No Concert For Old Man (To Nie Był Koncert Dla Starych Ludzi)
To nie był koncert dla starych ludzi, choć średnia wieku to jakieś 55 lat. Wszyscy zgromadzeni pod sceną, dość szczelnie wypełniając Eskulap, to ludzie radośni i młodzieńczy. Z twarzy kipiał entuzjazm i energia, a rozmowy w kuluarach spowodowały, że temperatura w klubie dość szybko podniosła się powyżej komfortowej. Nie chciałam narzekać, nie mogłam i nie powinnam, po pierwsze, dlatego że w końcu znów mogłam fotografować w dobrym oświetleniu, po drugie, że byłam pod sceną i wreszcie po trzecie, że... no właśnie, że w ogóle ten koncert się odbył. Początkowo miał odbyć się w kwietniu, ale z powodu choroby wokalisty cała trasa po Polsce została przełożona o kilka tygodni, z tą różnicą tylko, że tym razem Poznań był końcowym przystankiem trasy, a nie początkowym. Dan McCafferty miał zapalenie płuc i trudno było przewidzieć jak organizm muzyka w tym wieku poradzi sobie z chorobą. Na szczęście dla nas wszystkich management zespołu poinformował, że trasa ostatecznie odbędzie się w maju!!! Zakontraktowano nowe terminy a bilety zachowały ważność.
Na początek, na tak zwane „pożarcie”, inaczej, na rozgrzewkę wystąpił zespół Tri State Corner, wymieszany narodowościami i klimatami, młody, porywający żywiołem. I tu obserwacja, nie dość, że zespół niesamowicie potrafił rozruszać publikę oczekującą na swoich idoli odpowiednią interakcją, to na dodatek podobał się muzycznie, szeroko czerpiąc z etnicznych klimatów Grecji, ciężkiego rockowego grania i melodyjnego starego klimatu z metalicznym pogłosem. Wokalista może nie powalał niesamowitą barwą, ani skalą, ot były to fajnie zaśpiewane kawałki z wplatanymi tekstami w języku greckim. Bardzo sympatyczny klimat i otwartość porwała, zdawać by się mogło, zamkniętą na nowości publikę. To kolejny dowód na to, że przybyli na koncert to 'młodziaki' z otwartymi na wiele emocji duszami! Po kilku kawałkach zespół zaproponował, bez zbędnego czarowania, że zagrają dwa bisy, bo po co mają się bawić w kurtuazję..., po czym dostali zasłużone brawa, a nam pozostało poczekać na przepięcie sprzętowe bohaterów dzisiejszego wieczoru.
Dodam, że już po koncercie mieliśmy okazję pogadać i obfotografować się z supportem. To przesympatyczna i pełna humoru grupa w międzynarodowej obsadzie. Grecja, Niemcy i Polska – z tych krajów wywodzą się członkowie zespołu Tri State Corner. To ludzie gotowi do nawiązywania kontaktów i wdzięczni legendarnemu zespołowi Nazareth za pełnienie zaszczytnej roli kapeli supportujacej. Podobało mi się etniczne granie na buzuki, no i greckie teksty przeplatane angielskimi. Dostaliśmy od zespołu płytę i zapewnienie, że postarają się przy następnej okazji przyjechać do Polski, bo jakoś zaiskrzyło miedzy nimi a publicznością właśnie tu! Miło się zrobiło!!!
No i wreszcie zaczęło się! Emocje podgrzewała muzyka wprowadzająca, scena spowita czerwienią i...
...zacięło się. Jeszcze raz... i znów się zacięło. Taśma się zacięła... Cóż, brawa okrzyki i w końcu...
...wyszli: Pete Agnew - gitara basowa, Jimmy Murrison – gitara, Lee Agnew – perkusja, i wreszcie po jakiejś chwili Dan McCafferty – mistrz wokalu. Zapytacie, czy dał radę? Po chorobie, po zmaganiach z całą trasą po Polsce???
