Z każdym kolejnym rokiem muzycy Riverside zdobywają coraz większe uznanie sympatyków rocka na całym świecie. Niedawno wydali trzecią studyjną płytę Rapid Eye Movement i wystąpili w roli gościa otwierającego koncerty podczas europejskiej trasy zespołu Dream Theater. Z Mariuszem Dudą, wokalistą tej warszawskiej formacji spotkałem się 17 października 2007 roku, na kilka godzin przed koncertem zespołu w krakowskim Klubie Studio.
KILKA MINIONYCH CHWIL SPĘDZONYCH W TEATRZE MARZEŃ
Kilka miesięcy temu otwieraliście koncerty Dream Theater podczas ich europejskiej trasy. Jak wspominasz te występy?
Bardzo pozytywnie. Było to dla nas duże doświadczenie, jeśli chodzi o podejście do logistycznych spraw związanych z koncertami. Dream Theater to profesjonalny zespół, w każdym tego słowa znaczeniu. Mają profesjonalny sprzęt, profesjonalną obsługę techniczną, etc. Potraktowano nas bardzo miło, jako gościa specjalnego, a nie jak support, którym się pomiata. Oczywiście dzielił nas pewien dystans, bo to zespół, na którym się wychowywaliśmy. Są trochę od nas starsi, nie jest to do końca nasze pokolenie, ale pomimo to mieliśmy bardzo dobre relacje z muzykami. Odwiedziliśmy też te kraje, w których jeszcze nie byliśmy. Jednym z nich była Portugalia, gdzie zagraliśmy dla bardzo żywiołowo reagujących pięciu tysięcy ludzi.
Czego nauczyliście się od muzyków Dream Theater?
Nie tracić czasu. Tam jest wszystko zapięte na ostatni guzik. Kiedy nasz set z różnych przyczyn był przedłużany o dwie minuty, wówczas następnego dnia o dwie minuty wcześniej wchodziliśmy na scenę. Podczas naszych kolejnych tras koncertowych, staramy się praktykować pewne czynności dotyczące przede wszystkim oszczędzania czasu i przy tym swojego zdrowia.
Cofając się do przeszłości. Czy pamiętasz jeszcze koncerty Riverside w pierwszych miesiącach działalności zespołu. Nie zawsze publiczność wypełniała sale do ostatniego miejsca?
Już zapominałem o tych koncertach z mniejszą publicznością, ponieważ teraz z reguły gramy najmniej dla 400, 500 osób. To z jednej strony cieszy, a z drugiej trochę łezka w oku się kręci, bo granie dla mniejszej ilości ludzi ma swój klimat, zresztą publiczność też to czuje. Robi się kameralnie, tak bardziej intymnie i jest zupełnie inny odbiór. Mam nadziej że w przyszłości nastąpią takie kameralne koncerty, gdzie będziemy mogli zagrać dla garstki ludzi. To jest bardzo sympatyczne doświadczenie. Z reguły staramy się bez względu na ilość osób, grać koncerty na tym samym poziomie i dawać z siebie wszystko. Oczywiście, dużo zależy też od reakcji publiczności. Im bardziej żywiołowo reaguje, tym muzycy lepiej są w stanie przekazać swoje emocje.
Czy w trakcie kilku lat pracy w Riverside, zmienił się twój pogląd na muzyczny świat?
Gdy zaczynaliśmy z Riverside, każdy z nas miał już jakieś doświadczenia związane z występowaniem w zespole. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, jak ten cały muzyczny świat wygląda. Każdy z nas wiedział, że zawsze trasa w Polsce różni się od europejskiej: warunkami, samym podejściem do tematu. Ale nie ukrywam, że przez te kilka lat nabyliśmy o wiele więcej doświadczenia i jednocześnie pokory. Zdajemy sobie sprawę z pewnych możliwości, ale również wiemy, że pewnych rzeczy w Polsce się nie przeskoczy i czasami trzeba pójść na kompromis. My nigdy nie będziemy jakimiś wielkimi gwiazdami, bo gramy taki, a nie inny rodzaj muzyki. Cieszę się jednak, że nie jesteśmy już zespołem kojarzonym tylko z rockiem progresywnym, bo nie mamy takich ambicji, aby grać muzykę stricte progresywną. Nasza nowa płyta jest właśnie dowodem na to, że nie chcemy zamykać się w ramkach, ale pragniemy tworzyć muzykę bardziej rockową, otwartą dla większej ilości słuchaczy.
