Clive Nolan: “Song of the Wildlands” - nie da się przejść obok tej historii obojętnie

Magdalena Grabias

Magdalena Grabias: W swoim najnowszym projekcie „Song of the Wildlands” sięgasz po kolejne arcydzieło literatury. Jak ważna jest dla Ciebie literatura i dlaczego wybrałeś właśnie „Beowulfa”?

Clive Nolan: Chciałem napisać album odnoszący się do kultury wikingów, ale miałem świadomość tego, że nie mogę po prostu zagarnąć jakiegoś fragmentu mitologii nordyckiej lub historii wikingów. Natychmiast posądzono by mnie o przywłaszczenie obcej spuścizny kulturowej. Wtedy właśnie przypomniałem sobie, że przecież Wielka Brytania ma swoją własną wspaniałą opowieść o wikingach, a mianowicie sagę o rycerzu Beowulfie. To najstarszy znany poemat w literaturze staroangielskiej opowiadający heroiczną historię bohaterów i ich wrogów, sagę o aniołach i potworach, o bitwach i dalekich wyprawach. Właśnie o taką opowieść mi chodziło. Zawsze interesowała mnie literatura, a “Beowulf” to klasyka.

Akcja rozgrywa się w Skandynawii. Beowulf, bohater Gautlandii (kraina ta jest teraz częścią Szwecji), przybywa na pomoc królowi Duńczyków, Hrothgarowi. Jego twierdzę Heorot atakuje potwór o imieniu Grendel. Beowulf pokonuje Grendela, a nieco później również i jego matkę. Lata później zostaje królem Geatów, aby ostatecznie zginąć w zwycięskiej potyczce ze smokiem. Saga kończy się uroczystym pogrzebem bohatera.

Nie da się przejść obok tej historii obojętnie.

 

MG: We wczesnej fazie powstawania albumu, często określałeś „Song of the Wildlands” mianem „Viking Project”. Wiem, że często bywasz w Norwegii. Co łączy Cię z kulturą wikingów i z Norwegią?

Clive Nolan: Nadal ten album tak nazywam. Tak właśnie myślę o „Song of the Wildlands”. Wszystko to zaczęło się z przy okazji moich musicali. Razem z moją grupą teatralną Caamora Theatre Company wystawialiśmy przedstawienia teatralne w małym angielskim miasteczku Cheltenham. Pewnego razu na widowni pojawiła się grupa Norwegów, która przyjeżdżała na każdy kolejny spektakl. W końcu miły facet o nazwisku Morten Clason przedstawił się przy śniadaniu w hotelu, w którym, jak się okazało, razem mieszkaliśmy. Morten zapytał czy jest możliwość wystawienia całego spektaklu w Norwegii. Po rozważeniu sporych kosztów takiego przedsięwzięcia, zasugerowałem, że mogą wystawić to przedstawienie sami, z norweską obsadą. Nie sądziłem, ze Morten potraktuje ten pomysł poważnie, ale w przeciągu kilku tygodni powstała formacja Caamora Norway. Tak właśnie zaczęła się moja współpraca z Norwegami. W 2017 roku wystawiliśmy w Norwegii musical „Alchemy” i przez ostatnie lata brałem udział w bardzo wielu norweskich projektach i wydarzeniach. „Alchemy” to pierwszy z trzech musicali rozgrywających się w tym samym uniwersum. Akcja trzeciego musicalu będzie częściowo osadzona w Norwegii.

Jeśli chodzi o wikingów, w albumie „Song of the Wildlands” chciałem uzyskać klimat kultury i muzyki wikingów. Nie wiedziałem jednak do końca jakiego dźwięku poszukuję. W internecie odkryłem grupy takie jak Wardruna i Danheim, które bardzo mi się spodobały. Okazuje się, że nikt tak naprawdę nie wie jak brzmiała muzyka wikingów. Stanąłem więc przed inspirującym wyzwaniem reinterpretacji istniejącego wyobrażenia o muzyce wikingów.

Najpierw powstał jeden utwór w stylu wikingów pod tytułem „Makaria”. Napisałem go z myślą o nowym musicalu i bardzo podobała mi się energia, którą wniosły instrumenty perkusyjne i surowość instrumentów takich jak nyckelharpa (harfa klawiszowa). To poddało mi myśl o „Song of the Wildlands”.

 

MG: W jaki sposób wybrałeś wokalistów na ten projekt?

Clive Nolan: Wybór wokalistów był prosty, ponieważ bardzo dobrze wiedziałem jak poszczególne partie powinny brzmieć.

