Andrzej Barwicki: podsumowanie 2011 ro(c)ku

Andrzej Barwicki

Niedawno w redakcyjnym newsie MLWZ.PL przedstawiłem 10-tkę moich ulubionych płyt 2011 roku. Dzisiaj chciałbym napisać nieco szerzej o swoim wyborze. Przypomnijmy, lista najlepszych według mnie, wydanych w ubiegłym roku, płyt przedstawia się następująco:

Image1.      NEAL MORSE                     - „Testimony Two”

2.      JOE BONAMASSA             - „Dust Bowl”

3.      DREAM THEATER             -„A Dramatic Turn Of Events”

4.      PENDRAGON                     -„ Passion”

5.      STEVEN WILSON              - „Grace For Drowning”

6.      ARENA                                 -„The Seventh Degree Of Separation”

7.      SEAN FILKINS                   - „War And Peace And Other Short Stories”

8.      INTROITUS                          - „Elements”

9.      FIGURESMILE                    - „In Between”

10.    LIAM DAVISON                 - „A Treasure Of Well-Set Jewels”

Swój komentarz do wytypowanej dziesiątki ulubionych płyt rozpocznę od dziesiątego miejsca.

Liam Davison - „A Treasure Of Well-Set Jewels”. Gitarzysta Mostly Autumn nagrał swój solowy album, który muzycznie klimatem brzmienia związany jest z rockiem progresywnym i kojarzy się momentami z twórczością zespołu Pink Floyd. Liama na tej płycie wspierają wokalnie Heather Findlay i Anne Marie Helder. Podczas wspólnego śpiewania takich utworów, jak „Picture Postcard”, „Once In A Lifetime”, „The Way We Were”, „Eternally Yours”, „Into The Setting Sun” i „Heading Home” powstają piękne harmonie. Gitarowe ilustracje, jakie wykonuje Davison, zauroczą każdego słuchacza ceniącego kilkuminutowe solówki, które lśnią swym blaskiem niczym muzyczne perły, zapierając dech w piersiach. Z każdym przesłuchaniem tego albumu czuje się nieodpartą chęć delektowania tą muzyką, śpiewem, każdym najdrobniejszym dźwiękiem wypełniającym tą niesamowitą muzyczną przestrzeń. Mając w ręku taki skarb, jakim jest solowy krążek Davisona chciałoby się go zachować tylko dla siebie, a z drugiej strony czuje się wielką chęć dzielenia wrażeniami i muzyką z innymi słuchaczami. Chyba to jest najważniejsze - dzielić się takim „skarbem”, radością słuchania i entuzjazmem, jaki nam towarzyszy w trakcie odtwarzania tych pięknych kompozycji. Czekamy na kolejne perełki, które Liam tworzy z jubilerską precyzją, ku radości wielu kolekcjonerów tych muzycznych klejnotów. Odkryjmy piękno albumu „A Treasure Of Well-Set Jewels”, pozwólmy mu zagościć w swojej duszy, a na pewno dostarczy nam wielu wspaniałych chwil spędzonych z anielskimi głosami i niebiańską orkiestrą.

Figuresmile - „In Between”. Zespół przedstawia nam na tej płycie muzykę, która łączy w sobie elementy rocka progresywnego, metalowe ostrzejsze brzmienia, elektroniczne wstawki i łagodniejsze, nastrojowe rockowe dźwięki. Bardzo dobrze wypada tutaj wokal Krzysztofa Borka, który wspaniale wkomponowuje się w poszczególne utwory na tej płycie, przyciągając dodatkowo uwagę słuchacza. Album „In Between” pełny jest muzycznej przestrzeni i mnogości pomysłów na grę poszczególnych instrumentów, które mile nas zaskoczą. Krążek ten oczaruje nas delikatnym pięknem elektronicznych brzmień, gitarowymi riffami i ciekawymi, wzbudzającymi nasz zachwyt, melodiami. To wspaniała uczta pełna melodyjnych przebojowych klimatów, chwytających za serce dźwięków wiolonczeli, akustycznej gitary i lirycznych aranżacji. Ta muzyka rozjaśni nasze oblicze tworząc rewelacyjną atmosferę. Wystarczy się wsłuchać w takie utwory z tej płyty, jak: „Marks Of Sin”, „In Between”, „Under My Eyelids”, „Holly Antics”, a na pewno docenimy twórczość Figuresmile, która pozostanie z nami na bardzo długo. Fantastycznie słucha się tej płyty od początku do końca. To muzyka przepełniona pięknymi wibracjami, które wstrząsną słuchaczami progresywno-metalowych kompozycji.