HISTORIA NAJNOWSZA
Jak odbierasz, po kilku tygodniach od ukazania się na rynku muzycznym, ostatni album Riverside?
Jest to najlepiej brzmiąca płyta w naszej dyskografii. Dowodzi, że ten sam skład, który nagrał dwie poprzednie płyty, może stworzyć jeszcze lepsze brzmienie. Album Rapie Eye Movement wzbudził najwięcej kontrowersji, chociaż większość recenzji jest pozytywnych. To cieszy. Krytyka płytę polubiła, a słuchacze różnie ją odbierają. Nie dociera do nich, że trylogia powinna się kończyć nawiązując do poprzednich płyt. Chociaż wydaje mi się, że pomimo części wspólnych ta płyta i tak różni się od wcześniejszych.
Kiedy pomyślałeś o trylogii?
W momencie, kiedy okazało się, że ludzie polubili naszą muzykę zamieszczoną na płycie Out Of Myself. Od razu po wydaniu albumu stwierdziłem, że mam już pomysł na drugą i trzecią płytę. Wymyśliłem, że będzie to trylogia. Wszystkie trzy płyty będą miały trzy słowa w tytule i znajdzie się na nich dziewięć długich i krótkich, ostrych i delikatnych utworów. Wszystko było zaplanowane, może nie od samego początku, ale od jakiegoś momentu i sukcesywnie te pomysły były realizowane.
W porównaniu z dwoma poprzednimi albumami, materiał na płytę Rapie Eye Movement nagrywaliście w dwóch studiach. Dlaczego?
W studiu Serakos spędziliśmy trzy miesiące i zarejestrowaliśmy większość materiału, jakieś 85 % całego czasu jaki poświęciliśmy pracy nad płytą. Pozostałe 15 % wykorzystaliśmy w łódzkim studiu TOYA, gdzie rejestrowaliśmy perkusję i gitarę basową, ponieważ w Serakos nie ma odpowiednio dużego miejsca na postawienie zestawu perkusyjnego. Chcieliśmy również uzyskać trochę inne brzmienie. Mając wszystko zaplanowane wyjechaliśmy z Warszawy do Łodzi i przez tydzień nagrywaliśmy i eksperymentowaliśmy. Jednak po powrocie wróciliśmy do pierwotnego materiału. Warto podkreślić, że nad tym wszystkim czuwał ten sam team, ci sami ludzie, którzy mieli swój udział w przypadku nagrywania dwóch poprzednich płyt.
W jaki sposób komponujecie muzykę?
W przypadku każdej płyty, na samym początku rysujemy obraz całości. Pierwszy album, choć powstawał spontanicznie, miał określone ramy, wokół których się obracaliśmy. Nie był to zbiór przypadkowych kompozycji. Wszystko było odpowiednio wcześniej wyselekcjonowane. W przypadku Secondo Life Syndrome założyliśmy, że będzie to nasz najmroczniejszy i najbardziej metalowy album. Nagrywając najnowszą płytę chcieliśmy, aby charakteryzowała się najlepszym brzmieniem i pewną oryginalnością. Żeby nie zawierała tylu solówek Grudnia, nie była stricte progresywna i, aby rytm dominował nad melodią. Kiedy okazywało się, że coś za bardzo przypomina to, co robiliśmy do tej pory, próbowaliśmy z jednej strony z tego zrezygnować, a z drugiej nawiązywać do tego, co było wcześniej. Jeśli chodzi o komponowanie muzyki, staram się przynosić jak najwięcej pomysłów, ale ostatecznie i tak wszystko kończymy razem na próbach. Jedynym wyjątkiem są utwory typowo studyjne, z reguły akustyczne, które przynoszę na gitarę przygotowane od początku do końca. One wymagają jedynie dopieszczenia w studiu.
Czy zawsze w zespole udaje się wam znaleźć kompromis?
