Na niespełna miesiąc przed katowicką premierą "Alchemy", Artur Chachlowski rozmawia z Clivem Nolanem na temat jego najnowszego musicalu.
-----
Clive, przyjechałeś do Polski, żeby promować swój musical „Alchemy”, który będzie prezentowany w lutym, właśnie tutaj, w Katowicach. Czy jest on już nagrany?
- Właściwie tak. Jakieś dwa miesiące temu skończyliśmy nagrywanie i edytowanie. Podczas kiedy ja koncertowałem z Areną, Karl Groom miksował album w studio i dopiero niedawno, po skończonej trasie bardziej zaangażowałem się w ten proces. Generalnie mogę powiedzieć, że od Świąt mamy już gotowy i nagrany soundtrack.
Co możesz powiedzieć o historii, którą opowiada ten musical? Czym różni się on od „She”, której libretto było oparte na książce H. Ridera Haggarda? Wiem, że autorem historii jest tym razem ktoś inny…;-).
- O tak, tym razem to ja! ;-). Po nagraniu „She” przeczytałem wiele wiktoriańskich książek, bo miałem ochotę zrobić coś w podobnym stylu. Jak się okazało, każda książka, po którą sięgałem, już istniała jako musical. Ostatecznie stwierdziłem, że przecież mam wizję tej historii, że jako widz, wiem czego oczekuję od musicalu kiedy idę do teatru, więc postanowiłem stworzyć własną historię. Pamiętam, że byłam w rosyjskiej restauracji na Litwie, kiedy pierwszy szkic opowieści narodził się w mojej głowie i około roku zajęło mi rozwinięcie tej idei, zanim w ogóle zacząłem myśleć o przenoszeniu jej na deski teatru. Pierwszym krokiem było zatem stworzenie krótkiej noweli, a dopiero potem tworzyłem wersję sceniczną. Ten proces był bardzo podobny do tego, jak pracowałem przy „She”.
A opowiesz nam o czym jest „Alchemy”?
- Generalnie określiłbym to jako „Upiór w operze spotyka Indianę Jonesa”. Są siły nadprzyrodzone, jest przygoda, jest to wyścig z czasem, by odnaleźć 3 artefakty, zagubione przez alchemika. Moja postać, Profesor Samuel King, stara się uniemożliwić czarnemu charakterowi ich zdobycie, co mogłoby się skończyć spowodowaniem strasznego kataklizmu. To jest ten trzon opowieści, a pod spodem jest także wątek miłosny, między Amelią a Williamem, którzy muszą stawiać czoło tej ogromnej fali zdarzeń. Na sam koniec przygotowałem pełen zwrotów akcji finał, gdzie do głosu dochodzą siły nadprzyrodzone. Wydaje mi się, ze jest wiele naprawdę interesujących postaci. Chciałem, żeby czarny charakter, Lord Jagman, przypominał trochę Alana Rickmana ze „Szklanej pułapki” – wiemy, że jest zły, ale równocześnie go trochę lubimy. Nic nie jest czarno-białe – moja postać, Profesor King, pozornie reprezentuje dobro jeśli chodzi o jego misję, jednak ma też swoje inne pobudki. Jestem bardzo zadowolony z tego, jak wyglądają i jakie cechy mają bohaterowie w tej opowieści.
Wymieniłeś kilka głównych postaci tej opowieści. Kto się w nie wcieli podczas prezentacji musicalu? Kto w ogóle będzie zaangażowany w wykonanie „Alchemy”?
- Jeśli chodzi o muzyków, będzie to mniej więcej ta sama ekipa, z którą tworzyliśmy „She”. Mark Westwood na gitarze, Scott Higham na perkusji, basista Kylan Amos, który dołączył do nas przy okazji występów w Cheltenham. Ja nagrywałem sekcje klawiszowe na płytę, ale w projekt zaangażowany jest też Claudio Momberg z Chile, który dołączył do nas podczas prac nad „She” i który dalej z nami współpracuje, bo lubię jego sposób pracy. To on będzie grał na klawiszach podczas rejestracji DVD. To jest ta główna grupa muzyków. Zaprosiłem także dodatkowe osoby grające na rogu, wiolonczeli, żeby dodać muzyce więcej realizmu.
Jest też 11 solistów. Ja śpiewam jedną z ról, tak jak to było przy „She”. Agnieszka Świta, która odtwarzała już główną rolę w „She”, tutaj także będzie śpiewać partie pierwszoplanowej postaci, Amelii Darvas. David Clifford, zaangażowany przy poprzednim musicalu w Cheltenham, tutaj będzie wcielał się w główną rolę męską – Williama. Poza tym mamy Andy’ego Searsa z Twelve Night, który wcieli się w „tego złego” - Lorda Henry’ego Jagmana. Pojawia się też Damian Wilson, grający kapitana statku Josepha Ferrella, właściwie to tylko jedna scena, będzie też Paul Manzi z Areny, też na jedną scenę, grający przywódcę najemników. Gościnnie wystąpi też Tracy Hitchings z Landmarq jako gospodyni domowa. Inni soliści to artyści „lokalni”, jak ich nazywam, ponieważ odkryłem ich podczas prac nad „She” w Cheltenham i są naprawdę dobrzy, chociaż nieznani w naszych progresywnych kręgach muzycznych. Mamy więc: Vicky Bolley (sopran, fantastyczny głos), Chrisa Lewisa (ma progresywno- rockowy życiorys, grał w Hyperion), wystąpi też córka Davida Clifforda, Soheila. Tak więc, będzie naprawdę dużo różnorodnych wokalistów.
Mówiłeś, że od Świąt materiał jest już gotowy, a jakie są dalsze plany?
- Właściwie ostatnie 4 lata spędziłem nad tym musicalem. Przez ostatnie 8 miesięcy dopracowywałem orkiestrację. Nagrywanie i edytowanie jest już skończone. Karl Groom właśnie robi miksy. Chcielibyśmy wypuścić gotowe CD tuż przed katowickim koncertem w lutym. Natomiast box z płytą studyjną, koncertową oraz DVD powinien wyjść przed wrześniem, kiedy będziemy koncertować w Cheltenham. Znajdą się w nim filmy dokumentalne, wersje demo i mnóstwo innych atrakcji.
Generalnie chcesz wydać podobny zestaw, jak w przypadku „She” - album CD, live CD oraz DVD z Katowic?
- To co wydamy to będą: podwójny album studyjny i box-set. Nie będzie nic więcej. Rozbijemy to na CD – dla ludzi, którzy chcą tylko usłyszeć soundtrack oraz całą resztę, dla tych którzy chcą zobaczyć wszystko.
22 lutego musical „Alchemy” będzie prezentowany na deskach Teatru Śląskiego w Katowicach. Czego może oczekiwać polska publiczność? Kto z wymienionych przez Ciebie artystów przyjedzie z Tobą? Czy to będą wszyscy ci muzycy, o których mówiłeś?
- Dobra wiadomość jest taka, że wszyscy muzycy, którzy śpiewali na studyjnym CD przyjadą do Katowic, żeby wystąpić na koncercie i zarejestrować DVD. Wszyscy, za wyjątkiem Noel Calcaterry, która jest z Urugwaju, więc z powodów finansowych zastąpi ją Soheila. Wszyscy inni, z tego co mi wiadomo, przyjadą. W Katowicach zaprezentujemy raczej zwięzłą wersję, co będzie zupełnie inne niż w przypadku „She”. Cały zespół muzyków będzie grać na scenie. Z przodu będą mikrofony, do których będą podchodzić wokaliści i wykonywać swoje partie. Nie będzie raczej „odgrywania swoich ról”, tak jak to było w przypadku „She”. Będziemy mieć na sobie kostiumy, które w jakiś sposób będą definiować nasze role w opowieści. Na tyłach sceny zamontowany będzie ekran, na którym będziemy wyświetlać sceny, tak by pomóc widzom podążać za historią. Będzie też odtwarzane nagranie wieloosobowego chóru z Anglii, tak że będzie on mógł niejako „towarzyszyć” nam w Polsce.
Trzeba będzie prawdopodobnie dużo przećwiczyć przed występem. Czy zamierzacie przyjechać wcześniej do Polski z całą ekipą na próby?
- Nie, tym razem nie. Ostatnio tak zrobiliśmy, bo angażowaliśmy polskich muzyków. Tym razem cała ekipa jest z Anglii, więc ćwiczymy u siebie. Planujemy 3 serie prób przed wyjazdem do Polski. Chciałbym, żeby ich było więcej, ale chyba nic na to nie poradzimy…
Z tego co wiem, to jesienią będą też występy w Cheltenham w Anglii. Co możesz o nich powiedzieć?
- Plan jest taki żeby 5, 6 i 7 września 2013 roku pokazać pełną teatralną wersję musicali właśnie tam. To już będzie wersja ze wszystkimi śpiewami na żywo, z tańcami, scenerią, światłami i efektami specjalnymi. Wybraliśmy Cheltenham, bo jest tam odpowiedni, niewielki teatr, a musimy brać pod uwagę koszty. Teraz właśnie zajmuję się zbieraniem funduszy, bo takie przedsięwzięcie to niebagatelna sprawa. Mówimy o 50 osobach każdego dnia – czwartek, piątek, sobota, próby… W ogóle zachęcam do wybrania się na te koncerty – na pierwszy rzut oka może się to wydawać pewną inwestycją, także czasową, ale tak naprawdę nie jest to ani szczególnie daleko, ani nie jest tak bardzo trudno się tam dostać. Sam bez przerwy podróżuję z kraju do kraju. Trzeba dostać się na lotnisko w Bristolu, skąd jest około 40 minut drogi do teatru. Koszty podróży, pobytu i biletu na koncert są i tak niższe niż jakbym chciał dostać się na dobry pokaz na West Endzie, a mieszkam tuż pod Londynem. Jeśli chodzi o finanse, to nie jest to jakaś kosmiczna suma. Póki co, 80% biletów kupiły osoby spoza Wielkiej Brytanii, tak więc zdecydowanie polecam. To naprawdę świetna sprawa, mimo że może niekoniecznie należy do konwencji rocka progresywnego.
Jestem pewien, że sporo polskich widzów dotrze we wrześniu do Cheltenham. Powiedz jeszcze czy jest jakiś sposób, by entuzjaści projektu „Alchemy” mogli pomóc w fundraisingu?
- Tak, podobnie robiliśmy przy „She”. Po wejściu na stronę internetową projektu: www.alchemythemusical.com można wpłacić symboliczną kwotę, od 10 funtów w górę i pomóc w sponsorowaniu występu. Wtedy wasze nazwisko znajduje się w książeczce, a poza tym jest się jednym z fundatorów, co będzie mieć znaczenie, jeśli kiedykolwiek coś większego wyniknie z tego musicalu. Bardzo dużo osób bierze w tym udział, sponsorzy online wpłacili już ponad tysiąc funtów, co bardzo mnie cieszy. Problem polega na tym, że koszty występu są po prostu szalone, to nie jest już „zwykły” rockowy koncert, bo trzeba zadbać o kostiumy, światła i hotele dla dużej ekipy. Dwie rzeczy, które sprawiają mi największą radość, kiedy przeglądam skrzynkę e-mailową, to sponsoring oraz osoby, które kupują bilety. Tak, że serdecznie zapraszam…;-).