Caravaggionizm – domena Włochów?
Kolejna trasa, tym razem żółta, włoskich „naśladowców”, a ja po raz kolejny nie mogłam doczekać się spotkania w nimi. Fenomen naśladownictwa z powodzeniem kontynuowany przez Włochów, jak się okazuje, sięga zamierzchłych czasów. Formuła stylistyczna wprowadzona i rozwinięta ok. 1605-1640 przez włoskich kontynuatorów i naśladowców Caravaggia, a w przypadku grupy The Watch sprowadza sie do kontynuowania spuścizny legendarnej formacji Genesis, rozpoczętej gdzieś w latach 90. i charakteryzuje się zdecydowaną grą światłocienia, śmiałymi skrótami perspektywicznymi, intensywnym kolorytem (z dominacją czerwieni, brązów i czerni), ukazywaniem postaci na bliskim planie i mrocznym neutralnym tle, z mocnymi efektami naturalistycznymi i iluzjonistycznymi oraz patos, ekspresja, dramatyzm, a wszystko to w muzycznej ekspresji wykonania utworów na dawnych instrumentach.
Było tak i tym razem, po raz czwarty w naszym kraju trasa przebiegała zgodnie z zaplanowanym scenariuszem, z pewną dozą przestrzeni do wypełnienia przez niekontrolowane emocje i niespodzianki szykowane przez publiczność. Wierni wielbiciele, hołdujący znanym z poprzednich kilku wizyt klimatem, z niegasnącym entuzjazmem wypełniając sale koncertowe w oczekiwaniu na to, co przytaczając innych klasyków - „to se ne vrati, Pane Havranek”, bo pomimo, że wszyscy ze starego składu Genesis żyją i mają się wyśmienicie czekają na potężną dawkę Caravaggionizmu w wykonaniu mistrzów.
I tym razem dominowała tematyka „religijna” oraz specyficzne sceny rodzajowe: wróżenie z ręki, oszukiwanie w czasie gry w karty, grajkowie i muzykanci, młodzieńcy w tawernie, itp. Słowem wszystko to, na co nas swoimi zapowiedziami przygotowali: repertuar z „Nursery Crime”, ponadto kilka kawałków z „A Trick Of The Tail” i „Wind And Wuthering”.
Więc co by było gdyby Caravaggio żył?
What if Gabriel had carried on with Genesis?
ZATRZYMAJMY WIĘC „CZAS” by grał dla nas...
Sung by great Gabriel style vocals and played with early 70's setup.
Malujmy z manierą i zacięciem mistrza i niech odżyje twórczo w dziełach prawie tak wspaniałych jak oryginał.
Wszyscy zgromadzeni w Progresji byli jednomyślni. Być i czuć jak dawniej jest fantastycznie, a że Włosi nie przypominają w najmniejszym stopniu wizualnie swoich odpowiedników, cóż wystarczy zamknąć oczy i użyć wyobraźni, reszta się zgadza.Czy powinnam dodać, że to była wspaniała uczta? Czy powinnam powiedzieć, że nie znam bardziej skromnych i sympatycznych ludzi, szanowanych naprawdę wśród wielkiej rzeszy fanów?
Czy powinnam wspomnieć, że bez zastanowienia skorzystałam z okazji odbycia dwóch podróży w „CZASIE” i to dzień po dniu, i było to za każdym razem magiczne przeżycie? Może, dlatego że obok Yes, Genesis to kapela mojego życia, a na erę Gabriela niestety urodziłam się za późno? Więc czy, jeżeli nie miało się możliwości obejrzenia swoich idoli na scenie, to może dziwić fakt, iż taka okazja z Caravaggionistami jest witana euforycznie?
Ma być tak jak kiedyś, po staremu, na historycznych instrumentach, w statycznej formule koncertu statycznego, ale z ogromną ekspresją wykonania. Pamiętam, że kiedy na poprzednim koncercie skojarzyłam podobieństwo scenicznego wykorzystania przez Rosettiego podwójnego mikrofonu, zlepionego taśmą – w identyczny sposób jak miał Gabriel, nie miałam wątpliwości, że pójdę na ich kolejny koncert.
Mimo, że byłam w piątkowy wieczór w Progresji, to w sobotę tym bardziej pobiegłam do Blue Note. Przewidywalność koncertu może niektórym nasunąć kolejny klasyczny cytat: „lubię tylko piosenki, które znam” - ale czy to coś złego sczytywać każde słowo z ust wokalisty lub wychwytywać zmiany czy pomyłki? Tacy byli ci, których nie trzeba było przekonywać do odbycia tej podróży w czasie. Ja i mi podobni zawsze będą wypełniać sale, małe i odrobinę większe, by posmakować dzieł Caravaggia, jego kunsztu i niekontynuowanego mistrzostwa.
Ach, dodam tylko, że wychodząc z Blue Note zaczepił mnie Guglielmo Mariotti rozpoznając z wczorajszego wieczora i stwierdził, że chyba zrobiłam co najmniej kilka tysięcy zdjęć. Odpowiedziałam, że przez te dwa koncerty zrobiłam jedno zdjęcie, tylko jedno! Jedno dobre zdjęcie, a tysiące innych... zwykłych.