Artur Chachlowski: Moje Muzyczne Fascynacje

Redakcja MLWZ

ImageMoje Muzyczne Fascynacje - podsumowanie

Kończymy nasz wakacyjny cykl "Moje Muzyczne Fascynacje", w którym autorzy piszący dla portalu MLWZ.PL dzielili się z Wami swoimi muzycznymi zainteresowaniami oraz inspiracjami. Na podsumowanie naszego serialu przygotowaliśmy rozmowę, jaką z Arturem Chachlowskim przeprowadził portal Rockella.pl.

Editor: Tytułem wstępu, osobom, które nie znają Małego Leksykonu Wielkich Przebojów, powiedzmy, kiedy i gdzie nadawana jest audycja.

Artur Chachlowski: Mały Leksykon Wielkich Zespołów pojawia się na antenie radiowej co tydzień, w środy wieczorem o godz. 20:00 w lokalnej krakowskiej rozgłośni Radio Alfa 102.40 FM.

E: Dla osób, które nie mieszkają w okolicach Krakowa pozostaje Internet…

A. Ch.: Tak, audycji można słuchać na żywo w Internecie za pośrednictwem strony internetowej Radia Alfa www.radioalfa.pl, a także, zwykle już około godziny po zakończeniu programu, można pobierać darmowy plik z portalu audycji www.mlwz.pl. Zresztą tam właśnie, w dziale AUDIO, znaleźć można też pliki z audycjami z ostatniego miesiąca. Internet to świetny wynalazek, dzięki któremu możemy dziś słuchać radia w bardzo świadomy sposób, to znaczy wybierać taką muzykę, jaką sami chcemy, na jaką mamy ochotę, a nie opierać się wyłącznie na tym, co każą nam słuchać komercyjne rozgłośnie w swoich ściśle sformatowanych pasmach.

E: Muzyka, która wypełnia audycję to…

A. Ch.: Generalnie szeroko rozumiany rock progresywny. Ale nie tylko. W programie staram się przedstawiać nowe, często zanim jeszcze nastąpi ich oficjalna premiera, rockowe płyty, a także ilustruję muzycznie pewne trendy, które pojawiają się w tego rodzaju muzyce. W programie można też usłyszeć nagrania wykonawców, z obrzeży progresywnego gatunku. Staram się też promować młodych polskich twórców. Przede wszystkim jednak staram się prezentować DOBRĄ muzykę dla wymagającego i poszukującego słuchacza. Takiego, dla którego muzyka to nie tylko „dźwiękowa tapeta”, ale studnia wspaniałych dźwięków i źródło niezapomnianych przeżyć. W Małym Leksykonie króluje więc z reguły muzyka inna niż w większości innych rozgłośni i audycji autorskich. W przeważającej większości skupiam się na nowościach z ostatnich dni, tygodni i miesięcy, niemniej jednak w każdym programie, w ramach odcinka zwanego Kącikiem Klasycznej Kompozycji, gram muzykę z ponadczasowych albumów, z kanonu progresywnego rocka. Muzykę, którą warto znać, bo stanowi ona swego rodzaju bazę pod wszystkie trendy, które pojawiają się w rocku w ostatnich latach. Wiem, że szczególnie młodsi słuchacze, którzy na co dzień słuchają nagrań swoich współczesnych idoli, ze zdumieniem, dzięki Kącikowi Klasycznej Kompozycji, odkrywają magię starych, zapomnianych już przez radiowe media, wykonawców.

E: Czego poszukujesz w tej muzyce? Kluczem są emocje, brzmienia, perfekcja muzyków?

A. Ch.: Tak, muzyka, to przede wszystkim emocje. To szybsze bicie serca, to miłe ściskanie w żołądku, to ciarki na skórze i pozornie irracjonalna chęć słuchania danego utworu czy albumu sto razy pod rząd. To także trudne do wytłumaczenia „porozumienie” autora z odbiorcą. Każdy przeżywa to na swój sposób, stąd każdy z nas dostrzega w danym arcydziele inny przejaw jego geniuszu. Dlatego na przykład nie lubię dyskusji o „wyższości” jednego zespołu nad drugim, o tym, że ten rodzaj muzyki jest OK, a inny – passe. I choć rokrocznie w mojej audycji wraz z moimi słuchaczami podsumowujemy dany rok za pomocą plebiscytu na najlepszy album roku /to już nasza kilkunastoletnia małoleksykonowa tradycja/, to nie za bardzo przepadam za wszelkimi rankingami i „listami przebojów”. No, chyba żeby traktować je albo jako dobrą zabawę z przymrużeniem oka, albo są to takie listy przebojów jak Trójkowa Marka Niedźwieckiego.

