Muzyka porusza w nas, słuchaczach czułe struny. Dziś na tapecie "Index" Stevena Wilsona. Utwór niepokojący i znakomicie zwizualizowany (zarówno w postaci teledysku, jak i zdjęć Lasse Hoile). Jestem dzieckiem „kryzysu lat 80.”.
Tak, doskonale pamiętam szare ulice miasteczka, udręczone „matki Polki” z siatami, stojące w kolejkach ZA WSZYSTKIM.
Być może dla was, dzieciaków z iPodami, które macie wszystko, taka sytuacja może śmieszyć/straszyć/wywoływać niepokój (jak to niczego nie było), ale nadal mam przed oczyma te sceny. Dantejskie sceny szturmów po buty, ciuchy, kawę z NRD (Mocca Fix Gold), węgierskie śpioszki, mięso, wyroby czekoladopodobne. Piekło ludzkiego upokorzenia i swoiste „anus mundi” w krainie socjalistycznego szczęścia generała Jaruzelskiego. Triumfalna mina zdobywcy solidnego mięsiwa, siatki pomarańczy z Kuby, czy wieńca laurowego z papieru toaletowego. Albo przeraźliwie pomarańczowego żółtego sera rozdawanego pod kościołem. I smutek tych, dla których towaru nie starczyło. To też pamiętam.
Wszyscy wówczas byli kolecjonerami. Kartek na wszystko i talonów na paliwo.
A my, dzieciaki? Też zbieraliśmy. Odpady z lepszego świata. Historyjki z „donaldów”, opakowania po czekoladach (błyszczący świat „stamtąd” pachnący tak, że nadal mi się śni). Pamiętam te kursy wymiany: za dwa „storcki” dam ci jedno opakowanie „rittersporta” (super, gut, quadratisch). Chłopcy puszyli się kolekcją swoich resoraków oraz puszek po piwie ustawionych w piramidy na meblościankach z przydziału.
Zbieractwo jest w nas. Od zawsze. Kolekcjonowalimy, zbieraliśmy, wymienialiśmy, katalogowaliśmy. Znaczki pocztowe w klaserach. Opakowania po czekoladach. Plakaty z "Zielonego Sztandaru". Ktoś inny zbierał stare młynki do kawy. Albo siedemnastowieczne nocniki z Delft. Monety. Obrazy, grafiki (jakże intrygujące są przedstawienia tzw. "gabinetów sztuki" z kolekcją 100 równo powieszonych obrazów w bogatych ramach). Miśnieńska porcelana. Jedwabne kimona w domach gejsz. Książki („prawdziwi arytstokraci starodruków, dla których pergamin w miejsce welinu lub szerszy o 3 centymetry margines może oznaczać tysiące dolarów”). Dwugłowe cielęta, zdeformowane płody w „komnatach cudów tego świata” (koniecznie obejrzyjcie Wunderkammerę Piotra I). Ktoś inny jeszcze chwytał piękno przyrody i zmieniał „to co żywe i ulotne” w martwe gabloty z chrząszczami, motylami, pajęczakami. Martwe stosy butów, włosów i okularów w Auschwitz to też kolekcja. Straszna. Generująca porządek w bałaganie szalonego, nieludzkiego bestialstwa. W dobie cyfrowego przełomu są też tacy, którzy inwestują w "trzeszczące płyty" i zachwycają się pięknem kolorowego, słusznej gramatury kawałka plastiku. Drogiego kawałka plastiku.
Pasja poznawania pchała nas do tworzenia świata, nazywania go. Definowania. Kolekcjonowania. Indeksowania. Chwalenia się przed innymi, albo kontemplowania kolekcji w zaciszu domowego ogniska. Z dala od oczu innych. Kolekcjonerów. Pamiętacie jak stary Jorge z Burgos w „Imieniu Róży” starannie ukrywał przed niepowołanymi świat wiedzy w labiryncie biblioteki opactwa (co za imponująca KOLEKCJA książek, inkunabułów)?
Listy oszołomień oraz kolekcje i skarbce. Muzea osobliwości i jak to określił Umberto Eco: wielka matka wszystkich list, nieskończona z definicji, ponieważ jest w nieustannym rozwoju - WWW.
Zachęcam do przeczytania „Kolekcjonera” Johna Fowlesa. Nie dlatego, że utwór Stevena Wilsona pt: „Index” jest zainspirowany tą książką. To po prostu dobra literatura. Pokazuje prawdę o nas samych. Zbieraczach. Kolekcjonerach. Pasjonatach. Opowiada również o złu, które krzyczy ze starannie utrzymanych gablot pełnych przyszpilonych, martwych motyli. Przeczytajcie „Szaleństwo katalogowania” Umberto Eco. „Klub Dumas” Arturo Pereza-Reverte też jest wart waszej uwagi (i nie dlatego, że Polański na podstawie tej historii nakręcił "Dziewiąte wrota"). Jak wiele możemy dać i poświęcić, by oddać się pasji? Zapraszam do lektury.
PS. I'm the sound collector, I collect anything I hear...