Introitus - „Elements”. Tę płytę rozpoczyna kilkunastominutowy utwór „The Hand That Feeds You”, urzekający słuchacza pięknie zagranymi partiami klawiszowo-gitarowych dźwięków, które po prostu wylewają się z nadmiaru w ich twórczości, wypełniając całą przestrzeń, zmieniając ciągle klimat i wzbogacając różnorodność kompozycji. Na szczególną uwagę zasługuje wokalistka Anna Jobs Bender, której głos jest bardzo czysty, nastrojowy i pełen emocji, docierając do naszego wnętrza i powodując niesamowite doznania. Bardzo dobry jest to krążek, zawiera dużo elementów epickich, które oddziałowują na pozytywny odbiór poszczególnych utworów, przenikają słuchacza tworząc romantyczny nastrój. Oprócz samej muzyki, drugą wartością płyty, na którą też warto zwrócić uwagę, jest zawarte w niej przesłanie: „…nie lekceważmy sił żywiołów, szanujmy naturę, nie zadawajmy ran naszej ziemi…”. Introitus swoją drugą płytą ukazuje nam swój mistrzowski kunszt do tworzenia współczesnego rocka symfonicznego, zagranego z niebywałym entuzjazmem i dbałością o wysoki poziom nagrań, by zachwycić słuchacza magią instrumentalno-wokalnych kompozycji. Słuchając ostatniego utworu, „Soulprint”, nie da się ukryć łez, a to świadczy o potędze i sile twórczości tej grupy. Zamknąć oczy, słuchać, słuchać i jeszcze raz słuchać tej muzyki pełnej życia.

Sean Filkins - „War And Peace & Other Short Stories”. Solowy projekt ex-członka grupy Big Big Train mieni się wspaniałą muzyczną tęczą, oczarowując blaskiem poszczególnych kawałków. Ciekawie zagrane linie melodyczne, dodatkowe efektowne wstawki, niesamowite brzmienie słyszanych na tej płycie instrumentów zbliża słuchacza do progresywno-symfonicznej muzycznej uczty. Symfonia rozbudowanych utworów nadaje charakter i rozmach twórczości Filkinsa. Zagrane z epickim polotem nie pozwalają odbiorcom znudzić się długością poszczególnych fragmentów z tej płyty. Sean Filkins posiadł wielki dar tworzenia muzyki, która pozostanie na długo z miłośnikami progresywnych opowieści, czarując nas swymi dźwiękami, tworząc magiczny nastrój i pobudzając naszą wyobraźnię swoimi kompozycjami. Warto wsłuchać się w tę płytę, odkryć jej zmysłowe klimaty i piękno spowite niesamowitymi obrazami, które pojawią się przed naszymi oczami, dając porwać się tej przewspaniałej muzyce.

