5 pytań do Wojtka Szadkowskiego
1. Kiedyś Collage, kilka lat temu Peter Pan, niedawno Strawberry Fields, a teraz Travellers… Nie za dużo tych różnych projektów? Czy nie uważasz, że taka ich ilość nie pasuje do Twojego wyrazistego image’u czołowej postaci polskiego prog rocka?
WS: A jaki jest ten mój wyrazisty image? ;-) Właściwie jaki by nie był – nie ważne. Robię i zawsze będę robił to, do czego jestem przekonany. Komponuję mnóstwo różnorodnej muzyki i jeśli uznam, że jest ona na tyle wartościowa, żeby pokazać ją, nagrać – robię to. Mam pomysły na mnóstwo projektów - nie muszę więc starać się upychać wszystkiego pod jednym szyldem... po co? I nie rozumiem dlaczego nie mogę (wręcz mi się zabrania ; -)) tworzyć muzyki pod rożnymi szyldami – nie widzę problemu, sprzeczności, nie wiem jaki problem ty w tym widzisz… W końcu chodzi o to, żeby powstała dobra muzyka… Co za różnica pod jakim szyldem?
2. Problemu nie widzę, ale interesuje mnie co byś odpowiedział, gdyby ktoś zapytał Cię co najważniejszego różni Travellers od Twoich innych muzycznych przedsięwzięć?
WS: Sądziłem, że to słychać: inna gitara, inny wokal, inne kompozycje… Ale podsumujmy: gitara – Grześ Leczkowski nagrał gitary totalnie inne od poprzednich moich gitarzystów – Sarhana, Gila, Chwieralskiego. Wokal – inny niż na Satellite, Strawberry Fields, Peterze Panie… Brzmienie klawiszy – inne niż na poprzednich płytach. Jeszcze większa swoboda wypowiedzi muzyków, z którymi tworzę Travellers.
Wspólna jest tylko moja osoba, więc zawsze będzie słychać, że ja to komponuję i aranżuję…
3. Skąd czerpiesz inspiracje do swoich coraz to nowych utworów?
WS: Myślę, że są ludzie urodzeni do tworzenia muzyki. Przetwarzają swoje życie emocjonalne, na które ma wpływ wszystko co się dzieje wokół nich, jak postrzegają otoczenie, jak widzą kolory, symetrie, asymetrie rzeczy, jak łączą układy barw, zapachów, kształtów w jedno, jak generują emocje, słowem jak przetwarzają zwykłą pełnię życia na dźwięki lub tekst lub obraz, grafikę, gesty… słowem: na język sztuki. Ja jestem po prostu jednym z nich. Oczywiście istnieją wyraźne bodźce skłaniające artystę do akcji – w moim przypadku np. tragedia w Biesłanie wręcz stworzyła płytę „Evening Games”. Czy konkretne sprawy bardzo osobiste, intymne… Ale w większości wypadków nie potrafisz wskazać konkretnej inspiracji, chyba że celowo jej szukasz do określonej tematyki, określonego zadania. Ja nigdy nie szukam. Po prostu czekam na ten moment i kiedy czuję, że przychodzi, wystarczy mieć po prostu instrument pod ręką lub dyktafon żeby zarejestrować pomysł.
4. Na co teraz przychodzi czas? Nad czym obecnie pracujesz i czego w najbliższym czasie mogą spodziewać się Twoi fani?
WS: DVD Strawberry Fields, nowa płyta Strawberry Fields, nowa płyta Petera Pana. Mam ciekawe pomysły na nowy Satellite – ale mam kłopot z wokalistą. Chciałbym mianowicie grać z Satellite koncerty, a Robert nie. Ja natomiast nie wyobrażam sobie, żeby na płycie śpiewała inna osoba, a na koncertach inna.
5. I na koniec pytanie, które pewnie chodzi po głowie tysiącom Twoich fanów: co by się musiało wydarzyć, żebyś reaktywował Collage i czy jest to w ogóle możliwe?
WS: Cud ;-). Swoją drogą… Pomyślmy – gdybym wydał pierwszą płytę Satellite jako Collage - czy to sprawiłoby, że muzyka byłaby lepsza? Nie. Problem leży w głowach odbiorców. Ja nie mam tego problemu.
Ten cud ma na imię pasja, przyjemność wspólnego grania, emocje. Jeśli zaistnieje pretekst do wspólnego spotkania – a takim pretekstem mógłby być planowany przez Metal Mind Productions box Collage - to można by zastanawiać się nad koncertem promującym to wydawnictwo. Dla mnie jednak chęć wspólnego grania jest wystarczającym pretekstem do… grania. Żadne pieniądze nie zmuszą mnie do grania na siłę, bez pasji i radości. Bo trzeba uczcić ileś tam lecie czegoś tam?... Ja rozumiem fanów – sam chciałbym, żeby np. Genesis nagrało znów płytę z Collinsem. Ale rozumiem też zespół, który tego nie robi.
Myślę, że przy odrobinie szczęścia ja i Gilu moglibyśmy razem zrobić jeszcze trochę zamieszania. Kiedy gramy razem - dzieją się rzeczy magiczne – przynajmniej ja tak to zawsze czułem i czuję. Gilu niekoniecznie musi to potwierdzić… nie wiem? Ja byłem szczęśliwy kiedy mogłem nagrać bębny na płytę Mr Gil „Skellig”.
Więc oczywiście cuda się zdarzają. Czasami. Pytanie – kto dziś wierzy w cuda?... :-).