Wychodzę z takiego założenia, że jeśli jakiś fragment nie podoba się któremuś z nas, to znaczy, że nie jest wystarczająco dobry. Staramy się tak tworzyć, żeby dany moment satysfakcjonował każdego z nas. Ja mam decydujące zdanie jeśli chodzi o ostateczny kształt muzyczny, ale nigdy nie będę się upierał, jeśli widzę że chłopakom się coś nie podoba, to jest bezsensu. Każdy z nas musi być usatysfakcjonowany i myślę że to jest najważniejsze. Z racji tego, iż piszę teksty i mam zdolności do ogarnięcia całości staram się zawsze mieć to zdanie na koniec, ale jeśli coś jest nie tak, wszyscy wspólnie znajdujemy wyjście z sytuacji.
Co cię inspiruje, podczas pisania tekstów?
W przypadku najnowszej płyty inspirowałem się tematem snu i jawy. Bardzo się ucieszyłem kiedy dowiedziałem się, że faza REM wymawia się nie jak zespół R.E.M. tylko R-E-M. Z reguły jest tak, że najpierw powstaje melodia, dopiero potem staram się pisać słowa i wplatać w nie melodie. Mam jakiś temat, o którym będzie dany utwór i zaczynam wtedy pracować nad tekstem. Czasami linie melodyczne są zmieniane pod wpływem nowych słów. Staram się również zamiast tekstu śpiewać linie po norwesku. To jeden z elementów mojego stylu, który chciałem wypracować. W przypadku Rapie Eye Movement, więcej inspirowałem się literaturą (książkami: Jonathana Carrolla, Haruki Murakamiego, Jerzego Kosińskiego), filmem (Davida Lyncha, Stanley’a Kubricka i Krzysztofa Kieślowskiego), grami wideo (Silent Hill), niż jakimikolwiek formami muzycznymi. Przed napisaniem tekstów starałem się nasiąknąć tymi wszystkimi rzeczami, w których sen przeplata się z jawą zgodnie z tym, co jest w naszej trylogii, nawiązując do tego co było na dwóch poprzednich płytach. To nie jest tak, że my inspirujemy się najnowszymi dokonaniami Porcupine Tree. Chciałbym zapewnić, że nasza muzyka brzmiałaby tak samo, gdyby Porcupine Tree nie wydał płyt In Absentia czy Deadwing.
Czy tematy podejmowane w pisanych przez ciebie tekstach, mają odzwierciedlenie w rzeczywistości?
Na pewno. Wiele rzeczy inspirowanych jest wydarzeniami pochodzącymi z mojego życia i z życia moich bliskich. Jak się tak przyjrzeć temu wszystkiemu można w nich znaleźć odniesienie nawet do zespołu Riverside, do tego w jaką stronę się rozwija. Tak też jest z nami (przyp. Riverside). Płyta Secondo Life Syndrome wzięła się z syndromu drugiej płyty, teraz właściwie to co się dzieje też jest wypowiedzią artysty świadomego, który wie czego chce i robi swoje bez względu na to, co powiedzą inni.
Utarło się stwierdzenie, iż trudniej skomponować dłuższe, bardziej rozbudowane utwory niż krótsze. Zgadzasz się z tym spostrzeżeniem?
To jest prawda. Lepiej nam się pisze dłuższe utwory. Od samego początku miałem takie założenie – zarazem dużą frajdę – aby oprócz dłuższych kompozycji tworzyć krótkie utwory, ponieważ jest to dla mnie wyzwanie. Uważam że sztuką jest zmieścić się w takim singlowym czasie (3:30 czy niecałe cztery minuty) umieszczając tam krótką, zwartą formę. Wydaje mi się, że nam się w końcu to udało, przy Rainbow Box, czy przy Panic Room. Komponowanie wynika z improwizacji. Często trzeba iść na kompromis i z pewnych rzeczy rezygnować. Za każdym razem podchodzimy w ten sam sposób. Czasem wychodzi tak, że z utworu, który miał trwać 4 minuty, wychodzi 16.
Jesteście zespołem, który nie boi się eksperymentować. W utworze Schizophrenic Prayer, zastosowaliście ciekawy efekt oddychania. Mógłbyś o nim opowiedzieć?
