Uriah Heep, Kruk - Mega Club, Katowice, 25.05.2011

Joanna Całus

ImageJak zwykle spóźniona… wsłuchawszy się w dźwięki płynące z odtwarzacza, uruchomił się mechanizm nostalgii, która przywiodła na myśl muzycznego ducha lat 70. Ominęła mnie większość tego, co ma na mnie niewyobrażalne, magiczne działanie. Pojawiłam się tutaj o dwie dekady za późno, jednak szczęśliwie na tyle wcześnie, by zakosztować jeszcze choć odrobinę tej magii  w wersji live.

Jest środa, piękne majowe popołudnie, do wieczora jeszcze daleko. Zapowiada się on znacznie bardziej interesująco niż cały mijający tydzień, miesiąc, czy nawet rok. Niebawem swym świetlistym blaskiem rozbłyśnie niebyle jaka  gwiazda. Będzie świecić dziś także dla mnie i wcale nie na sklepieniu niebieskim, a w katowickim Mega Clubie. Mowa bowiem o legendarnym Uriah Heep.

Na miejscu, gdzie czeka nieliczne stadko najwierniejszych fanów, jesteśmy tuż przed godziną 18. Pierwsze myśli… co za ulga, jesteśmy i nawet przed czasem… ale przecież nawet krótkie oczekiwanie potrafi wydłużać się w nieskończoność. Ta garstka ludzi, ciągle wydaje się być tak nieliczna nawet kiedy dołączają kolejne osoby. Radością jest więc dla mnie widok każdej kolejnej bratniej duszy stającej w tej zwartej grupie.

Oczekując otwarcia bram jest czas na ostatnie pogaduchy, zostają one jednak przerwane mało subtelnym rozpychaniem się kogoś za moimi plecami i ocieraniem o nie. Tudzież gęsiego maszeruje Mick Box wraz z ekipą i choć nie robiąc dużego szumu, to jednak zauważeni i ciepło przywitani przez czekających przy wejściu do klubu, wymykają się do busa. Całe szczęście dla nas (dla nich również), że to nie wielka ucieczka a tylko mały wypad na kilka chwil. Wkrótce też, gdy można już przekroczyć megaclubowe progi, niemal z zawrotną szybkością znajdujemy się z kolegą pod samą sceną.

Dla tych, którym nie było do tej pory dane zapoznać się z muzycznym dorobkiem zespołu Kruk to doskonała okazja, gdyż to właśnie on ma rozgrzać dzisiejszego wieczoru publikę. Przy czym trzeba stwierdzić, że wybór ten jest jak najbardziej słuszny (o tak!), tym bardziej, że grających tego rodzaju muzykę, z taką klasą i na podobnym poziomie jest jak na lekarstwo. Koncerty u boku sław takich, jak UFO czy Thin Lizzy stają się już chyba dla nich chlebem powszednim, biorąc do tego pod uwagę dzisiejszy i kolejny, zapowiedziany na lipiec, wspólny koncert z Deep Purple… dla większości to wędrówka nie do przebycia, a wydaje mi się, że to dopiero jej początek…

Wiadomo, że setlista jak na support długa nie jest, raptem jedynie siedem kompozycji, z czego cztery  promujące płytę „It Will Not Come Back”, trzeci długogrający krążek, tym razem wydany nakładem Metal Mind Productions, który będzie można nabyć lada dzień (poprzedni wydany przez niecieszący się zbyt dobrą opinią Insanity Records). Widać i słychać, że zespół podąża stale ku lepszemu… Poza nowościami usłyszeliśmy „Lady Chameleon” oraz tytułowe „Before He’ll Kill You” z poprzedzającego najnowsze wydawnictwo albumu, a także utwór „Stormbridger” autorstwa Deep Purple.