Arena - „The Seventh Degree Of Separation”. Po 6 latach milczenia, z nowym wokalistą, Paulem Manzi, ukazała się kolejna płyta Clive’a Nolana i jego kolegów z zespołu. Rozpoczyna się ona dość energicznie i chwytliwie, poszczególne utwory są pomiędzy sobą połączone tworząc nierozerwalną całość, wspaniałą muzyczną wirtuozerię, pełną czarujących i porywających melodii. Do tej płyty, moim skromnym zdaniem, podchodzi się jak do przyjaciela, którego długi okres się nie widziało. Początki rozmowy są trudne, ale z każdą chwilą nabieramy większej pewności siebie, nierozerwalne uczucie głębokiej przyjaźni, które odradza się na nowo, pozwala na spędzenie czasu w doskonałym towarzystwie. Myślę, że to samo uczucie towarzyszy mi podczas słuchania utworów z najnowszej płyty Areny. Z każdym kolejnym przesłuchaniem nawiązuję z nią coraz lepszy kontakt, odradza się nutka przyjaźni, jaką darzyłem zespół za ich dotychczasowe płyty, powoli nabieram większej pewności i przekonania, co do ich nowej muzycznej propozycji. Jak to dobrze być znowu razem, cieszyć się tą symfoniczno-rockową ucztą w tak doborowym towarzystwie: Mitchella, Nolana, Jowitta, Pointera i Manziego. Warto było czekać na takie spotkanie obfitujące w wiele muzycznych wrażeń i uniesień, jakie panowie zaprezentowali na swojej płycie. „…Nadal tu jestem. Czy ukryłem się przed twoim spojrzeniem? Czy nagle zgasłem, czy poszedłem do wnętrza światła, lecz może jest taki czas, kolejna moja sztuczka w zanadrzu. Nadal jest tak wiele do powiedzenia, czy ktokolwiek mnie słyszy?…”. Koncert w Teatrze Śląskim, na którym zagrał zespół Arena był rewelacyjnym wstępem do pokazania zgromadzonej licznie publiczności, jak wielką darzą sympatią to koncertowe miejsce i ludzi tam zgromadzonych. Odniosłem wrażenie, że czują się tam jak u siebie, taka rodzinna, koncertowa atmosfera panowała podczas ich show. Bisom nie było końca.

Steven Wilson - „Grace For Drowning”. Steven Wilson prezentuje nam na tej płycie muzykę pełną kontrastów. Każda chwila spędzona z tym albumem odkrywa przed nami muzyczny świat Wilsona. Wzbudza w nas niesamowity impuls do odkrywania wielkiej sztuki, jaką jest tworzenie ponadczasowych kompozycji zawierających karmazynowe krajobrazy, ogarniające i wypełniające przestrzeń swoim formatem brzmienia. Mistrz muzycznego nastroju zawładnął dogłębnie naszym umysłem za sprawą subtelnych i delikatnych harmonii wydobywających się z tego podwójnego płytowego zestawu. Słuchając takich utworów, jak: „Sectarian”, „Postcard”, „Remainder The Black Dog” i suity „Raider II” popadniemy w stan głębokiego uniesienia, euforii czy innych szczytów nieopisanych nastrojów, które ogarniają nas podczas odtwarzania tej płyty. Mozaika dźwięków układa się w muzyczne, ponadczasowe dzieło, które będziemy chłonąć, zachwycać się i odkrywać na nowo, z każdym kolejnym spotkaniem trwając w mistycznej łączności z wielkim artystą i malarzem niesamowitych muzycznych obrazów, wzruszających głębokimi kontrastami naszą wrażliwą muzyczną duszę. Ta płyta to wielka Sztuka wymagająca od odbiorcy skupienia i wyciszenia, by nie zagłuszyć powstającej atmosfery. Wtedy docenimy samego artystę i jego zaczarowany świat kryjący się pośród crimsonowskich kompozycji.

