Koncert Dream Theater na warszawskim Torwarze od dawna rozgrzewał wyobraźnię wielbicieli progresywnego metalu. Wydaną w czerwcu 2007 roku płytę „Systematic Chaos” wypełniły kompozycje, z których kilka miało ogromny potencjał koncertowy. Oczekiwanie na występ amerykańskiego zespołu, było tym bardziej ekscytujące, że zespół słynął z długich, niemal trzygodzinnych koncertów, co zapowiadało dużą dozę wrażeń. Jednak…
Zanim na scenie pojawili się muzycy Dream Theater swoje pięćdziesiąt minut otrzymali muzycy amerykańskiej grupy prog-metalowej Symphony X. Muszę przyznać, że nie znam zbyt dobrze ich dokonań. Słyszałem jedynie dwie płyty z ich dyskografii: „V – Mythology” oraz najnowszą, „Paradise Lost”. Większość utworów, które zaprezentowali, pochodziła właśnie z najnowszej płyty zespołu. W wersjach koncertowych utwory te zabrzmiały zdecydowanie ciężej i mroczniej, z wyjątkiem może tytułowej kompozycji. Występ zespołu został przyjęty bardzo dobrze, o czym świadczyły długie owacje publiczności. Odbiór utworów utrudniała słaba jakość dźwięku, którą zapewniono zespołowi.
Po trwającej kilkanaście minut przerwie na scenie pojawiła się główna atrakcja wieczoru, a jakość dźwięku natychmiast się poprawiła. Zespół rozpoczął koncert od intro złożonego z motywów muzycznych kilku swoich znanych utworów po czym płynnie przeszedł do dynamicznego „Constant Motion”. Utwór ten, jeden z najsłabszych na płycie „Systematic Chaos”, wypadł dużo lepiej niż w wersji studyjnej i stanowił całkiem udany początek pierwszej części koncertu, na którą składały się: „Panic Attack”, „Blind Faith”, „The Dark Eternal Night” oraz „Lines in the Sand”. Ostanie z wymienionych kompozycji zostały połączone solowymi popisami muzyków, a zwłaszcza keyboardzisty Jordana Rudessa.
Drugą część koncertu otworzył znakomity „The Ministry of Lost Souls”. Potężne brzmienie i niezwykła dawka liryzmu, zdecydowanie najmocniejszy punkt programu warszawskiego koncertu. „Another Day”, urocza kompozycja z „Images and Words”, stanowiła chwilę wytchnienia przed wielkim finałem koncertu – wykonaniem obu części fantastycznego „In the Presence of Enemies”. Obie części utworu znakomicie sprawdziły się na żywo, stanowiąc fantastyczne podsumowanie koncertu. Artyści dali się jeszcze namówić na jeden bis, którym okazało się medley o nazwie „Shmedley Wilcox”, na które składały się fragmenty następujących kompozycji: „Trial Of Tears”, „Finally Free”, „Learning To Live”, „In The Name Of God” oraz „Octavarium (Razor's Edge)”. I to był koniec, zaledwie dwie godziny muzyki. Zespołu nie udało się, mimo wysiłków publiczności, namówić do powrotu na scenę.
Pierwszym wrażeniem po koncercie był zachwyt. Muzycy zagrali znakomity koncert, pełen dobrych kompozycji, choć oczywiście ich listę chciałoby się rozszerzyć o kilka utworów. Przed koncertem chciałem usłyszeć zwłaszcza dwa utwory: „The Ministry of Lost Souls” oraz „In the Name of God” i moje oczekiwania zostały właściwie spełnione, choć tego drugiego utworu pojawił się jedynie fragment. Jednak czas trwania koncertu pozostawia pewien niedosyt, powiększony jeszcze przez „Shmedley Wilcox”. Zdecydowanie lepszym pomysłem na bis byłoby wybranie dwóch spośród składających się na nią kompozycji i zagranie ich w całości. Ponadto zespół zagrał w większości dynamiczne utwory, zapominając o chwili wyciszenia. „Another Day” nie był w stanie zastąpić „Through Her Eyes” czy „ The Spirit Carries On”.
Od strony wizualnej zespół zaprezentował się bardzo dobrze. Ciekawie wyglądały wyświetlane na ekranie filmy ze znanymi z okładki „Systematic Chaos” mrówkami, znakomicie dopasowane do muzyki i podkreślające wymowę kompozycji z ostatniej płyty zespołu.
Podsumowując, warszawski koncert Dream Theater to wieczór, który na długo pozostanie w pamięci. Kilka jego momentów wprost zapierało dech w piersi. Zespół pokazał swój profesjonalizm oraz zdolność uwodzenia samą muzyką, bez potrzeby korzystania z pozamuzycznych środków – bez wspomnianych wcześniej filmów, koncert byłby równie udany. Szkoda tylko, że trwał tak krótko.