W muzyce bardzo cenię melodie. Uważam je za pomost, który najszybciej zbliża twórcę i odbiorcę. Choć sam uwielbiam długie, wielowątkowe suity, bo przecież one są „solą” art rocka, to zgadzam się ze zdaniem tych kompozytorów, którzy twierdzą, że najtrudniej pisze się krótkie, melodyjne i chwytliwe tematy. Niekoniecznie piosenki, ale po prostu tematy muzyczne, które są albo małymi formami muzycznymi, albo częściami złożonych suit. Dlatego zawsze ceniłem takich autorów, jak Paul McCartney, Jeff Lynne i Phil Collins czy z nieco młodszego pokolenia – Neala Morse’a i Stevena Wilsona, gdyż nikt lepiej, jak oni nie pokazali, że potęga muzyki dobrymi melodiami stoi.

Poza tym krystalicznie czyste brzmienia, sposób realizacji dźwięku, przestrzeń, technika, wysoki techniczny poziom wykonania – to pierwiastki bardzo ważne dla mnie, jak i zapewne dla każdego odbiorcy. Powiem banalnie, że tak naprawdę, o tym, że dany utwór cenimy, bądź nie, decyduje suma sporej liczby elementów. A najpiękniej – paradoksalnie – jest wtedy, gdy czujemy, że dane nagranie nie wiedzieć kiedy samo „kliknęło”, zaskoczyło i podoba nam się z powodów, których sami nie jesteśmy w stanie wytłumaczyć. Gdy czujemy, że nad danym fragmentem musimy się zatrzymać, zastanowić. To jest prawdziwa magia muzyki!

E: Mały Leksykon Wielkich Przebojów ma już długoletnią tradycję, w listopadzie br. minie 17 lat. Jak Twoim zdaniem zmienił się rock progresywny w tym czasie?

A. Ch.: Najpierw, w drugiej połowie lat 70., odtrąbiono koniec epoki rocka symfonicznego. Potem, gdzieś w połowie lat 80., na bazie komercyjnych sukcesów grupy Marillion, mówiono o popularnym, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii zjawisku określanym jako „odrodzenie rocka progresywnego. Na początku lat 90. na całym świecie, od Australii po Meksyk i od Norwegii po Hiszpanię, jak grzyby po deszczu zaczynały pojawiać się zespoły, o których mówiliśmy kiedyś, nieco z przymrużeniem oka, „młodzi progresywni”. Ci „młodzi” to dzisiaj już często klasyka gatunku: zespoły Aragon, Anekdoten, Porcupine Tree… Parafrazując klasyka, plotki o śmierci tego gatunku nie tylko okazały się przedwczesne, ale trzeba powiedzieć, że prog rock bardzo się rozwinął. Gdy startowałem z Mały Leksykonem Wielkich Zespołów nie słyszało się o tak ważnych dziś podgatunkach, jak prog metal czy post rock. A przecież to one, obok tradycyjnego, rzekłbym „symfonicznego” nurtu, stanowią dzisiaj o sile i popularności tego gatunku.

Czy w trakcie tych lat rock progresywny się zmienił? Na pewno tak. Ale najważniejsze jest to, że zarówno wtedy, jak i teraz powstaje mnóstwo wspaniałych albumów. Trochę tylko szkoda, że w dobie mody na muzyczne gadżety oraz postępującą rewolucję w zapisie dźwięku w najprzeróżniejszych formatach, narodził się wyraźny trend skłaniający ludzi do pobieżnego, powiedziałbym: nieuważnego, słuchania muzyki. W epoce iPodów, mp3-ek i wave’ów, mało kto dzisiaj słucha muzyki, spoglądając na teksty utworów zapisane w książeczce, czy jak kto jeszcze wcześniej było, na rozkładanej kopercie winylowego longplaya. Mało kto podziwia szaty graficzne okładek, które, bądź co bądź, zawsze były, są i pewnie zawsze będą dla mnie integralną częścią „pakietu” zwanego albumem muzycznym.

E: Zdarza mi się, rozmawiając z muzykami, których twórczość jest zaliczana do kręgu rocka progresywnego, słyszę, że oni sami patrzą na tę sprawę trochę inaczej. Choćby Bjorn Riis z zespołu Airbag, który powiedział mi: „nie sądzę, by zespół chciał być tak definiowany, choć oczywiście jesteśmy wdzięczni, że fani prog rocka są tak oddani”. Skąd bierze się to zjawisko?