Staram się eksperymentować głosem i wykorzystywać go w różny rytmiczny sposób. Schizophrenic Prayer w roboczej wersji miał tytuł „małpy” ponieważ zastosowany odgłos, brzmi jak odgłosy wydawane przez wspomniane przeze mnie istoty. To się wzięło z mojej fascynacji różnymi dźwiękami Etno i klimatami związanymi z muzyką Świata. Nawet w muzyce Dead Can Dance wielokrotnie można odnieść wrażenie, że obok instrumentów perkusyjnych, również głos wykorzystany w pewien specyficzny sposób, odgrywa rytmiczną rolę. Podobny efekt zastosowałem w utworze Rapie Eye Movement, w którym szepczę rytmicznie.
Skoro wspomniałeś o Lisie Gerrard. Czy muzyka tworzona przez nią duży miała na ciebie wpływ?
Tak. Nie ukrywam tego. Brendan Perry, Lisa Gerrard i Peter Gabriel są moimi mistrzami od dawna. Cieszę, się że taki utwór jak Schizophrenic Prayer powstał, ponieważ nie mieliśmy w swoim repertuarze kompozycji, w której od początku do końca byłby silnie inspirowany elementami Etno.
TAJEMNICZA PRZYSZŁOŚĆ
Jak wyglądają wasze plany na przyszłość?
W następnym roku będziemy chcieli zagrać trasę pod tytułem Reality Dream Tour rejestrując wszystkie koncerty. Później, z myślą o albumie koncertowym lub wydawnictwie DVD coś z tego wybierzemy. Ponadto czekają też pomysły na nową płytę, która mam nadzieję będzie brzmiała, zupełnie inaczej, niż cała trylogia.
Są już jakieś wstępne założenia dotyczące kolejnej, czwartej studyjnej płyty Riverside?
Na pewno zrezygnujemy z trzy-członowego tytułu i z dziewięciu utworów. Albo zrobimy dwanaście krótkich piosnek w ogóle nie związanych z rockiem progresywnym, albo zrobimy dwie instrumentalne kompozycje, które wprawią w irytację wszystkich naszych najzagorzalszych fanów. Zrobimy to, na co będziemy mieli ochotę. Z pewnością będzie to inna płyta niż trzy dotychczasowe.
Z kręceniem wideoklipu było trochę zamieszania. Raz miał być kręcony, później zrezygnowaliście z tego pomysłu. Jak sytuacja przedstawia się obecnie?
Mieliśmy z tego pomysłu zrezygnować, ale przekonano nas, że tworząc wideoklip wcale nie musimy myśleć o rynku polskim. Uważaliśmy, że jest już za późno, jeśli singiel został wydany w czerwcu, a my dopiero teraz będziemy kręcić teledysk. Ale tak naprawdę jest jeszcze wiele krajów do zwojowania. Takich miejsc, w których teledysk jest niezbędny, tworzymy go głównie z myślą o zachodzie. Wydaje mi się, że pomimo tego, iż singiel Panic Room już w pewnych kręgach się osłuchał, to pewnie niektóre stacje w Polsce, będą zainteresowane emisją tego teledysku. Będziemy kręcili ten teledysk z firmą, która współpracowała m.in. z Vadarem przy dwóch ostatnich teledyskach dla tego zespołu. Wydaje mi się, że będziemy w dobrych rękach.
Są jakieś propozycje dotyczące trasy Riverside po Stanach Zjednoczonych?
Mamy dużo propozycji, ale nie jesteśmy jeszcze na tyle dużym zespołem żeby pozwolić sobie na zorganizowanie trasy po Stanach. Jest to jeszcze dla nas za drogie. Najprawdopodobniej pojawimy się we wrześniu 2008 roku na festiwalu ProgPower w Stanach Zjednoczonych. Oczywiście liczymy na to, że uda się zorganizować trasę koncertową, ale to jeszcze musi potrwać.
Słyszałem, że na następny rok planowane są również koncerty akustyczne?
Myślę o tym od pewnego czasu. Nie byłaby to taka kolejna normalna trasa Riverside tylko koncerty, na których moglibyśmy zagrać utwory w wersji unplugged. Byłoby to ciekawe doświadczenie. Jeśli następną płytę nagramy w spokojnym klimacie, a wszystko na to wskazuje, że może tak się stać… To jest pomyśl jeden z wielu, który czeka na swoją realizację.