Blackfield powoli odchodzi do historii?

Dmitry Oliferowicz

ImageJedenastego lutego 2014 roku w Krakowie odbył się ostatni koncert „klasycznego” składu Blackfield z udziałem Stevena Wilsona. Trasa, w którą wyruszył Blackfield, na czele z Izraelczykiem Avivem Geffenem, promowała czwarte nagranie studyjne zespołu, album pod tytułem „Blackfield IV”, który ukazał się w sierpniu 2013 roku roku nakładem wytwórni Kscope. Niemal trzy lata wcześniej, przy wydaniu trzeciego albumu, „Welcome to my DNA”, Wilson oznajmił swoją decyzję o porzuceniu Blackfield, ponieważ postanowił skupić się całkowicie na swojej karierze solowej. Na trzeciej płycie projektu zamieszczono tylko jedną piosenkę autorstwa Brytyjczyka, który ograniczył się do wokalu prowadzącego na kilku utworach, gitary solowej oraz produkcji. W rezultacie słuchacze otrzymali brzmienie, które znacząco różniło się od poprzednich dwóch płyt, „Blackfield I” (2004) oraz „II” (2007). W 2011 r. po trasie z Blackfield, Wilson rozpoczął przygotowania do swojej pierwszej trasy solowej, która promowała jego drugą płytę „Grace for Drowning”.  Ucierpiała też wtedy  grupa Porcupine Tree, niewątpliwie najbardziej znany projekt właściciela studia No-Man’s Land, określonego kiedyś jako „człowieka tysiąca projektów”. Grupa nie wydawała płyt studyjnych, ani nie wyruszała w trasę od 2010 roku. Płyta Blackfield „Welcome To My DNA” zabrzmiała wyraźnie „po geffenowsku”, a „czwórka”, na której Wilson oznaczony jest tylko jako „guest star” („Będę raczej muzykiem sesyjnym, aniżeli uczestnikiem” - powiedział przed sesją nagraniową), już nie zawierała w sobie żadnego utworu stworzonego przez Anglika. Zaśpiewał on jednak w dwóch piosenkach, dodał trochę gitary oraz zmiksował album. Po raz pierwszy Geffen zaprosił kilku innych wokalistów do zaśpiewania na albumie, co jeszcze bardziej oddaliło go od brzmienia pierwszych dwóch, a nawet trzech krążków.

Ostatnie dwie płyty otrzymały wyraźniej gorsze recenzje, niż te dwie „klasyczne”, na których wokal Wilsona dominował nad ogólnym brzmieniem. Warto tu wspomnieć, że pewne pomysły muzyczne, typu utwór „Lullaby” z „jedynki”, były początkowo przeznaczone dla Porcupine Tree. Podsumowując, trzeba zaznaczyć, że ciężko sobie wyobrazić kolejną płytę Blackfield (jeżeli w ogóle się ukaże!) kompletnie bez udziału Stevena Wilsona, aczkolwiek Geffen jest przecież też kluczową częścią projektu (jak i jego grupa The Mistakes tworząca resztę instrumentalistów koncertowych). Po ogłoszeniu przez Wilsona, że jego czwarty album solowy ukaże się już w 2014 roku, nie sposób nadal cieszyć się nadzieją, że wszystko pozostanie jak było. Kariera Wilsona, z jego własnej woli, nabrała wyraźnie innego kierunku, skupionego na pracy solowej. Być może już nie będziemy świadkami nowych albumów Porcupine Tree ani No-Man (projektu, który można określić jako „eksperymentalna muzyka pop” i którego ostatnia płyta trafiła do rąk publiczności i krytyków aż sześć lat temu!). Pozostaje czekać na nową płytę solową jednego z najbardziej szanowanych muzyków i producentów na dzisiejszej scenie muzycznej i zadowolić się tym, co mamy. Blackfield powoli odchodzi do historii. Ale nie zginie w jej odmętach...

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!