Na żywo to moje pierwsze spotkanie z pełnym składem: Piotr Brzychcy (gitara), Tomasz Wiśniewski (wokal), Krzysztof Walczyk (klawisze), Krzysiek Nowak (bas) i Darek Nawara (perkusja). Wcześniej muzykę słyszałam jedynie w sieci. Na tamten czas nie zrobił na mnie jakiegoś piorunującego wrażenia, dopiero przekaz na żywo zdołał mnie w pełni przekonać i uświadomić mi jaka moc w chłopakach drzemie. Zaczęli i skończyli tak jak powinni, znakomicie… A publice było mało…

Ścisk pod sceną stawał się coraz większy i mimo, że już podczas występu Kruka był na tyle duży, że między stłoczonymi ciałami ledwo udało się przecisnąć naszemu fotografowi, teraz można było poczuć się jak wielkie stado grzejących się wzajemnie pingwinów. Dobrze, że klub był co jakiś czas wentylowany (to w przeciwieństwie do co niektórych, duży atut tego miejsca), gdyż rozgorączkowanie i podnoszące się ciśnienie spowodowane oczekiwaniem na gwiazdę wieczoru oraz poprzedzający koncert supportu to dla większości już dość sporo. A gwiazda przecież jeszcze nie zdążyła wejść na scenę…

„I’m Ready”… tym utworem  z nowego krążka rozpoczęła się nasza podróż przez ponad cztery dekady. To mocne brzmieniowo wejście, którym zespół dosłownie porywa nas niczym fala i nie sposób się jej nie poddać.  Zaledwie chwila tu i teraz, a z obecnego 2011 roku zostajemy przeniesieni o 36 lat wstecz, do roku 1975, jest to wielki skok do nieodgadnionego świata, bowiem Uriah Heep skłania nas do zajrzenia w głąb siebie, poddania się wyobrażeniom, które są tak naprawdę budulcem naszej rzeczywistości.

“Travelling faster than lightening

Closer than ever before

We can go on for youAnd take you nearer to

The legend of mystery

From the beginning of time

Dreaming... time ... dreaming

We can return to

The land of the good and the kind

Time... dreaming... time... dreaming

Why don't you come to our party

And open your minds In another place

There's a newer face

Like an unfinished painting

Your creator is waiting

The brush and pen describe

What it is inside

That will set your mind thinking

While the others are sinking”

To jest jak podróż wehikułem  czasu… Szok już minął… Daliśmy się od razu wszyscy okiełznać tymże dźwiękom. Teraz jeszcze tylko mały kroczek od dwa lata do tyłu - „Stealin”, później wstecz jeszcze jeden mały, maluteńki,  przywodzący wspomnienia związane z płytą „Demons & Wizards”, a konkretnie „Rainbow Demon”.

Ale za dużo chcielibyśmy na początek… Czy jesteśmy świadomi tego co nas czeka… nie zostajemy tam na dłużej? Może lepiej nie stawać komuś na drodze… czegoś mieliśmy doświadczyć, doświadczyliśmy z bezpiecznej dla nas odległości. Niech i tak zostanie jeżeli nie jesteśmy gotowi na spotkanie pierwszego stopnia… Bez szwanku udaje nam się powrócić do teraźniejszości po widzeniu na odległość z tęczową bestią. Jesteśmy znowu z powrotem, tu i teraz, 2011 „Into the Wild” świetna płyta, której kawałki to prawie że jedna trzecia całego koncertu. „Money Talk”, bo na niego przyszła kolej, poprzedził wydajne perkusyjne solo Russela Gilbroocka, dynamiczne, pełne werwy, jak zresztą całe dzisiejsze show, i choć wiek muzyków jest bliski emerytury, nie jest w stanie sprawić, że koncert choć w najmniejszym stopniu będzie nudnawy. Wydawać by się nawet mogło, że muzycy przeżywają drugą młodość, a występ na scenie dodaje im tylko mocy. Phil Lanzon szaleje w tyle, aż podskakują klawisze, Trevor Bolders, wydaje się być taki stateczny, skupiony na swoim basie, oboje są jak ogień i woda. Oliwy do ognia dolewa również utwór pierwszej świeżości  „Nail On The Head”. Wspaniale się Ich ogląda, a jeszcze przyjemniej słucha… doskonale czuje się ich przekaz… jakby działała telepatia… Jeszcze spojrzenie w kierunku Micka Boxa, jedynego muzyka w obecnym składzie, który tworzył i pamięta zalążki Uriah Heep. Nie dowierzam przez kilka sekund, że jest tu z nami, że dla nas gra. Bije od Niego wyjątkowe ciepło, jego gra na gitarze tylko je rozprzestrzenia w naszym kierunku... Tu następuje kolejny zwrot, ponownie zostajemy wzięci korytarzem czasu w magiczne lata 70. (konkretnie w rok 1972), gdzie doświadczamy czarodziejskiej mocy utworu „Wizard” kończącego się zwrotką:

 “So spoke the wizard
In his mountain home
The vision of his wisdom
Means we'll never be alone
And I will dream of my magic night
And a million silver stars
That guide me with their light”

Gwiazdy te, a właściwie ta jedna, zafundowały nam tak jeszcze kilka przeskoków w czasie. Poza zagranymi utworami z najnowszej płyty, tytułowego „Into The Wild” oraz „Kiss of Freedom”, który podoba mi się chyba najbardziej z całej płyty, dominowały kawałki z „Demons & Wizard”. Poza dwoma wymienionymi wcześniej: „Rainbow Demon” oraz „Wizard” wybrzmiała ścieżka trzecia z tego krążka, „Easy Livin'”, będąca utworem ostatecznie kończącym koncert.

To natomiast jeszcze nie koniec moich koncertowych wspomnień. Wyjątkowo moją uwagę przykuwał wokalista formacji, Bernie Shaw, który z entuzjazmem nawoływał publikę do wspólnego śpiewania i „podrygiwania” w takt muzyki. Nieustanny kontakt wzrokowy z publiką, mimika, ujmujące uśmiechy, aż po kontakt fizyczny z najbliżej znajdującymi się przy nim fanami. Frontman w swoim żywiole, czuł się wyluzowany do tego stopnia, że wciągnął na scenę kilku z nich, by ubarwić rzekomo pierwszy heavy metalowy utwór w dorobku zespołu jaki nagrali oraz pierwszy kawałek na bis - utwór „Free 'n' Easy“. Zapewne była to zaplanowana część programu, jednak było to tak naturalne i spontaniczne, że nie można było mieć pretensji, że być może ktoś psuje widzom występ. Było sympatycznie i wesoło, a dla piątki wybrańców z pewnością to niezapomniane wspomnienie.

Nieco dziwne byłoby, a nawet perfidne ze strony zespołu, gdyby nie zostały zagrane dwa najbardziej znane utwory, których każdy, myślę, że oczekiwał. Z pewnością słyszeli je wszyscy, dosłownie każdy, czy to fan zespołu, czy amator zupełnie innego rodzaju grania… przeciętny słuchacz komercyjnych stacji radiowych. Co mianowicie mam na myśli? „July Morning” i drugi… no jaki?... Jasne że „Lady in Black”!…Te oto perełki pochodzące z 1971 roku, lecz z zupełnie dwóch różnych albumów dopełniły całego kunsztu koncertu zagranego przez Uriah Heep.

Bis oczywiście był, wcześniej wspomniany utwór „Free ‘n’ Easy” oraz „Bird Of Pray” i „Easy Livin’”, przez który o mało nie spóźniłam się na ostatni pociąg jaki miałam. Nawet gdyby tak się stało, wspominałabym cały ten niesamowity wieczór nocnym pobytem na dworcu, a i tak ledwo zdołałam usnąć…

“Looking out at the open space,

There's A new world beginning,

Get's my head a spinning

I had to laugh cause I thought it was too late,To find a rhyme,

Now I am breathing,Now I am seeing,

All the love that is flowing,

Confidence is growing,

Riding high on the magic carpet,

Way ahead of time. We'll taste, the Kiss Of Freedom,

It calls our name.And everyone will shine,

Truth is yours and mine,

Oh-oh-oh oh-oh-oh

We'll taste, the Kiss Of Freedom,

It calls our name.And everyone will shine,

Truth is yours and mine

,Oh-oh-oh oh-oh-oh 

Who cares about right or wrong,

When it's down to the feeling,S

ets my head a wheeling,Y

ou know it takes no rocket science,

To know what's going on,And the hands,

Are touching hands,When we turn to each other

,From the sky to the gutter

And the thrill of a lifetime coming down,

And living on”".

KRUK setlist: 

1. In Reverie

2. Stormbringer

3. Lady Chameleon

4. Embrace Your Silence

5. Cold Wall

6. Now When You Cry

7. Before He'll Kill You 

URIAH HEEP setlist: 

1. I'm Ready 
2. Return to Fantasy 
3. Stealin' 4. Rainbow Demon 
5. Money Talk 
6. Drum Solo
7. Nail on the Head 
8. The Wizard 
9. Into The Wild 
10. Gypsy 
11. Look At Yourself 
12. Kiss of Freedom 
13. July Morning 
14. Lady In Black 
     
15. Free 'n' Easy 
16. Bird of Prey 
17. Easy Livin'

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!