Clive Nolan: Lubię tworzyć musicale - część II

Magdalena Grabias

Lubię tworzyć musicale: Rozmowa z Clivem Nolanem

Część druga

 

W jaki sposób wybierasz role dla siebie?

ImageClive: Jeśli chodzi o wybór moich ról, na początek są to powody praktyczne. Kiedy zaczynam komponować, zawsze jest taniej jeśli sam zaśpiewam różne partie. Dlatego też to właśnie ja wcieliłem się w rolę Leo w pierwszych produkcjach musicalu „She”. Nigdy jednak nie czułem się swobodnie w tej roli - nie pasuje ona do mnie. Inaczej rzecz się ma w przypadku „Alchemy”. Rola Profesora Kinga jest stworzona dla mnie. W moich musicalach odgrywałem te właśnie dwie role. Oczywiście śpiewam też dość sporo partii chóralnych na nagraniach, a kiedy piszę to większość materiału najpierw wykonywana jest przeze mnie, a potem dopiero dostaje się we właściwe ręce wybranych do poszczególnych ról wokalistów.  

Które z postaci stworzonych przez Ciebie lubisz najbardziej?

Clive: Ulubioną postacią z “She” jest Horace Holly. Prezentuje on wydarzenia z tej samej perspektywy, z jakiej śledzą je widzowie. Myślę też, że postać Joba, którą dopiero dodałem do musicalu będzie ciekawa. W “Alchemy” muszę przyznać moim ulubieńcem jest Profesor King - szczęściarz ze mnie! Lubię też Jagmana - archetyp rzezimieszka. Tworząc tę rolę, wzorowałem ją na podobnych postaciach wykreowanych przez Alana Rickmana w filmach “Szklana Pułapka” czy “Robin Hood”. Chciałem, żeby był zły, ale też żeby wzbudzał sympatię. Myślę, że Andy Sears uchwycił ten balans znakomicie.

Skąd pomysł dodania nowej postaci do musicalu “She”?

Clive: Kiedy zaczęliśmy planować nową produkcję “She”, zdałem sobie sprawę, że musical jest pozbawiony jakiegokolwiek humoru. To bardzo poważny utwór. Postanowiłem więc go nieco rozjaśnić. Humor był  obecny i w powieści, i w filmach. W klasycznej adaptacji wytwórni Hammer, Bernard Cribbins grał rolę Joba i wnósł on sporo komizmu do całej historii. Poszedłem więc w tym samym kierunku i dodałem postać Joba do mojego musicalu. Wcieli się w nią Ian Baldwin, który jest też reżyserem najnowszej produkcji. Ian ma świetne wyczucie sceny i komediowy talent i myślę, że dzięki tej roli musical jest sporo lżejszy. Napisałem nowy utwór dla Joba - przełamie to nieco bardzo napiętą atmosferę drugiego aktu, a całości doda równowagi.

Jak zawiązała się Twoja współpraca z Ianem Baldwinem?

Clive: Ian Baldwin jest naszym reżyserem. Dołączył on do grupy Caamora około półtora roku temu i okazał się bezcenny dla obu produkcji! Ma świetne pomysły, jasną wizję tego jak poszczególne sceny powinny się rozwijać. Nie boi się wyzwań, a tych jest sporo. Na przykład, przy okazji nowej produkcji "Alchemy" przygotowywanej w zeszłym roku na potrzeby londyńskiego off-West Endu, początkowo nie mieliśmy zamiaru angażowania chóru. Dopiero w trakcie pracy postanowiliśmy, że potrzeba nam więcej ludzi na scenie. Ostatecznie zatrudniliśmy niewielką grupę chórzystów - wymiary sceny bardzo nas ograniczały. Ale udało się! Teraz nowe produkcje mają 7 lub 8 głównych postaci i tyle samo chórzystów. Cała obsada więc liczy około 15 lub 16 osób, ale jest to o wiele mniej niż to bywało w przeszłości w Boliwii czy w Cheltenham. Ian wie jak poprowadzić daną scenę tak, żeby te kilka dodatkowych osób sprawiało wrażenie ogromnego chóru. Przekonamy się na własne oczy we wrześniu.  

Czym jest Caamora Theatre Company?

Clive: Decyzja nadania całej operacji nazwy „The Caamora Theatre Company” podjęta została ze względu na zmienny skład grupy. W przeciwieństwie do zespołów rockowych, gdzie stały skład jest bardzo ważny, w grupie teatralnej jest raczej trudno, aby ci sami artyści byli dostępni przez długie lata. Skład często się zmienia. Mamy więc grupę ludzi, którzy mogą odtwarzać rożne role, ale kiedy ktoś nagle rozchoruje się, lub nie może wystąpić z innych przyczyn, nie burzy to ciągu pracy. Przez kilka lat Caamora Company była bardzo małą grupą, ale teraz otwieramy szeroko drzwi. Dołączają do nas nowi znakomici wokaliści, którzy uczą się różnych ról. W ten sposób, kiedy dostajemy propozycję przedstawienia, mogę ją przyjąć bez obawy, że ktoś będzie niedostępny. Na potrzeby "The Fire and the Quest" zachowaliśmy większość oryginalnych aktorów, znanych z wcześniejszej produkcji "Alchemy" w Cheltenham. Ale potem, obsada może się zmienić. Za rok mogą to nadal być ci sami ludzie lub też obsada całkiem się zmieni. To właśnie lubię w teatrze. Nie  chodzi tu o jedną personę, która jest niezastąpiona.

Jakie jest Twoje największe marzenie związane z musicalami?

Clive: Oczywistym marzeniem jest zobaczyć je wystawiane na West Endzie i Broadwayu. To jest naprawdę sam szczyt! Jednak moją ambicją jest to, żeby moje musicale mogły istnieć bez mojego udziału. Wspaniale byłoby wiedzieć, że gdzieś tam powstaje produkcja "Alchemy" lub "She", a ja nie mam z tym nic do czynienia. To byłaby dla mnie wielka satysfakcja.

Co jest dla Ciebie idealnym musicalowym wzorcem?

Clive: Nie można mówić o musicalach bez wspomnienia nazwiska Andrew Lloyd Webbera. Nie powiem nic oryginalnego oznajmiając, że moim ulubionym musicalem jest "Upiór z opery", a zaraz za nim "Nedznicy". To dość oczywisty wybór, ale są to dobre musicale i nie bez przyczyny nie schodzą z afiszy przez tak długie lata. Ale właściwe kiedy komponuję, częściej sięgam po utwory Gilberta i Sullivana - to co prawda XIX-wieczne operetki, ale myślę, że były to musicale tamtych czasów. Można wiele się od nich nauczyć - to niesamowite! Znakomite teksty i rozwiązania muzyczne. Bardzo dużo czasu spędziłem studiując ich dzieła. I częściej znajduję inspirację i odpowiedzi na pytania w tych starych operetkach, niż w nowoczesnych musicalach.   

Wywiad i tłumaczenie: Magdalena Grabias

Fotografia: Ron Milsom

http://clivenolan.net/

http://shethemusical.com/

http://www.alchemythemusical.com/

http://shop.caamora.net/  
MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!