To był najbardziej wyniepokojony (od słowa niepokój) koncert, w jakim kiedykolwiek miałem okazję uczestniczyć. Oryginalnie był zaplanowany na 16 listopada 2020 roku, ale z powodu pandemii przesunięto go prawie o rok. W zasadzie do końca nie było wiadomo czy się odbędzie, wraz z występami w Brnie i Pradze. Jednak kiedy na początku października Ian Anderson specjalnie przyleciał do stolicy Czech, by promować owe wydarzenia, między innymi w popularnym telewizyjnym talk show 7 pádů Honzy Dědka (odcinek jest na YouTube, polecam), sporo z tych obaw ubyło.
Bilety nabyliśmy zaledwie dziesięć dni przed występem. Chcieliśmy zminimalizować ryzyko, że znów zostanie przesunięty, i kolejne pieniądze ulegną „zamrożeniu”.
W oficjalnych komunikatach organizator wymagał certyfikatu covidowego lub wyniku testów na koronawirusa, jednak w praktyce nikt nas o to nie zagadnął. Noszenie maseczek było obowiązkowe, choć ochrona ewidentnie przymykała na to oko.
W koncercie, poprzedzonym krótkim, pośpiesznym acz wesołym pobytem w Krakowie, uczestniczyła moja narzeczona Kasia, oraz mój kumpel Robert, z którym znajomość ma genezę w przepastnym temacie Jethro Tull.
Zabrakło naszego kompana Pawła Kłaputa [*], wielkiej indywidualności z pogranicza Małopolski i Śląska. Mało jest w Polsce fanów Jethro Tull takiego kalibru, jakim właśnie był Paweł. Oj, szkoda...
Występ rozpoczął się od wiązanki studyjnych, często zaskakujących motywów Jethro Tull, ciekawie zgranych z dość osobliwym klipem multimedialnym. Wszystko to zwieńczono nader humorystyczną konkluzją.
Na pierwszy ogień poszło „Nothing Is Easy” z drugiej płyty Jethro Tull „Stand Up” z 1969 roku. To jeden z najbardziej energetycznych, typowo koncertowych kawałków zespołu. Repertuar pod hasłem „The Prog Years”, nawiązywał do tego bardziej „progresywnego” aspektu muzyki Tull, choć patrząc na wybór setlisty, można uznać tą koncepcję za nieco naciąganą. Wszak „progresywna” wersja przeboju singlowego „Living In The Past” była dokładnie taką samą, jaką słyszymy na koncertach Iana od dziesięciu lat. Podobnie miała się rzecz z „progresywno-klasycznym” Bachowskim „Bouree”. Jak słusznie zauważył Robert, „Hunt By Numbers” z albumu „J-Tull Dot Com” z 1999 roku trudno uznać za „progresywny”, prędzej jest to hard rock w czystej postaci. Cóż, sprawny biznesmen Anderson, wie, że wszystko sygnowane hasłem „Prog”, będzie się lepiej sprzedawać. Ot, chwyt marketingowy...
Jednak niech Was to, drodzy czytelnicy, nie zmyli. Zespół był w znakomitej formie. Półtoraroczna lockdownowa przerwa wyszła na dobre głosowi lidera Jethro Tull, który jakby odmłodniał o dobre dziesięć lat. Oczywiście nie może być tu mowy o jakiejś rewolucji, ale poprawa jest oczywista. Ian zaśpiewał z większą mocą i czyściej, niż to miało miejsce na przykład podczas koncertu w krakowskim Klubie Studio przed czterema laty.
Dość mało mówił do publiczności. Rekompensowały to ciekawe i inteligentne wizualizacje nad sceną, zawierające sporo polityki, na przykład w „The Clasp” z krążka „Broadsword And The Beast”. W klipie do „Hunt By Numbers” wystąpili członkowie grupy. Ich wizerunki symbolizowały drapieżną kocią naturę. Imponująco wypadły też multimedia do „progresywnego flamenco” w postaci przeróbki „Pavane” Gabriela Faure pochodzącej z „The Jethro Tull Christmas Album”.
Rewelacyjnie wypadł odnowiony po wielu latach koncertowej nieobecności „Black Sunday” z płyty „A”. Imponująco zabrzmiały partie klawiszowe Johna O'Hary, wsparte solidną sekcją rytmiczną basisty Davida Goodiera i perkusisty Scotta Hammonda. Utwór śpiewany był na zmianę przez Andersona i nowego 26-letniego gitarzystę Joe Parrisha.
Styl gry Joe Parrisha znacząco różni się zarówno od tego, co prezentował wieloletni weteran Martin Barre, oraz Florian Opahle z Bawarii, wspierający na scenie Iana przez ostatnie kilkanaście lat. Dźwięki gitary elektrycznej Joe, często zahaczające niemal o klimaty metalowe, wniosły do brzmienia JT sporo świeżości i dynamiki.
Roberta i mnie ucieszyły dwie kompozycje z albumu „J-Tull Dot Com”: wspomniany „Hunt By Numbers” oraz „Wicked Windows”, poświęcony Heinrichowi Himmlerowi. Wszak znamy tą płytę z naszej fanowskiej autopsji. Ukazała się, gdy byliśmy już zagorzałymi wielbicielami zespołu i traktujemy ją z sentymentem.
Usłyszeliśmy też tytułowy utwór z nowej płyty Jethro Tull „The Zealot Gene”, która ma się pojawić na rynku pod koniec stycznia 2022 roku. Kawałek może nie porywa, ale ma potencjał. Ciekawe, jak zabrzmi w wersji studyjnej.
Dla kronikarskiej dokładności dodam, że w „Songs From The Wood” niektóre z partii śpiewanych przez basistę Davida Goodiera były zupełnie niesłyszalne. Wyglądało to na awarię mikrofonu.
Legendarnego „Aqualunga” zaprezentowano w długiej wersji alternatywnej (granej głównie podczas koncertów orkiestrowych, oraz bożonarodzeniowych w katedrach i kościołach). Obfitowała w piękne dialogi fletu, klawiszy i gitary elektrycznej.
Tym razem występ nie zakończył się na „Locomotive Breath”. Usłyszeliśmy jeszcze instrumentalny finał w postaci „Dambusters March”, często wykonywanego w czasach największej popularności Jethro Tull. Po nim „Cheerio” i „What A Wonderful World” Louisa Armstronga. Obydwa odtworzone z tak zwanej „taśmy”.
Akustyka panująca tego wieczora w industrialnej Auli Gong (zbiorniku gazu przerobionym na halę koncertową) była bardzo dobra. Hala mieści 1.600 osób, a pojawiło się - orientacyjnie - około 1.200 rozentuzjazmowanych Czechów oraz innych nacji.
Nie wiem, któremu diabłu zaprzedał duszę 74-letni flecista, będący w wybornej formie instrumentalnej i kondycyjnej. W tym kontekście należy już mu darować, że nieco skrócił występy zespołu, trwające obecnie niewiele ponad półtorej godziny.
Był to koncert absolutnie wart niepokoju i dość drogiego biletu. Optymistycznie nastraja na to, co usłyszymy w trakcie zbliżającej się trasy Brytyjczyków po Polsce.
Setlista:
Nothing Is Easy, Love Story, Thick As A Brick, Living In The Past, Hunt By Numbers, Bouree, Black Sunday, My God
[Przerwa]
The Clasp, Wicked Windows, The Zealot Gene, Pavane, Songs From The Wood, Aqualung (wersja alternatywna)
[Bis]
Locomotive Breath, Dambusters March, Cheerio (z „taśmy”), What A Wonderful World (z „taśmy”)