A. Ch.: Kiedyś, a było to w połowie lat 90., zagadnąłem Fisha, który akurat miał wówczas wyraźną „fazę” na odcinanie się od swojego dorobku z Marillion, jak się czuje w roli jednej z najważniejszych ikon progresywnego rocka? Na to Fish spojrzał na mnie groźnym wzrokiem i odparł: „to, co tworzę to nie jest progresssive music. To „Fishy music”. Często jest tak, ze przez artystów przemawia… skromność i swego rodzaju kokieteria. Tak chyba było wówczas z Fishem. Jeżeli chodzi o Bjorna z Airbag, to wierzę mu, że tworząc, niekoniecznie utożsamia się z rockiem progresywnym. Po prostu tak mu samo „wychodzi”. Znam wielu współczesnych twórców, którzy nigdy nie słuchali, albo przynajmniej niezbyt uważnie, takich grup jak King Crimson, Genesis, Yes, Marillion czy Pendragon. A tworzą w sumie podobną do tych zespołów muzykę. Mieszczącą się w szerokiej definicji – o ile takowa istnieje – prog rocka. Mam na to swoją teorię: rock progresywny to po prostu dobra i bardzo uniwersalna muzyka, a prog rockowa publiczność należy do najbardziej lojalnych i wyrobionych na świecie. Dlatego fani z łatwością „biorą pod własne skrzydła” muzykę zdolnych twórców i bez żadnych zgrzytów.

E: Choć słuchaczy rocka progresywnego wcale nie jest w Polsce mało, nie ma co ukrywać, że jest to nurt niszowy, bo i muzyka jest wymagająca. Z drugiej strony, na tegorocznej urodzinowej trasie Riverside mieliśmy rekordy frekwencji, podczas koncertu Blackfield w warszawskiej Progresji sala pękała w szwach, mamy w tym roku kolejną edycję INO-ROCK Festival i piątą już edycję Festiwalu Rocka Progresywnego w Gniewkowie. Gdzie należy szukać odpowiedzi na pytanie o popularność pewnych wykonawców i przedsięwzięć zajmujących się tą niszową odmianą rocka?

A. Ch.: Wydaje mi się, że na to pytanie odpowiedziałem już częściowo wcześniej. Wyjątkowa wrażliwość twórców i fanów, słuchacze to ludzie o szeroko otwartych uszach, otwarci na nowe trendy, zjawiska i pomysły, a prog rock to po prostu muzyka do myślenia, do przeżywania, a nawet i do kontemplacji. Potrafi żyć własnym życiem i niesie znacznie głębsze treści niż zwykła muzyka użytkowa. Myślę, że właśnie dlatego rock progresywny, nawet jako dzisiaj gatunek niszowy, cieszy się niesłabnącą popularnością. Często spotykam się z czymś takim, że ktoś, dla którego etykietki nie są ważne, albo ktoś, kto nie zna najnowszych trendów i osiągnięć tego gatunku, prosi mnie: „pożycz mi coś w tym twoim progresywnym stylu”. Wtedy wyjmuję z półki jakiś krążek Pendragonu, IQ czy Porcupine Tree i widzę, że po paru minutach delikwent z opuszczoną szczęką mówi: „dobre!!!”.

E: A jeśli chodzi o samą muzykę, stara progresywna gwardia trzyma się mocno, ale jakie Twoim zdaniem nowe ciekawe zjawiska pojawiły się w tym nurcie ostatnio?

A. Ch.: Myślę, że prog metal jako swego rodzaju „odnoga” gatunku, to rzecz warta szczególnego odnotowania. Taka mnogość zespołów grających w stylu niedościgłych gwiazd – Dream Theater – przebija nawet to, co w latach 80. nazywano „nową falą heavy metalu”. Zauważyłem ostatnio wyraźną tendencję do „zaostrzania” brzmienia. Kiedyś taką metamorfozę przeszedł Porcupine Tree, ostatnio – inna czołowa grupa – Pendragon. 

Innym ciekawym zjawiskiem jest coś, co dla własnych potrzeb nazywam „skandynawską szkołą prog rocka”. Zastanawiam się jak możliwe jest funkcjonowanie aż takiej liczby doskonale grających zespołów z tej części Europy. I co ciekawe, w większości przypadków brzmią one wszystkie „po skandynawsku”, choć proszę nie pytać mnie co to znaczy. Wystarczy raz posłuchać i wiadomo o co chodzi.

Co jeszcze? Chyba ilość prog rockowych płyt, które pojawiają się na rynku każdego tygodnia i to pod każdą szerokością geograficzną. Jestem zdumiony, że tak dużo tego powstaje. Kiedyś słuchałem progresywno rockowej kapeli z Bahrajnu, niedawno odezwał się do mnie muzyk z Iranu. Taką muzykę grają w Tunezji, Japonii, Wenezueli, Rosji, Brazylii i w RPA. Zadziwiające.