Pendragon - „Passion”. To najnowszy krążek, który trochę namieszał wśród zwolenników ich muzyki. Pochlebne recenzje mieszały się z nienajlepszym odbiorem i krytyką ich nowych pomysłów, które zrealizowali na tej płycie. Ja odbieram tą muzykę bardzo dobrze, cieszę się z tak energicznych, żywiołowych i z dużą dawką progresywno-metalowych, a czasami rapujących, emocji. Pendragon nadal tworzy śliczne porywające melodie i uduchowione wzniosłe rytmy, nie zapominając o metalowych, drapieżnych riffach, przeplatanych stonowanymi, romantycznymi zagrywkami klawiszowymi, budzącymi refleksje i chwile zadumy. Całość wykonana jest na najwyższym poziomie pendragonowskich harmonii, opakowana jest w nowoczesne smaczki i to, co lubimy od początku powstania tego zespołu, piękne, czasami oszczędne gitarowe solówki z nutką nostalgii. Płyta jest wypełniona balladowymi, muzycznymi poematami, które oczarowują nas swą różnorodnością i bogactwem brzmienia, dostarczając niesamowitych muzycznych wrażeń.   

Dream Theater - „A Dramatic Turn Of Events”. Płyta nagrana z nowym perkusistą, która w progresywno-metalowym świecie wyróżnia się perfekcyjną instrumentalną techniką całego zespołu. Muzyka, jaka dociera do nas podczas słuchania ich najnowszego albumu dostarcza nam wielu emocji za sprawą ciężkich riffów, klawiszowych pejzaży, gitarowych solówek, rytmicznych uderzeń, układając się w pełne, niesamowite kompozycje. Oczywiście nie zabrakło na tym krążku spokojniejszego, balladowego oblicza Dream Theater, z którego wychodzą obronną ręką, dając nam chwile wytchnienia pomiędzy poszczególnymi metalowymi kawalkadami. Dla mnie ta płyta z każdym przesłuchaniem nabiera niesamowitych kolorów, mieni się pięknymi aranżacjami, które powodują rumieńce na naszych policzkach i dostarczają wielu radosnych chwil spędzonych z muzyką naszych marzeń. Te 9 muzycznych perełek, na które składa się album, tworzą monumentalne arcydzieło godne mistrzów takiego formatu, jak Dream Theater. Płyta z chórkami, wirtuozerią dźwięków, magią i potęgą przekazu oraz klimatem ujmującym słuchacza.  Najnowsze dzieło, bo tak chyba można o tym albumie powiedzieć nie narażając się zbytnio wielbicielom ich poprzednich dokonań, których nie neguję, pokazało wielkie umiejętności i wysoki poziom zespołu. Panowie kochają muzykę tak jak my i potrafią się dzielić swoimi instrumentalnymi talentami, dając wiele radości słuchania i rozkoszowania się progmetalowymi propozycjami z tego krążka.

Joe Bonamassa - „Dust Bowl”. Takiego mistrza gitary i głosu nie może zabraknąć w moim zestawie ulubionych płyt AD 2011. Krążek zawiera muzykę, która jest w pewien sposób ukojeniem dla naszego codziennego stylu życia. Chwile wytchnienia, które towarzyszą nam podczas słuchania utworów z tej płyty zachwycą nas gitarowymi klimatami, odkrywając inny świat muzyki, rozkoszując się wielkim talentem jej autora. Rewelacyjne kompozycje płyną wprost z duszy, a mistrzowska harmonia, jaka towarzyszy nam w trakcie słuchania tych nagrań, zawładnie naszym sercem. Joe Bonamassę darzę wielką sympatią za jego wspaniałą muzykę, która zawsze wzbudza we mnie niesamowite emocje. Jego wielki talent cieszy nasze uszy już od kilku lat. Wydając swoje solowe płyty, czy też grając z innymi muzykami, możemy być pewni, że tworzy on najlepsze, rockowo - bluesowe klimaty. To genialna płyta genialnego gitarzysty, wokalisty, kompozytora i mistrza wyczarowującego za pomocą gitary łagodne, kołyszące nami kompozycje, a jak trzeba to potrafiącego wstrząsnąć słuchaczem mocą i energią wydobywającą się ze jego gitarowych strun.