Ryan Morgan był pierwszą osobą, o której pomyślałem pisząc rolę Beowulfa. Już od dawna starałem się zaangażować go w moich projektach, ale on przez długi czas stronił od przedstawień teatralnych. Myślę, że Beowulf jest idealną rolą dla niego. Głęboki baryton, tak wyobrażałem sobie głos tej postaci.

Gemma Ashley obdarzona jest sensacyjnym sopranem i współpracuję z nią od wielu lat. Jest główną wokalistka i aktorką w Caamora Theatre Company. To był oczywisty wybór.

Christina Booth jest wokalistką zespołu Magenta. To kolejny znakomity głos o bardzo swoistej barwie. Zawsze sprawdza się w moich projektach. Pracujemy razem od dawna i na tym albumie nie mogło Christiny zabraknąć.

Natalie Barnett jest w miarę nowym odkryciem. Obserwowałem jak przez lata rozwija się w naszej grupie teatralnej Caamora. Stało się jasne, że nadszedł czas na jej rolę solową.

Ross Andrews jest wymarzonym narratorem z ogromnym, mocnym głosem, jakiego oczekuje się po wędrownym bardzie snującym opowieści po okolicznych jarmarkach. Ross dał z siebie wszystko, żeby historia ożyła.

 

MG: Na płycie słychać dużo ciekawych instrumentów. Jakiego dokładnie dźwięku szukałeś i do kogo, Twoim zdaniem, skierowany jest ten album?

Clive Nolan: Pierwszym ciekawym “instrumentem” na tej płycie jest chór. Bardzo szybko zdecydowałem, że chór na tym albumie będzie śpiewać w języku staroangielskim (Anglo-Saxon), czyli w języku, w jakim oryginalnie napisany został „Beowulf”. Ta decyzja stworzyła nowe wyzwania, jak na przykład tłumaczenie. Szczęśliwie udało mi się znaleźć specjalistę od staroangielskiego, profesora Christophera Monka. Jest niewiele specjalistów w tej dziedzinie, więc miałem szczęście. Profesor Monk przetłumaczył całą partię chóru ze współczesnego angielskiego na staroangielski oraz spisał fonetyczną wersję całego tekstu, bez której chór nie byłby w stanie zaśpiewać. Myślę, że to dodaje smakowitości całej historii.

Ale to stare folkowe instrumenty określają ten album. Nyckelharpa jest instrumentem strunowo klawiszowym. To ciekawy folkowy instrument, który powstał w Szwecji ponad 600 lat temu. I choć nie jest to instrument typowy dla wikingów, dodaje on cudownie organicznego brzmienia. Vicky Swann, specjalizującą się w grze na nyckelharpie, znalazłem przypadkiem. Okazało się, że mieszka niedaleko mnie.

Na płycie słychać też lurę, długi skandynawski instrument dęty, prawdopodobnie używany przez wikingów. Jest też monochord (skandynawski psalmodikon), instrument strunowy o brzmieniu podobnym do niskiego śpiewu chóralnego. W dodatku, użyłem sporo szamańskich bębnów i grzechotek. Wszystko to tworzy niezwykły dźwięk, do jakiego dążyłem w tym projekcie.

Nigdy nie zastanawiałem się nad docelowymi odbiorcami. Nawet nie próbowałem ustalić do jakiego gatunku zaliczyć ten album. Chciałem stworzyć moją własną interpretację muzyki wikingów z dodatkiem elementów muzyki filmowej. Myślę, że album trafi do fanów rocka, ale też i folku. Właściwie, może spodobać się każdemu, więc trzeba tylko posłuchać i przekonać się na własne uszy.

 

MG: Czy na tej płycie możemy spodziewać się znanych instrumentalistów?

Clive Nolan: Jak wspominałem wcześniej, ten album powstał dzięki współpracy z Norwegią. Tak więc i Wielka Brytania i Norwegia reprezentowane są w sferze muzycznej, w chórze i wśród instrumentalistów. Na basie zagrał Anrfinn Isaksen (z norweskiego zespołu The Windmill), Scott Higham na perkusji, a dodatkowe instrumenty perkusyjne objął kolejny Norweg, Geir Johansen. Za lurę i róg pocztowy odpowiedzialna jest Brigitte Njå , a za flet boczny Morten L Clason. Vicky Swann gra na nyckelarpie. To właśnie oni wnoszą do płyty smaczki kultury wikingów. Na gitarze elektrycznej gra Mark Westwood, a na akustycznej Stig Andre Clason. Chór tworzy zespół wokalistów z całego świata. Oczywiście znajdziemy tu chórzystów z Wielkiej Brytanii i z Norwegii, ale też z wielu innych krajów. Od strony muzycznej album jest bardzo rozległym i złożonym przedsięwzięciem.

