Mocna dawka adrenaliny, czyli słów kilka o koncercie bandy czworga w Krakowie
To był paskudny dzień. Zimno, ściana deszczu, wszechobecna wilgoć w powietrzu. Słowem – kiepski dzień na peregrynacje po zakochanej w futbolu Polsce. A jednak...Przyczynkiem do mojej wizyty w mieście Kraka był jeden z pierwszych koncertów w Europie kwartetu z USA. Nazwiska Portnoy, Allen, Orlando czy Moyer przyciągnęły mnie bardziej do krakowskiego Studia niż jedenastka Oranje z Arjenem Robbenem na czele.
Organizator koncertu nieprzypadkowo na pierwszy ogień rzucił na scenę polski support w osobach chłopaków z białostockiego Bright Ophidia. Ze względu na trwające równolegle mecze fazy grupowej EURO 2012, było to posunięcie ze wszech miar udane (publiczność mogła wybrać między spotkaniem Portugalia-Dania, lub kibicować biało-czerwonym pod sceną). Młodzi, ambitni muzycy byli moim zdaniem świetną przystawką przed koncertem mafijnej czwórki. Otrzymaliśmy bardzo dobrze zagraną porcję technicznego, progresywnego grania z odrobiną szaleństwa i ekstremy. Występ Bright Ophidia mógł się podobać.
Po kilkunastominutowej przerwie, na scenie Studia pojawił się mafijny ansambl, metalowa banda czworga: Adrenaline Mob. Bez ściemy, bez litości dla słuchaczy (i ich uszu) muzycy zapodali pierwsze dźwięki „Psychosane” i pod sceną rozpętało się istne pandemonium. Russell Allen w hipsterskim kapeluszu na głowie był prawdziwym master of ceremony wieczoru. Świetny kontakt z publicznością, radość, rozdawane na lewo i prawo uśmiechy, wspólny śpiew i skandowanie. Gardłowego AMOB wszędzie było pełno. Prawdziwy frontman i znakomity wokalista. Nie mniejszym entuzjazmem tryskali Mike Orlando (te gitarowe popisy), John Moyer czy schowany za perkusyjnym zestawem Mike Portnoy. Podczas koncertu usłyszeliśmy niemalże cały album „Omertà” (zabrakło „Come Undone” z repertuaru Duran Duran). Świetne, żywiołowe wykonania „Believe Me”, „Indifferent” czy singlowego „Undaunted” mogły ucieszyć niejednego fana metalowego młócenia. Piękną barwę i skalę głosu ujawnił Allen w zagranych w wersjach wydłużonych balladach („All on the Line” czy „Angel Sky”). Koncert Adrenaline Mob nie może obyć się również bez coverów. Adrenalinowa wersja „Stargazer” z repertuaru Rainbow bije, moim zdaniem, wykonanie znane z poprzedniego zespołu Żelaznego Mike'a. Zagrane na bis „Mob Rules/War Pigs” były wisienką na tym muzycznym torcie i idealnym podsumowaniem wieczoru. Uradowani muzycy wyszli na scenę raz jeszcze ukłonić się publiczności. Podziękowaniom nie było końca. Mike Portnoy trzymający w dłoniach biało-czerwony szalik reprezentacji Polski – takie gesty tylko w naszym kraju.
Kilkanaście minut po występie na oficjalnym fanpage'u Portnoya pojawił się entuzjastyczny wpis: Polska, jesteście niesamowici. Takiego ładunku energii nie widziałem od czasu pierwszej klubowej trasy Dream Theater w 1993 roku. Perkusista Adrenaline Mob miał rację. To była solidna dawka muzycznej adrenaliny, podlanej testosteronem. Prawdziwe męskie, samcze granie bez ściemy i udawania. To był żywiołowy, krótki, ale bardzo treściwy koncert. Mike Portnoy wróci do Polski jesienią. W równie szacownym towarzystwie. Zapraszamy!