Neal Morse - „Testimony Two”. Płyta ta to bardzo elegancki, wręcz szlachetny klimat rocka progresywnego, utrzymany w łatwo rozpoznawalnym stylu multiinstrumentalisty i kompozytora Neala Morsa. Bardzo pokaźna dawka rozbudowanych utworów zapewnia słuchaczom wielką duchową ucztę, wręcz mistyczne doznania. Jeśli jesteś gotów na niesamowite misterium dźwięków i bogatych treści, to otwórz swój umysł i duszę na dzieło muzycznego Prorocka, jakim jest Neal Morse. Muzyka z tej płyty ma w sobie taką siłę, że słucha się jej z zapartym tchem. Na tym dwupłytowym zestawie muzyka wręcz eksploduje pięknymi melodiami, orkiestrowymi aranżacjami i mnogością kompozytorskich uroczych pomysłów. Te wszystkie wspaniałe, zachwycające dźwięki wydobywają ze swoich instrumentów: Randy George (bass), Mike Portnoy (drums), Neal Morse (vocal, piano, keyboards) oraz zaproszeni goście: Nick D’Virgillio, Alan Morse, Dave Meros, Steve Morse, Paul Bielatowicz, Matthew Ward i Nashville Symphony Orchestra. Dzięki muzyce stworzonej w tak doborowym towarzystwie możemy być pewni tego, że doświadczymy nieziemsko brzmiącej filharmonicznej orkiestry. „Testimony Two” to majestatyczna propozycja Neala Morse’a imponująca poziomem wykonania. To płyta, która powoduje u słuchacza częste chwile uniesień i głębokich wrażeń przeżytych podczas odkrywania muzycznego świadectwa kunsztu jej autora.

Myślę, że miniony rok można uznać za bardzo udany, jeśli chodzi o wydane płyty szeroko pojętego rocka progresywnego. Ich mnogość i różnorodność sprawia, że każdy z pewnością znalazł coś dla siebie, co sprawiło mu wiele radości w trakcie słuchania. Muzyka, która przetrwa kolejne lata i będziemy do niej chętnie wracać wspomnieniami, nierzadko ze łzami w oczach, których nie ma się co wstydzić. Świadczy to tylko o naszym wrażliwym na sztukę sercu. Każdy artysta ucieszy się na wiadomość, jakich wzruszeń doznał słuchacz podczas odtwarzania jego kompozycji. Miniony rok dobrze wróży tym polskim zespołom, które stawiają pierwsze kroki debiutując swoimi nagraniami, jak i tym o ugruntowanej pozycji na naszym rynku wydawniczym, które nagrywają coraz piękniejsze płyty, na wysokim, światowym poziomie, konkurując i dorównując zagranicznym propozycjom. Już sam wybór dziesięciu tylko, ulubionych płyt był bardzo trudnym zadaniem chyba dla każdego słuchacza muzyki rockowej, metalowej, artrockowej czy bluesowej. Byliśmy też uczestnikami wspaniałych przeżyć koncertowych takich jak widowisko Rogera Watersa, koncerty Dream Theater, Pendragon, Uriah Heep, Fisha, The Australian Pink Floyd Show, Areny, Stevena Wilsona, The Brew, Danny’ego Bryanta RedEyeBand, Antimatter, Riverside, Believe, Pain Of Salvation, Blackfield, The Watch i Leap Day. Jeśli o jakimś koncercie zapomniałem, to przepraszam. W 2011 roku miało miejsce kilka festiwali: InoRock Festival, Metal Hammer Festival, Hard Rock Heroes Festival. Ku radości miłośników i uczestników tych muzycznych imprez zaszczyciły je swoją obecnością znakomite, światowe zespoły.

Niestety, w tym roku odeszli od nas wielcy ludzie związani z muzyką, że wspomnę kilku z nich: Gerry Rafferty, Gary Moore, Neil Pepper, Robert Roszak, Andrew „Mac” McDermott, a także, na kilka dni przed zakończeniem jeszcze poprzedniego roku, szef Metal Mindu, Tomasz Dziubiński. Oby jak najmniej takich smutnych wiadomości pojawiło się w 2012 roku…

Tak wyglądają moje refleksje w kwestiach muzycznych minionego roku.
MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok