Polski maj pod znakiem Genesis: koncertowo - Steve Hackett / Peter Gabriel / The Watch
Tegoroczny maj już od dobrych kilku miesięcy zapowiadał się nad wyraz atrakcyjnie dla polskich fanów muzyki ze świata Genesis. Zaraz po tradycyjnym długim weekendzie, piątego maja w zabrzańskim Domu Muzyki i Tańca klasyczne utwory zespołu zaprezentować miał Steve Hackett. Na dokładnie tydzień później zaplanowano koncert Petera Gabriela w ramach Back To Front Tour, a jakby tego było mało, co bardziej rozochoceni fani dostali możliwość zaostrzenia koncertowych apetytów dzień wcześniej – kolejny rok z rzędu bydgoska Kuźnia zaprosiła bowiem zespół The Watch - włoskich naśladowców Genesis, którzy postawili sobie tym razem za punkt honoru wykonanie na żywo „The Lamb Lies Down on Broadway”. Tak się szczęśliwie złożyło, że dane mi było wziąć udział w każdym z tych trzech wyjątkowych wieczorów.
II. The Watch, Bydgoszcz, Kuźnia, 11.05.14.
Nigdy nie należałem do sympatyków cover-bandów klasyków prog-rocka, ani razu nie zdecydowałem się na udział w którymś z wielu polskich występów tzw. „Australijskich Floydów”. Jednak, wiedziony dobrym początkowo-majowym koncertowym klimatem oraz pomny pozytywnych wrażeń po koncercie formacji The Watch z 2012 roku, kiedy to ci pochodzący z Italii fanatycy muzyki Genesis skutecznie pozbawili mnie obaw, że będę świadkiem zuchwałej próby odtworzenia stroju, make-upu i gestykulacji Petera Gabriela kosztem muzyki, i tym razem postanowiłem wybrać się do bydgoskiej Kuźni.
Występ Włochów z założenia miał być dla mnie deserem po koncercie Steve’a Hacketta, bądź przystawką przed daniem głównym, czyli zaplanowanym na zaledwie dzień później koncertem Petera Gabriela. Zgranie terminów i układ gwiazd sprawiły, że nie mógł to być najbardziej pamiętny z koncertów, w jakich miałem przyjemność uczestniczyć tej wiosny, jednak przyznać wypada, że w jakiejkolwiek z powyższych dwu kategorii – danie to było doprawdy smakowite.
Tym razem założenie Włochów było wyjątkowo ambitne – w roku świętowania czterdziestej rocznicy wydania albumu „The Lamb Lies Down on Broadway” zaplanowali oni zaprezentować to trwające ponad półtorej godziny dzieło w całości. Wielu spośród klasyków Genesis grupie The Watch udawało się już sprostać, jednak „Baranek” odegrany w całości musiał budzić graniczącą z obawą niepewność.
Rozgrzani własną kompozycją (w set-liście koncertu pojawiły się w sumie trzy autorskie nagrania The Watch), artyści podjęli wyzwanie, wystawiając na pierwszą linię frontu grającego na instrumentach klawiszowych Valerio De Vittorio. Świadomy odpowiedzialności, może delikatnie tą odpowiedzialnością rozproszony, otworzył suitę odegraniem słynnego fortepianowego wstępu. Bardzo szybko można było nabyć przeświadczenie, że Włosi są przygotowani znakomicie i mają duże szanse poprowadzić Raela przez zawiłe ścieżki Manhattanu bez większych potknięć. Natomiast po pierwszej ćwierci dzieła wyznaczonej przez końcówkę „In The Cage” moje obawy sprowadzały się już jedynie do pytania, do czegóż może posunąć się śpiewający Simone Rossetti w utworze „The Lamia”, skoro w pewnym momencie jednak zdecydował się przywdziać imitację raelowskiej ramoneski…
Ostatecznie druga część „barankowego” spektaklu oczywiście pozbawiona była jakichkolwiek teatralizacji. Zabrakło również w set-liście któregokolwiek z instrumentalnych tematów. Z jednej strony powstawał niedosyt, wszak zapowiadany „cały Broadway” przestawał być „całym Broadwayem”, niemniej jednak o ile niektóre z pozbawionych tekstu tematów z „The Lamb” dałoby się wykonać na żywo i mogłyby zabrzmieć przekonywująco, o tyle w przypadku „The Waiting Room” Włosi uznali zapewne, że nie warto kopać się z koniem i próbować improwizować, jak ich idole. I myślę, że słusznie, zwłaszcza że brak utworów instrumentalnych mógł zrekompensować pokręcony „Riding The Scree” – wykonany przez The Watch naprawdę bez żenady. Zagranym na bis „The Musical Box” Rossetti i spółka potwierdzili znakomitą formę oraz estymę, jaką dążą repertuar Genesis – przekonywujące odegranie utworu w oryginalnej, trzygitarowej konfiguracji zdecydowanie musiało budzić podziw.
Odbiór muzyki Genesis, tym razem w stuprocentowo obcej interpretacji, w kameralnych warunkach bydgoskiej Kuźni miał w sobie coś unikalnego i nieosiągalnego przy okazjach takich, jak choćby zabrzański koncert Steve’a Hacketta, który odbył się niespełna tydzień wcześniej. Wyjątkowa klubowa atmosfera to za każdym razem spory walor występów The Watch, podobnie zresztą i wysoki poziom wykonawczy – tak instrumentalny, jak i wokalny, wszak mimo swoich niedoskonałości skalowych, Simone Rossetti w moim przekonaniu wygrywa w przedbiegach z niepewnym Nadem Sylvanem, wybranym przez Steve’a Hacketta. Gdyby jeszcze ewidentna i dostrzegalna gołym okiem radość zespołu z grania, zwłaszcza wypisana na wciąż uśmiechniętej i zdradzającej zachwyt nad geniuszem Genesis twarzy klawiszowca, nie pozostawała bez odpowiedzi wśród doświadczonych fanów „starego Genesis”, chłonących dobywające się ze sceny dźwięki w wymownej nieruchomości, pewnie dałoby się poczuć jak czterdzieści lat temu. Bo dzięki temu występowi można było sobie przypomnieć, że Genesis na żywo byli nie tylko „poważnym” zespołem progresywnym, ale przede wszystkim zespołem grającym rocka.