Na tydzień przed koncertem Deep Purple w Katowicach, Kraków miał przedsmak tego ciekawego wydarzenia. Co prawda niby tylko w wykonaniu tribute-bandu, ale z pewnością była to znakomita rozgrzewka przed śląskim występem.
W związku z nieco przeciągającymi się próbami, dopiero kwadrans po 20-tej na scenie pojawił się myślenicki Hellhaven. Podobnie jak to miało miejsce dwa tygodnie wcześniej na koncercie w Lizard King, również tym razem zaprezentowano skrócony program koncertu. Kapela tradycyjnie już rozpoczęła swój występ od „Beyond The Frontiers part 1”. Podobnie jak w Lizardzie mieliśmy do czynienia z dość słabym oświetleniem sceny. Za to od strony dźwiękowej było już bardzo dobrze. Następnie grupa zagrała polskojęzyczną kompozycję pt. „Trauma pana Twaina”. Potem wybrzmiały jeszcze „About Reading And Writing” i „Paper Swan”, po którym należało opuścić scenę (mimo przygotowanych na bis „Ecce Homo” i „Beyond The Frontiers part 2”), gdyż przy wejściu na nią nieco nerwowo kręcili się muzycy z Pur.pendicular.
Po krótkiej przerwie technicznej z głośników rozległy się dźwięki klawiszy i w ciemnościach na scenę wkroczyli członkowie niecierpliwiącej się wcześniej kapeli. Pur.pendicular rozpoczął swój występ od wykonania utworu „Fireball”. Żywiołowe osobowości gitarzystów oraz wokalisty stanowiły przeciwwagę dla statecznego na scenie klawiszowca. Na ogromną uwagę zasługiwały zarówno popisy solówek na klawiszach, jak i wymiatanie na gitarze przez Joego Doblhofera. Wykonanie kolejnych kawałów było tak porywające, iż nie odbiegało zbytnio od koncertowych wykonań zespołu Deep Purple. Nawet setlista koncertu nieznacznie różniła się od tej przygotowywanej przez Brytyjczyków. „Child In Time” - wykonanie wręcz poezja. Robbie Thomas Walsh okazał się być na tyle znakomitym wokalistą, że poradził sobie z wokalizą w tej sztandarowej kompozycji, a z każdą minutą koncertu nawiązywał coraz lepszy kontakt z publicznością. Myślę, że swobodnie mógłby zastąpić Iana Gillana (np. w razie chwilowych niedyspozycji), chociaż wiadomo, że oryginał jest tylko jeden. Wiele osób myśli, że skoro Pur.pendicular to tribune-band zespołu Deep Purple, to można było spodziewać się tylko odgrywania ich utworów. Jak jednak okazało się już w połowie koncertu - ci, którzy tak myśleli byli w błędzie. W repertuarze tego występu znalazły się także pojedyncze covery z repertuaru Pink Floyd w postaci „Another Brick In The Wall Part 2” i „Goodbye Cruel World”. Mało tego, przed tym pierwszym zagrano jeszcze jeden dość znany utwór, ale nie z wykonania Pink Floyd czy Deep Purple. Były też momenty solowych popisów poszczególnych muzyków. Na uwagę zasługiwało dość długie solo basisty, a po nim popis dał perkusista. W połowie koncertu pojedyncze osoby próbowały dobrze bawić się pod sceną, ale dopiero bliżej końca imprezy udało się wyrwać ich więcej do wspólnej zabawy. Główną część występu zakończyła jedna ze sztandarowych kompozycji Deep Purple, a mianowicie „Smoke On The Water”.
Bisy rozpoczęło długie solo grane w półmroku na klawiszach, a po nim, gdy reszta zespołu weszła na scenę zagrano „Perfect Stranger”. Może to solo nie było aż tak doskonałe i żywiołowe, jak pamiętne solówki Johna Lorda z dawnych czasów, ale z pewnością było zacne. Koncert zakończył się utworem „Highway Star”.
Chociaż z frekwencją, jak to niestety ostatnio bywa, było dość słabo, to niespodzianki zaprezentowane podczas tego występu stanowią znakomitą zachętę dla tych, którzy woleli zostać w domu lub bawić się gdzie indziej. A ci, którzy postanowili tydzień później wybrać się do Poznania i Katowic mieli znakomitą rozgrzewkę przed koncertem właściwej gwiazdy.