Dzisiaj do prenumeratorów w całym kraju trafia najnowszy numer Rynku Muzycznego, a w nim, między innymi, poniższy felieton autorstwa Artura Rawicza (który przedrukowujemy za zgodą wydawcy - agencji Iron Media).
Po wydaniu kultowego albumu “I ching” w 1983 jego inicjator i koło zamachowe – Zbigniew Hołdys – zebrał najaktywniejszych twórców tej płyty w jedną supergrupę i poczęstował wszystkich nie mniej kultową, a z pewnością bardziej obrazoburczą płytą “Świnie” sygnowaną nazwiskami “Morawski, Waglewski, Nowicki, Hołdys”. To z tej płyty pochodzi utwór “Ludzkie psy”, który mimochodem nucę sobie przeglądając nasz muzyczny internet.
W “Ludzkich Psach” Hołdys w jakiś taki nerwowy i trochę proroczy sposób powtarza jak mantrę “nienawidzę was…, nienawidzę was”, by po niespełna trzydziestu latach samemu stać się celem ślepej nienawiści. Nienawiści przede wszystkim w cyberświecie.
Muzyka to emocje, a nienawiść to przecież odwrotność miłości. Zatem obecność nienawiści w muzyce jest tak naturalna jak obecność miłości. Oczywiście piosenek o miłości jest więcej. Gołym okiem to widać. Ale ja nie o tym…
Zanim pod strzechy trafiły pierwsze modemy i zaczęliśmy się “wdzwaniać” w numer 202122 (taki chyba był, nie?), nienawiść generowana była jedynie silnymi tarciami między subkulturami, później między fanami poszczególnych zespołów. Skinheadzi, punki, depesze, metale… Czasem antagonizmy pojawiały się w ramach jednej subkultury, czego boleśnie doświadczali np. pracownicy PKP próbujący oszacować zniszczenia w pociągu jadącym na katowicką Metalmanię ze Szczecina przez Poznań. Itd. itp…
Z czasem wszystko się nieco uspokoiło. Pięści i pasy zamieniono na niemalże niewinne napisy na murach i klatkach schodowych. Obrywało się wszystkim. “Chcesz posłuchać wycia psa – kup se płytę TSA”, “Republika – syf muzyka”. Nie lekko mieli fani Depeche Mode, Roxette aż po Iron Maiden i Slayer. W sumie nic wielkiego. Aż nastała Sieć.
Z początku nieśmiało, z czasem szerokim strumieniem zaczęła przez Sieć płynąć rzeka nienawiści. Jej apogeum był bezpardonowy lincz na wspomnianym wcześniej Zbyszku Hołdysie, który miał odwagę publicznie poprzeć proponowane rozwiązania ACTA. Atak był tak bezpardonowy, że ograniczył nie tylko minimalną aktywność artystyczną do zera, ale i kompletnie zredukował obecność muzyka w mediach. “Nienawidzę was…”.
Innym jaskrawym przejawem nienawiści był głośny konflikt między Peją a Tede. Dwóch tuzów polskiego rapu poróżniła ocena niesławnych wydarzeń w Zielonej Górze (nawiasem mówiąc – u podłoża których stała nienawiść!). Jeden ocenił drugiego, drugi zareagował na słowa pierwszego i tak rozpętała się wojna między… fanami obu artystów. Wojna, która po dziś dzień toczy się w mniej atrakcyjnych zakamarkach Internetu. “Nienawidzę was…”.
W erze Sieci okazało się, że katalizatorem nienawiści jest popularność. Niedawno w naszym pięknym kraju gościł równie sławny co śliczny Justin Bieber. Człowiek, który mimo młodego wieku nie dość, że został globalną gwiazdą, to jeszcze na tym nieźle zarobił, nie robiąc przy tym nikomu krzywdy. Nastolatki szaleją za nim, jak kiedyś ich mamy szalały za New Kids On The Block, i nic w tym złego. I niby ok, ale nie zapominajmy o sieci. Ilość niewybrednych, wrogich komentarzy już pod pierwszymi informacjami o koncercie Biebera w Łodzi pobiła wyśrubowane rekordy ustanowione przez Tede, Peję i Hołdysa. Dzieciaki bez żadnego poczucia zażenowania wypisywały apele o “odjebanie typa przez snajpera”, zauważały, że 36 osobistych ochroniarzy nie znaczy nic wobec ładunku wybuchowego i w ogóle, że “Łódź przeprasza za Biebera”. Dlaczego? Za co? “Nienawidzę was…”.
Najzabawniejsza jednak historia ze ślepą nienawiścią w tle przetoczyła się przez nasz muzyczny Internet w ostatnich dniach. Otóż sławny nazwiskiem ojca, brat Natalii Kukulskiej postanowił zostać raperem, co skwapliwie podchwyciły wszystkie plotkarskie media. Niby nic wielkiego, już wcześniej PiKej (to pseudonim Piotra Kukulskiego) próbował muzykować ku uciesze jednych i zażenowaniu drugich. Jednak tym razem aktywność w sieci samego zainteresowanego ściągnęła na niego nieszczęście.
Najpierw sam na facebooku publicznie dopytywał się tuzów amerykańskiego rapu o mikrofony, na których najlepiej nagrywać wokale, czym zapewne rozbawił większość miłośników hip-hopu w Polsce. Dalej w kompletnie nieelegancki sposób od któregoś z tabloidów domagał się szacunku dla swojego nazwiska samemu wyrządzając mu największy dyshonor. A to ściągnęło już zainteresowanie wszystkich. A wraz z nim nienawiść.
Tym razem obok fanów stanęli też sami muzycy, co jest jeszcze bardziej przerażające. Jedni i drudzy wściekali się na PiKeja, że to co robi, nie stało nawet koło rapu, że obraża hip-hop, że media nazywając go raperem czynią krzywdę całemu gatunkowi, itd, itp, etc. Tak oto cała scena znienawidziła biednego (w przenośni) PiKeja. Komentarze nie nadają się do cytowania. “Nienawidzę was.”.
“Nienawidzę was” i kompletnie nie rozumiem. Bo kiedy Doda czy Radek Majdan mówią, że nagrywają rokowe płyty to nawet najbardziej zatwardziali fani rocka co najwyżej uśmiechają się z politowaniem. Bo komu to i jaką krzywdę może zrobić? Gdzie tu powód do nienawiści?
P.S: korzystając z okazji, jeśli ktoś z Państwa ma dobrze zachowane egzemplarze “I Ching” lub “Świń”, to ja chętnie odkupię. Serio. Kontakt przez wydawcę.