15. Festiwal Rocka Progresywnego im. Tomasza Beksińskiego w Gniewkowie – 03.07.2021

Paweł Świrek

W tym roku przypadła piętnasta, jubileuszowa edycja Festiwalu Rocka Progresywnego im. Tomasza Beksińskiego. Pierwotnie planowana była trzydniowa impreza (piątek w Gniewkowie, sobota i niedziela w Toruniu), ale niestety rzeczywistość pokazała, że udało się zorganizować tylko jednodniowy festiwal. Do końca nie były znane żadne konkrety, dopiero na trzy tygodnie przed planowanym terminem festiwalu pojawiły się pierwsze informacje. Najpierw, że impreza tylko jednodniowa w Gniewkowie, a potem dopiero lineup festiwalu. Pod względem składu wykonawców organizatorzy (Stowarzyszenie Inicjatyw Niezależnych „Progres”) stanęli na wysokości zadania i dokonali trafnego doboru zespołów. Ale niestety nie obyło się bez zgrzytów i niedoróbek. Pierwszym i najpoważniejszym był brak rzetelnej informacji na temat miejsca imprezy. Zamiast zamieścić tę informację na plakacie czy też na wydarzeniu, została ona podana w jednym z wielu postów na profilu organizatora, co nie było najlepszym pomysłem. Stanowiło to spore utrudnienie w dotarciu na miejsce. Tradycyjnie w trakcie festiwalu odbyła cegiełkoloteria, były stoiska z płytami i gadżetami festiwalowymi (w tym roku, prócz koszulek, dodatkowo płyta – składanka przygotowana specjalnie na jubileuszową edycję).

 

Crystal Lake 6109Impreza rozpoczęła się z dość sporym poślizgiem. Jako pierwszy na scenie wystąpił reaktywowany Crystal Lake z Torunia. Zaprezentowali premierowy materiał z przygotowywanej płyty. Pierwszy numer miał tytuł jakże na czasie, czyli „Pandemic Time”. Adam Płotnicki wystąpił tutaj w podwójnej roli – wokalisty i klawiszowca (ale przejściówkę z USB-C na inne porty do MacBooka mógłby bardziej dyskretnie schować, gdyż zwisający z boku laptopa grubszy kabelek z portami na końcu zbyt fajnie nie wygląda, albo pozostaje zainwestować w stację dockującą montowaną pod laptopem – bardziej to dyskretnie wygląda z estetycznego punktu widzenia). Na ekranie były wyświetlane wizualizacje, wśród których przewijała się grafika koronawirusa.

 

Pale Mannequin 6189Po występie Crystal Lake wręczono nagrodę dla najaktywniejszej fanki poprzedniej edycji festiwalu. Została nią Aneta Sitek-Strach z Krakowa. Następnie na scenie zainstalował się warszawski zespół Pale Mannequin. Zaprezentował on głównie materiał z ich drugiej płyty plus pojedyncze numery z debiutu. Tu niestety niefortunnie trochę dobrano repertuar. O ile początek wydawał się być interesujący, o tyle im bliżej końca tym bardziej koncert stawał się nudny. Czyli zdecydowanie najlepsze numery poszły na początek koncertu. Po tym występie została wręczona nagroda dla wydawnictwa Lynx Music, którą na scenie odebrał osobiście Ryszard Kramarski.

 

ProAge 6404Jako trzeci zespół wystąpił ProAge. Zespół ma już na koncie kilka wydawnictw (dwie EP-ki, jeden niskonakładowy singiel „Życie na wynos”, album koncertowy i trzy pełnowymiarowe płyty studyjne). Była to bodajże pierwsza lub jedna z pierwszych okazji do zobaczenia nowego sześcioosobowego składu ProAge na scenie z saksofonistą. Występ nie zawierał zbyt wielu utworów, gdyż sporą jego część stanowił tytułowy numer z ostatniej płyty zaśpiewany dla odmiany po polsku (jak wiadomo na płycie został zarejestrowany w języku angielskim). Resztę stanowiły pojedyncze utwory z dotychczasowych trzech płyt długogrających, przy czym jeden z nich został zagrany w niepełnym składzie (tylko sekcja rytmiczna i wokal). Bis stanowiły dwa utwory. Kolejnym punktem programu było wręczenie nagrody im. Roberta RoRo Roszaka dla Macieja Mellera. Podobnie jak w zeszłym roku laureat nie stawił się osobiście na ceremonię wręczenia nagrody.