E: A na polskiej scenie?

A. Ch.: Niewątpliwie Riverside. Widziałem ten zespół na niedawnej jubileuszowej trasie i powiem szczerze, że jestem zbudowany ich profesjonalizmem. W grupie widzę naprawdę wybitnego przedstawiciela współczesnego prog rocka. Nie ukrywam, że mam niemałą satysfakcję, że byłem jednym z pierwszych, a może pierwszym radiowcem, który zagrał ich muzykę na falach eteru. I to na wiele, wiele miesięcy przed wydaniem ich pierwszej płyty. Cieszy mnie też ogromna ilość polskich zespołów grających taką muzykę. Nie chcę tu wymieniać nazw, bo nie chciałbym nikogo pominąć, ale tych bardzo dobrze grających zespołów jest tak wiele, że dostrzegł to już cały progresywny świat i coraz częściej mówi się już o „polskiej szkole progresywnego rocka”. To bardzo miłe.

E: Na drugą połowę tego roku zapowiedzianych zostało kilka ciekawych albumów. Który budzi u Ciebie największe emocje? Dream Theater z nowym perkusistą? Drugi solowy album Stevena Wilsona? Magenta?

A. Ch.: Powiem szczerze, że cieszy mnie każdy dobry nowy album. I powiem też, że najbardziej cieszą mnie dobre płyty mniej znanych artystów. Muzyków na dorobku. Z dużym prawdopodobieństwem mogę powiedzieć, że Dream Theater i Steven Wilson słabych płyt na pewno nie nagrają, ale mam też wrażenie – obym się mylił – że przynajmniej tegorocznymi płytami raczej nas też nie zaskoczą. Oczywiście jestem ciekaw jak Dream Theater zaprezentuje się bez swojego wieloletniego filara, Mike’a Portnoya. Osobiście duże nadzieje wiążę z nowym studyjnym albumem Steve’a Hacketta. Ale i tak wątpię czy komukolwiek uda się przebić wydaną w maju płytę „Testimony Two” Neala Morse’a. To rzecz po prostu fenomenalna, wypełniona muzyką, która jest kwintesencją współczesnego progresywnego rocka i każdemu początkującemu sympatykowi gatunku gorąco ją polecam. To może być doskonały „drogowskaz” do dalszych poszukiwań.

E: A na których jesiennych koncertach z pewnością Cię nie zabraknie?

A. Ch.: Wybieram się na Stevena Wilsona, na pewno zobaczę Arenę w Teatrze
Śląskim w Katowicach, chciałbym być na Ino-Rocku w Inowrocławiu, przekonać się jak na żywo zaprezentuje się Within Temptation… Sporo tych wydarzeń, na których chciałoby się być. Cieszę się, że doczekaliśmy takich czasów, że możemy przebierać w ofercie. Bo płyty płytami, ale nic nie zastąpi bezpośredniego kontaktu z ulubionymi muzykami podczas i po koncertach.  

E: Czyli, parafrazując Wyspiańskiego, prog rock trzyma się mocno?

A. Ch.: Nie wiem czy mocno i jak mocno. Nie wiem jaką skalą to mierzyć. Niezbyt pełne sale na koncertach nawet czołowych grup mogą budzić smutną refleksję i powstrzymywać przed aż tak optymistycznymi twierdzeniami. Najważniejsze, że gatunek ten nie wymarł, jak wieszczono mu już dawno, a wiele zespołów, jak chociażby Yes, który wydał niedawno całkiem niezłą nową płytę, nie spotkał los podobny do dinozaurów, które, skądinąd, stały się sympatycznym symbolem wielu, wciąż tworzących jeszcze, legendarnych prekursorów gatunków.

E: Dziękuję za rozmowę i zapraszam w środowe wieczory na fale Radia Alfa. 

A. Ch.: Dziękuję również i serdecznie zapraszam do słuchania audycji Mały leksykon Wielkich Zespołów. Szczególnie polecam ją tym, którzy nie do końca potrafią wyobrazić sobie co to naprawdę ten progresywny rock jest. Nie bójcie się. Posłuchajcie, a przekonacie się, że zanim się obejrzycie, już dołączycie do grona sympatyków tego gatunku. I zaczniecie poszukiwać coraz to starszych płyt, odkrywać dla siebie nieskończone pokłady tej jakże pięknej muzyki. A zapewniam, naprawdę wciąż jest z czego wybierać…
Pełny zapis rozmowy znajduje się pod tym linkiem.
MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok