Dwa doskonale znane w prog rockowym świecie zespoły. To miały być dwa równie ważne koncerty. I były. Jeden lepszy od drugiego. Lub, jak kto woli, drugi lepszy od pierwszego. Ale nie o to chodziło tego wieczoru. Od początku było wiadomo, że oba występy będą wyjątkowe. I faktycznie były. Ale po kolei...
Tego dnia przyjechałem z Krakowa do Piekar Śląskich dużo wcześniej niż zazwyczaj. Dzięki temu była możliwość odświeżenia znajomości z przesympatycznymi Francuzami z The Black Noodle Project i wypicia szklaneczki souze, który to trunek odkryłem dzięki Jeremiemu Grimie w trakcie mojego wrześniowego pobytu w Paryżu. Sączenie alkoholu przebiegało w wyluzowanej atmosferze, lecz trzeba wiedzieć, że od chwili, gdy pojawiłem się w O.K. „Andaluzja” w powietrzu dało się wyczuć napięcie. Zimowa aura, która paraliżuje od kilku dni nasz polski krajobraz zaskoczyła też niemieckich drogowców. Dość powiedzieć, że, jak się później okazało, odcinek 500 kilometrów dzielący Dolną Saksonię od Śląska, bus, którym podróżował Sylvan pokonał w… 12 godzin. Jako że Czarne Kluchy, które przyjechały do Polski dzień wcześniej, miały posługiwać się sprzętem nagłośnieniowym przywiezionym przez Sylvana, przed koncertem z minuty na minutę zaczęła panować, delikatnie rzecz ujmując, coraz bardziej nerwowa atmosfera. Atmosfera oczekiwania i odliczania minut (godzin!) do przyjazdu niemieckiej grupy. Zdążą? Nie zdążą? Gdy wiadomo już było, że Sylvan nie dotrze na czas, na wysokości zadania stanął Łukasz Lisiak z Osady Vidy, który poproszony przez ekipę „Oskara”, specjalnie przybył do „Andaluzji” użyczając Czarnym Kluchom piecyków, odsłuchów, kabli i co tam jeszcze było potrzebne…
Koniec końców, koncert The Black Noodle Project rozpoczął się z blisko godzinnym opóźnieniem (w tym momencie bus Sylvana miał jeszcze do Piekar około 100 km). Ale wbrew pozorom, a w właściwie dzięki tym wszystkim perturbacjom, byliśmy świadkami niezwykłego spektaklu, najpierw w wykonaniu tego francuskiego zespołu, a potem także sympatycznych Niemców.
The Black Noodle Project przyjechali do naszego kraju w nieco zmienionym składzie w porównaniu z trasą z 2009 roku. Z nowym gitarzystą, Nicolasem Simonem, który zastąpił nie mogącego przybyć w tym czasie do Polski, Sebastiana Bourdeix, a także z powracającym do składu klawiszowcem, Matthieu Jaubertem, który błyskawicznie „kupił” sobie piekarską publiczność odegraniem kilku taktów z pół-polskiego, pół-francuskiego kompozytora Fryderyka Chopina.
Niespodziewaną zaletą opóźnienia przyjazdu grupy Sylvan było to, że koncert Czarnych Kluch rozwijał się w niespiesznym tempie, co więcej, zespół pododawał do setlisty wcześniej nieplanowane fragmenty, jak „Good Night” z repertuaru solowego projektu Jeremiego Grimy, Stereoscope, oraz „I’ll Be Gone”, który poprzedził prawdziwe magnum opus tego koncertu – utwór „Ready To Go Part 2” z tegorocznej, bardzo dobrej studyjnej płyty zespołu. Wcześniej usłyszeliśmy z niej „We’ve Let You Go” oraz nieco starsze nagrania, m.in. „To Pink From Blue”, „She Prefers Her Dreams” i „Somewhere Between Here & There”, które bardzo spodobały się publiczności.
Gdy pod koniec występu Czarnych Kluch wszyscy spodziewali się bisu (z tego, co dowiedziałem się później, Jeremie i spółka planowali zagrać nań utwór „Where Everything Is Dark”), niespodziewanie ze sceny, a właściwie z ust Witolda Andree z agencji Oskar, która organizowała ten koncert, gruchnęła wiadomość, że właśnie do O.K. Andaluzja dotarli Sylvanowcy i wszyscy widzowie zostali poproszeni o opuszczenie sali, by niemieckim muzykom dać czas na zainstalowanie się na scenie.
Obserwowałem z bliska te czynności i od czasu do czasu, pamiętając o tym, by nadto im nie przeszkadzać, rozmawiałem z Janem i Marco, nie mogąc wyjść z podziwu, że ci zmarznięci i zmęczeni całym dniem spędzonym w niewielkim vanie ludzie, mają w sobie tyle energii i entuzjazmu, pomimo późnej pory i autentycznego zmęczenia malującego się na ich twarzach. A potem, już w trakcie ich koncertu, osłupiałem po raz drugi, nie mogąc nadziwić się ich scenicznemu profesjonalizmowi oraz swobodzie i luzowi, które demonstrowali w trakcie swojego dwugodzinnego występu.
Wypełniły go głównie utwory z najnowszej płyty „Force Of Gravity” (usłyszeliśmy „Follow Me”, „King Porn”, „Force Of Gravity” oraz zagrany na bis „Vapour Trails”), a także, co było sporą niespodzianką, dużo materiału ze starego albumu „Deliverance” (1998): („Golden Cage”, „Deliverance”). Nie mogło też zabraknąć kilku nagrań z pamiętnej i chyba najbardziej popularnej wśród polskiej publiczności płyty, „Posthumous Silence” (właściwie to Sylvan wykonał tylko dwa utwory, stanowiące finał tego koncepcyjnego albumu: „A Kind Of Eden” oraz tytułowy „Posthumous Silence”). Za mało, jak na mój, i sądząc po reakcji widzów, nie tylko mój gust. Jednakże, jako cały set – ten przekładaniec starych i nowych utworów grupy Sylvan, mógł się naprawdę podobać.
Tak oto zimowa aura, która dzień wcześniej sparaliżowała Kraków (wiem coś o tym, bo nie dotarłem do rozgłośni Radia Alfa, by poprowadzić cotygodniową audycję), a tego pamiętnego dnia przysporzyła tyle kłopotów grupie Sylvan, mimowolnie sprawiła, że byliśmy świadkami dwóch niecodziennych koncertów. Najpierw, The Black Noodle Project, nie śpiesząc się, grając niejako „na czas”, zaprezentował nam niezły set, a w nim kilka nieplanowanych wcześniej muzycznych niespodzianek, a potem muzycy z formacji Sylvan, wyluzowani, jakby wreszcie szczęśliwi, że dotarli do miejsca przeznaczenia, zademonstrowali prawdziwy pokaz profesjonalizmu, dając absolutnie niezapomniany show. Jak dla mnie, pomimo mrozu na dworze, to był supergorący dzień. Oba koncerty rozgrzały mnie totalnie. Sroga zima ma jednak swoje dobre strony…
Setlista:
The Black Noodle Project
Intro
We’ve Let You Go
Awareness
To Pink From Blue
The World We Live In
Good Night
Somewhere Between Here & There
Hope
She Prefers Her Dreams
I’ll Be Gone
Ready To Go Part 2
Sylvan
So Easy
Follow Me
Turn Of The Tide
Golden Cage
Deep Inside
Pane Of Truth
Kind Of Eden
Posthumous Silence
King Porn
Deliverance
You Are
Presets
--
Force Of Gravity
Vapour Trail