosłe, natchnione klimaty, te śpiewne przeciągłe frazy gitary, te pląsające klawiszowe pasaże… „Bez prądu” raczej nie da się tego osiągnąć. A bez tego Quidam nigdy nie będzie Quidamem.