TAK!!! Jeszcze raz powtórzę, dał radę i trzymał fason do końca, do ostatniego bisu! Zaśpiewał, jak umiał najmocniej i z całych sił, co nie udałoby się niejednemu młokosowi z metryką rozpoczynającą się w okolicy największej popularności zespołu. Dął w płuca z całych sił i nie odmówiły mu one posłuszeństwa. Chwilami w obiektywie gościł jako Joker z Batmana, a potem znów prawie jak inspektor Columbo… To dziwne i niesamowite spotkać kogoś kto zaczynał karierę jeszcze zanim się narodziłam.
Basista z mimiką twarzy nie dającą się łatwo zdefiniować – a to przerażenie, a to farsa, potem znów absolutna frywolność, przewracanie oczami, grymasy i niesamowita ekspresja sceniczna, którą tak cudownie można było zapisać na karcie pamięci w aparacie (zapraszamy do obejrzenia fotogalerii z tego koncertu).
Pomarszczone, zorane życiem twarze, a w sercu ciągle maj - starsi panowie, starsi panowie dwaj: Mc Cafferty i Agnew. Szkoci nie szczędzili sobie atrakcji w życiu i widać, że wesołe mieli to życie. Staruszkowie...? Tak swoją drogą chciałabym mieć takich dziadków... Och, przypominam sobie koncert Iron Butterfly... To był podobny czad, czad i trzęsienie ziemi zupełnie jak u Hitchcocka, bo potem było tylko lepiej i mocniej!
Cóż, poorane zmarszczkami twarze fajnie się fotografuje, jest na czym ostrzyć autofocus, jest się na czym poznęcać..., ale czy oni na to zwracają uwagę? Bynajmniej, mimo iż fotopass pozwalał przebywać podczas trzech kawałków w tzw. fosie, to potem nic i nikt nie mącił mi kadrowania, powiem więcej nie tylko zakontraktowanym fotoreporterom, a wszystkim ludziom z 'małpkami' pod sceną i w tłumie w ogóle. Ja usadowiłam się wygodnie na podwyższeniu przy konsoli akustyków i już zostałam tam z mega fantastyczną widocznością i odsłuchem... Do końca.
A starsi panowie dwaj pozwalają nie tylko na szaleństwo fotograficzne na swoich koncertach, ale i dają powyżywać się młodym w swoim legendarnym zespole. Poszaleć może gitarzysta Jimmy Murrison i robi to naprawdę przyzwoicie w woalu platynowobiałych włosów. Drugi młodziak – osiłek, syn basisty, Lee Agnew - oddaje moc w kotły, ale niekoniecznie na pełen gwizdek!
Co zagrali? Oto lista utworów: "Silver Dollar Forger", “Telegram", "This Month's Messiah", "Dream On”, "This Flight Tonight", "Hair Of The Dog”, "Whiskey Drinkin' Woman", "Changin' Times"… Te tytuły zdołałam zapamiętać z setlisty. Czy to koniec podstawowej części koncertu?
Słyszałam wcześniej, że koncert kapeli jest mocno okrojony z powodów zdrowotnych, cóż sprawa zupełnie zrozumiała... Ale czy publika pozwoliłaby odejść zespołowi? Czy to był koniec? Nieeeeee, bo jeszcze trzy utwory zagrał Nazareth dla Poznania! Kończąc set kultowym utworem, a jakże - "Love Hurts" - nie można było już domagać się niczego więcej...
Licząc na pokoncertowe spotkanie z zespołem wyszliśmy do holu. Piwo i pogawędka z supportującą kapelą umiliła czas oczekiwania na wiadomość, że… Nazareth niestety jest już w autobusie. Cóż, co za dużo to niezdrowo... Nieważne... Trzeba wracać, czas uczty dobiegł końca.
A starzy ludzie??? Tacy już dawno śpią, a ci którzy byli jeszcze w Eskulapie to inna kategoria. To ludzie z lat przestępnych, ich wiek dzielimy na cztery.
To nie był koncert dla starych ludzi, to był koncert NAZARETH.