Deklaracja „Wiary”, czyli „Uwierzyć w BELIEVE...”
Koncert Believe mogłam obejrzeć już w zeszłym roku przy okazji występu zespołu Arena, który gościł w Poznaniu przy okazji promocji nowej płyty "The Seventh Degree Of Separation". Wtedy to Believe miał być supportem... Nasza rodzima SUPERGRUPA z Karolem Wróblewskim kontra SUPERGRUPA z zagranicy z nowym wokalistą Paulem Manzi - to mogło być ciekawe porównanie. Nie wiem dlaczego nie doszło wtedy do występu zespołu?... Paradoksalnie, w miniony wtorek koncert Believe też nie miał supportu...
Rodzima progresywna supergrupa, której członkowie, tak jak w przypadku Areny, związani byli z już kultowymi grupami artrockowymi – Collage, Satellite i Mr Gil - ma swoich absolutnie oddanych fanów. Właśnie owi wyznawcy przybyli do klubu Blue Note, bo jak usłyszałam kiedyś ci, którzy ich usłyszeli na żywo Uwierzyli i Wierzą nadal. Zanim muzycy pojawili się na scenie – zabrakło stojaka dla skrzypaczki Satomi. Trochę szkoda, bo płyty z udziałem tego instrumentu brzmią naprawdę przepięknie. Koncert udowodnił jednak, że wykonania utworów nie były mniej kompletne, ba zyskały nawet więcej scenicznej zadziorności i ostrości. Koleżanka, absolutna zespołowa 'dewotka' (przepraszam Kasiu), mówiła, że zespół jakby bardziej niż na poprzednim koncercie wypełnia przestrzeń uwolnioną przez skrzypce. Chłopaki doskonale rozbudowali partie klawiszowe, było miejsce na popisy gitarowe, zarówno przez Mr Gila, jak i Przema Zawadzkiego. Zabrzmiała też mocno i soczyście perkusja. Stworzony tego wieczoru przez Believe - chyba też na ogromna prośbę Kasi – Przylądek Muzycznej Przestrzeni, wypełnił całą kubaturę klubu Blue Note, wszystkie wolne miejsca przy stolikach i na balkonie, choć przykro było patrzeć na pustawą salę, to muzyka zdawała się i tak zabrać wszystkich przybyłych w inną przestrzeń, zupełnie poza zimny i nieprzyjemny piwniczny klub...
Tak, coraz mniej lubię tę zamkową piwnicę. Choć są tam najlepsze kameralne koncerty, to właściciele zdają się pokazywać wszem i wobec, że renoma klubu wystarczy za wszystko, że nie trzeba dobrego oświetlenia na scenie, że nie ma konieczności wywieszania plakatów w mieście na temat imprezy, że nie trzeba odświeżenia ścian, a wygłuszenie na suficie woła o pomstę do nieba! Całe szczęście, że nie używam lampy błyskowej do robienia zdjęć, bo przyglądając się mimochodem sufitowi, przeraziłam się ilością zakurzonej pajęczyny i kurzowych kłębów zwisających gęsto nad głowami publiczności. Kontynuując litanię niedociągnięć, gospodarze Blue Note uznali też, że nie trzeba większej ilości gatunków piwa w przyzwoitszej cenie... Wreszcie, pytam czy trzeba kontraktować po dwie rożne imprezy w jednym terminie, aby ci którzy przyszli na koncert i mają ochotę na rozmowy z muzykami przeganiani byli przez gości następnej imprezy, niekoniecznie w zbliżonym klimacie, a nawet z reguły z kompletnie innej galaktyki?...
Ale wróćmy do koncertu Believe . Kadrując przez większą część koncertu przykuwającego wzrok, elektryzującego wokalistę Karola (jak przestało na frontmana - trup damski ścielić się może gęsto u jego stóp), nie zauważałam jak ciekawą i niesamowicie energetyczną postacią jest basista. Siadając na brzegu sceny poczułam cała sobą to, co wychodzi spod palców i wibruje jeszcze długo w całym podeście sceny. Potem obiektyw skierowałam na Mr Gila, który chyba najbardziej ze wszystkich emanuje sympatyczną energią otwartości dla publiczności. Najbardziej nieodgadnioną dla mnie postacią w zespole jest człowiek przy klawiszach - Konrad Wantrych. Jakże inny jest np. Clive Nolan ze wspomnianej na początku Areny, sterujący wzrokiem całym zebranym tłumem z członkami zespołu włącznie, a jak skromny i wręcz zalękniony jest Konrad, którego wzrok tylko na chwilę wędruje po zebranych, a twarz powściągliwie opanowuje emocje.
Nie umknęła mi znakomita gra Włodka „Vlodiego” Tafela. Gdyby nie fakt, że Karol wspomniał o ułomności perkusisty, który radzi sobie za zestawem bębnów z jedną nogą i protezą, nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że jest jakoś inaczej czy mniej doskonale. Koledzy – muzycy wspomagają kolegę w wytrwałości często podkreślając jego kunszt i dedykując mu zawsze podczas koncertu jakiś utwór.
Pod koniec koncertu usłyszeliśmy też i inną dedykację w postaci utworu „Please Go Home” – pamięci zmarłego niedawno Roberta Roszaka. Utwór ten został napisany po śmierci redaktora, a szacunek i wzruszenie dało się widzieć w tym, co na twarzach i w postaci dźwięków pokazali nam członkowie Believe.
Bis oczywiście był i było znów przecudnie... Nie wypuściliśmy ich jednak do domu, bo mimo iż z głośników puszczono muzykę „przeganiacza”, to brawa i krzyki zgromadzonych, nie pozostawiły wątpliwości: MUSICIE JESZCZE ZAGRAĆ!!! Muzycy zaczęli, perkusista stanął pod sceną i wydarł się jak najzagorzalszy fan, po czym wszedł za swój zestaw. Zaczął się show-kabaret, Karol z mikrofonem podchodził do każdego z kolegów oddając im na kilka sekund wokalne przywództwo, ja rozluźniona jak w domu przed telewizorem podsunęłam krzesło pod scenę a nogi oparłam o nią. Oczywiście nie pozostało to bez echa, bo muzycy zwrócili mi uwagę, a właściwie Mirek Gil, że po raz pierwszy, tu, w Poznaniu mieli spotkanie z panią fotograf rozlokowaną na krześle z nogami na scenie, jakby to nie oni byli tu gwiazdami ;-). Obiecałam, że na zdjęciach nie znajdą moich szpilek na pierwszym planie tylko samych siebie.
Po koncercie były rozmowy, dowcipy i humory w najlepszym tego słowa znaczeniu. Na scenie nastrojowe granie, zaangażowane i poetyckie teksty, a w prywatnych rozmowach otwarci skromni ludzie…
Uwierzcie mi, nie da się w nich nie wierzyć...