Piątkowy wieczór… Chociaż śnieżny i mroźny, a katowickie ulice zostały poblokowane przez megakorki, to i tak w pamięci pozostaną trzy wspaniałe koncerty. Już po ich zakończeniu, od wielu osób słyszałem, że były one najlepszym w historii organizowanych przez Metal Mind „tercetów” koncertowych rejestrowanych przez kamery dla potrzeb albumów DVD.
Jako pierwszy na scenie pojawił się Ray Wilson. Już przed jego występem rzucał się w oczy brak perkusji na scenie. Proszę mi wierzyć, nie brakowało jej ani przez minutę tego półtoragodzinnego koncertu. Repertuar Raya w takiej akustycznej wersji zrobił na widzach ogromne wrażenie. Trzeba podkreślić rewelacyjną grę młodego utalentowanego pianisty oraz przepięknie prezentującego się (i takoż grającego!) kwartetu smyczkowego. Cztery śliczne dziewczyny żywiołowo grając swoje partie nie tylko cieszyły uszy, ale też przyciągały spojrzenia widzów. Nic dziwnego, że, jak to podkreślił sam Ray, panowie z RPWL bardzo zazdrościli mu sekcji smyczkowej. Choć trzeba też przyznać, że pojawiająca się potem sceniczna „asystentka” Yogiego Langa – Bine Heller – to też bardzo efektowna dziewczyna... Utwory, które Wilson wykonał z polskimi muzykami podczas katowickiego koncertu w „klasycznym ujęciu” naprawdę mogły się podobać. Zresztą przeplatany genesisowskimi coverami (a nawet gabrielowskim „Solsbury Hill”) solowy repertuar Wilsona nie ma prawa wypaść na żywo źle. Jeżeli już napięcie delikatnie siada, to zawsze wykonana przez niego niskim głosem jakaś „Mama”, „Carpet Crawlers” czy „Entangled” spowodują, że emocje szybko poszybują w górę. Piątkowy występ w Teatrze Śląskim, może był skromny w ilości zaangażowanych muzyków, ale emocje, atmosfera i odbiór przez publiczność wykonanych piosenek wynagrodziły wszystko. Cały spektakl Raya Wilsona oceniam bardzo wysoko. To był naprawdę świetny koncert.
Nie gorszy był występ grupy RPWL. Po raz ostatni wykonali w całości materiał z płyty „Beyond Man And Time”. Niektórzy mieli okazję oglądać ten zespół w tym samym repertuarze w 2012 roku (zapraszam do przeczytania naszej relacji z koncertu w piekarskiej Andaluzji – tutaj), więc scenariusz był doskonale znany. Nie było żadnego zaskoczenia. Przynajmniej dla tych, którzy wiedzieli czego się spodziewać. Natomiast ci, którzy tego nie wiedzieli – oj, ci mogli przeżyć szok. Dziś już nikt nie daje takich koncertów. Koncertów rodem z gatunku „teatru rockowego”, w którym gesty, kostiumy i gra aktorska odgrywa tak samo ważną rolę jak sama muzyka. Teatr Śląski i jego wspaniałe wnętrza mają swój czar. A i stwarzają spore możliwości. Yogi nie tylko śpiewał i gestami „opowiadał” swoje historie rodem z Nietschego, ale i przebierał się i śpiewał nawet z balkonu na I piętrze. Fenomenalna gra muzyków, z rewelacyjnym jak zawsze Kalle Wallnerem na czele, spowodowała, że publiczność długimi chwilami była wręcz wgniatana w fotel. Trudny, ale piękny był to koncert. A już sam bis w wykonaniu Raya Wilsona i Yogi Langa („Roses”!!!) to rzecz bezcenna i rzadko spotykana. Wspaniały show. Szkoda tylko, że RPWL nie mogli zagrać nieco dłużej. Brakło jeszcze jednego, dwóch pewniaków (np. „Hole in The Sky”), które można, a nawet trzeba było zagrać na kolejny bis…
No i wreszcie gwóźdź piątkowego Wieczoru w Teatrze, czyli musical Clive’a Nolana „Alchemy”… Powiem krótko: na tak obfitujące w dramatyczne i romantyczne chwilami historie warto czekać latami. Wspaniała muzyka Nolana w pełni oddaje klimat tej mrocznej wiktoriańskiej opowieści, a sami artyści, którzy wystąpili na scenie, zaśpiewali po prostu znakomicie. Bez wyjątku. Nawet ściągnięty w ostatniej chwili w miejsce Paula Menela, Chris Longman, w swoim czarnym płaszczu i stylowym meloniku wypadł wręcz rewelacyjnie. Jak dla mnie czołowymi postaciami spektaklu byli Andy Sears w roli złego Jagmana i obdarzona sopranowym głosem Victoria Bolley w roli Evy Bonaduce. Nasza Agnieszka Świta w głównej roli Amelii też wypadła bardzo przekonywująco. To niezwykle utalentowana dziewczyna. Aż serce rośnie, gdy widzimy, że nasza rodaczka w otoczeniu takich wokalnych sław potrafi grać „pierwsze skrzypce”. Pięknej Agnieszce partnerował jedyny w swoim rodzaju David Clifford jako William Gardelle. Prawdziwą gwiazdką okazała się „gościnnie” występująca w roli Jessaminy jego córka, Soheila. Nie dość, że to 15-letnie dziewczę ślicznie prezentuje się na scenie, to głos ma taki, że tylko pozazdrościć. Jakże miło było zobaczyć w akcji znany z grupy Landmarq duet wokalistów Tracy Hitchings - Damian Wilson (choć razem pojawili się na scenie dopiero w trackie końcowych ukłonów). Bardzo efektownie w roli naiwnego najemnika wypadł Paul Manzi (Arena). Swoim krótkim pojawieniem się na scenie błyskawicznie rozruszał widownię. Już po koncercie dowiedziałem się, że przed wykonaniem kozackiego tańca powstrzymały go jedynie cisnące, zbyt małe buty… :-). Finał, w którym nastąpiło prawdziwe spiętrzenie akcji należał już do dwójki śpiewaków: do wymierzającego sprawiedliwość ducha alchemika Anzeraya (w tej roli świetny siwowłosy Chris Lewis) i błagającego o litość Jagmana (Andy Sears). Rewelacyjny show. Nic dziwnego, że przygotowana przez Metal Mind premierowa partia płyt ze studyjną wersją „Alchemy” sprzedała się tego wieczora na pniu.
Na koniec dwa słowa o mistrzu „alchemicznej ceremonii”, a mianowicie o twórcy tego musicalu i odtwórcy roli Profesora Kinga – Clivie Nolanie. Znamy go z zespołów, które odgrywają dziś czołową rolę w świecie progresywnego rocka. Skomponowana przed pięciu laty rock opera „She” wydawała się jednorazowym „skokiem w bok” tego muzyka. Jednak rozmach, wielowątkowość oraz jakość napisanej przez niego muzyki i tekstów (tym razem fabuła „Alchemy” to w stu procentach autorski pomysł Nolana!) świadczy o jego zamiłowaniu do musicalowego gatunku. Clive wychował się na takich albumach. W jego rodzinnym domu rodzice często słuchali płyt z musicalami. Teraz mogą być dumni ze swojego syna, bo stworzył on rockowy musical na najwyższym, nieosiągalnym wręcz dla innych, poziomie. Warto będzie zobaczyć jesienną (Cheltenham, Anglia 5-7 września 2013r.) pełną teatralną wersję „Alchemy”, w trakcie której wokaliści już nie tylko będą śpiewać „do mikrofonu”, ale będą w pełni odgrywać swoje aktorskie role, a chór i orkiestra pojawią się na żywo.
Jedno słowo na koniec? Proszę bardzo: sukces. Pod każdym względem. Organizacyjnym, artystycznym, merytorycznym i aktorskim. 22 lutego 2013 roku – tę datę wielu widzów obecnych w Teatrze Śląskim zapamięta na bardzo, bardzo długo.
Zapraszamy też do obejrzenia fotografii wykonanych w trakcie Wieczoru w Teatrze - dzial FOTOGALERIE.