 

Anamor 6601Przy ostatnich promieniach zachodzącego słońca na scenie zainstalował się zespół Anamor z Płocka. Podobnie jak trzy lata temu wystąpili bez drugiego klawiszowca, ale tym razem dodatkowo bez kolejnego już gitarzysty, czyli w podobnym składzie jak na pierwszej płycie. Repertuar koncertu był ciekawszy niż 3 lata temu za sprawą drobnych niespodzianek. Zespół rozpoczął swój występ numerem „Wodne miasto” niewydanym na żadnej płycie. Potem zabrzmiało kilka numerów z ostatniej płyty. Szkoda tylko, że w „Szmaragdowo” zabrakło solówki gitarowej w finale. Na umieszczonym z tyłu ekranie zaprezentowane zostały różne wizualizacje w tym obydwa teledyski z ostatniej płyty („Pod prąd” i „Pusty list”). Prócz utworów z najnowszego krążka w dalszej części zostały zagrane dwa starsze numery. Najpierw niewydany na debiucie „Tylko tam” (nagranie to wyszło na pierwszym demie zespołu, jeszcze z poprzednią wokalistką) oraz „W próżni” (w którym niestety brakowało charakterystycznych partii fletu, które na płycie zagrał Jacek Zasada z Quidamu). Koncert zakończył utwór „Za witrażem”. Potem usłyszeliśmy jeszcze zagrany na bis „W górę”.

 

RanestRane 6844Na koniec na scenie zainstalowała się główna atrakcja zespołu, czyli włoski zespół RanestRane. Zaprezentował on dwuczęściowy program. W pierwszej części zagrali kilka własnych, długich rozbudowanych kompozycji z całą masą wizualizacji na tyłach sceny. Po zagraniu tych dość ciekawie prezentujących się numerów nastąpiła druga część koncertu, czyli „The Wall” Pink Floyd, ale w wersji filmowej. W tym samym czasie na ekranie wyświetlany był film „The Wall”. Przed utworem „Nobody Home” został zagrany fragment „Hey You” (którego nie było w ścieżce z filmu), a niektóre fragmenty filmu uzupełniane były partiami improwizowanymi. Szczególnie utwór „Stop” (w oryginale krótka kompozycja, w wersji filmowej ciche acapella). Tu należy się pochwała dla zespołu, gdyż idealnie zgrali muzykę z filmem (co niestety różnie wychodzi innym zespołom coverującym Pink Floyd). A po przedstawieniu „The Wall” RanestRane zagrał jeszcze na bis jeden z utworów z własnego repertuaru i tym sposobem koncert zakończył się już po północy.

To tyle w kwestii merytorycznej samego festiwalu. Poza wpadkami z podaniem miejsca imprezy i zwlekaniem niemal do ostatnich chwil ze szczegółami pojawiły się inne niedociągnięcia. Przede wszystkim nagłośnienie, które, powiedzmy sobie szczerze, nie było najwyższych lotów. Podczas występu Anamora momentami bas brzmiał tak, jakby coś nie stykało albo jakby głośnik miał podartą membranę. Kwestia gastronomiczna też taka sobie w porównaniu z Toruniem czy 9. edycją w Gniewkowie. Zmiany personalne wśród członków Stowarzyszenia niestety w taki sposób dały się we znaki. Pozostaje mieć nadzieję, że kolejne edycje festiwalu odbędą się bez tego typu wpadek.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!