 

MG: W jakim formacie ukaże się album?

Clive Nolan: Do powstania „Song of the Wildlands” przyczyniło się wielu ludzi. Artwork stworzył znany już z innych moich projektów artysta David Wyatt, zdjęcia wokalistów wykonał Ron Milsom, a za ich postprodukcję odpowiedzialna jest norweska retuszerka Kristine Clason. Kostiumy do sesji zdjęciowej wykonała jedna z głównych wokalistek, Natalie Barnett. Magdalena Grabias była odpowiedzialna za proofreading, redakcję tekstów i koordynację zawartości obszernej książeczki, a gitarzysta Stig Andre Clason zajął się projektem graficznym całego wydania. Nagradzany brytyjski reżyser, Neil Monaghan nakręcił znakomity film dokumentalny „Making of”.

Całość projektu podchwyciła i wydała norweska firma Crime Records we współpracy z We Låve Rock Music. Flecista i założyciel norweskiej progrockowej formacji The Windmill, Morten L Clason, zajął się koordynacją całości. Naprawdę świetna ekipa!

Album będzie dostępny w kilku formatach. Najbardziej atrakcyjnym wydaniem będzie „earbook” – wydanie książkowe zawierające główny album, dodatkową wersję instrumentalną i 75-minutowy film dokumentalny, jak również bogatą w ilustracje, zdjęcia i wszelkie szczegóły książeczkę. Dostępny będzie też album w normalnym formacie CD oraz płyty winylowe w kolorze czarnym i czerwonym wydane w bardzo elegancki sposób. Osobiście chcę mieć je wszystkie!

 

MG: Czy są jakieś plany na przyszłość dotyczące projektu „Song of the Wildlands”?

Clive Nolan: Mamy zamiar wykonać album live jak tylko skończy się pandemia. Nic nie jest jeszcze zaplanowane w szczegółach, ale mam nadzieję, że się uda. Z całą pewnością można zaplanować prostszą akustyczną wersję jako zapowiedź, ale marzy mi się zagranie całości w biesiadnej sali urządzonej na wzór pomieszczeń, w których biesiadowali wikingowie w Norwegii. To byłaby ciekawa przygoda.

 

MG: A co dzieje się z innymi zespołami i projektami? Czy jest szansa na powstanie albumu „Frankenstein”, o którym wspominaliście z Oliverem Wakemanem przy okazji wydania „Tales by Gaslight”?

Clive Nolan: Pomysł na wydanie “Tales by Gaslight” przyszedł znikąd. Oliver zadzwonił w wieścią, że jest okazja wydania specjalnego box setu, który miał zawierać zremasterowane wersje naszych dwóch albumów, „Jabberwocky” i „The Hound of the Baskervilles”. Trzeci dysk powstał jako bonus zawierający niewydane wcześniej materiały.

Dawno temu planowaliśmy trzeci album pod tytułem „Frankenstein”. Mieliśmy kilka pomysłów, ale album ostatecznie nigdy nie powstał. Dysk bonusowy „Tales by Gaslight” prezentuje trochę niewykorzystanego materiału. Szkoda, że nie jest to cały album, jaki pierwotnie planowaliśmy, ale z różnych powodów, nie udało się go wtedy ukończyć.

Arena, tak jak wszystkie inne zespoły, musiała przełożyć trasę koncertową już dwukrotnie. Tak jak inne zespoły, jesteśmy ofiarami pandemii. Nasz nowy album, „The Theory of Molecular Inheritance”, wyjdzie w przyszłym roku, a trasę zaplanowaliśmy na październik 2022. Mam nadzieję, że to się uda.

Pendragon, tak jak Arena, przesunął trasę klika razy, tym razem na kwiecień i maj 2022. Trzymamy kciuki, żeby tym razem się udało.

Mój nowy musical zatytułowany „The Mortal Light” to trzecia część serii rozgrywającej się w universum “Alchemy”. Właśnie skończyłem go pisać. To były cztery miesiące szalonej, nieustannej pracy – nie robiłem nic poza tym. Jestem bardzo zadowolony z rezultatu i zaczynamy nagrania we wrześniu. Trochę to potrwa, ponieważ w musicalu bierze udział dużo muzyków, ale mam nadzieję, że album wyjdzie w przyszłym roku.

Jestem też zaangażowany w projekt dotyczący historii rodziny Medicich razem w włoską wokalistką Laurą Piazzai. Imaginaerium jest to projekt pomysłu francuskiego multiinstrumentalisty z zespołu Nine Skies, Erica Bouillette. Album „The Rise of Medici” też wyjdzie w przyszłym roku.

Całkiem sporo się dzieje. ????

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!