Colosseum - Dolina Charlotty, 13.08.2011

Andrzej Rafał Błaszkiewicz

ImageBez cienia wątpliwości mogę powiedzieć, iż był to jeden z najwspanialszych wieczorów w moim życiu. Wieczór pełen różnorakich muzycznych doznań, duchowych uniesień, wspomnień, refleksji i zadumy nad upływającym nieubłaganie czasem, a w efekcie także łez głębokiego wzruszenia, które obficie płynęły mi po policzkach. Wieczór szybszego bicia serca, kotłowania się myśli. Nawet ciężko mi pisać o koncercie, który był jak sen na jawie. Był tak doskonały, że aż nierealny. Wspominałem już na łamach MLWZ w relacji z V Festiwalu Legend Rocka, że to dla Colosseum pokonałem taki szmat drogi, by po raz kolejny przeżyć ten jedyny w swoim rodzaju muzyczny spektakl, by ponownie zatopić się w dobrze znane mi dźwięki. Jednak za każdym razem dźwięki te zagrane są z innym napięciem emocjonalnym, odmienną niż na poprzednich koncertach fantazją i jak zwykle kosmiczną energią. W sobotę 13 sierpnia 2011 roku w Dolinie Charlotty sen o ponownym spotkaniu ze swoim muzycznym autorytetem dostąpił spełnienia.

To niebywałe, ale Colosseum legitymuje się bardzo małym dorobkiem fonograficznym. Zaledwie pięć studyjnych albumów na przestrzeni niemal czterdziestu lat, trzy oficjalne wydawnictwa będące rejestracją koncertowych wyczynów muzyków, dwie płyty nagrane jako Colosseum II, kilka kompilacji. A kiedy pojawia się informacja o jakimkolwiek koncercie zespołu, tłumy wielbicieli talentu grupy zjawiają się, by wysłuchać ich występu na żywo. A przecież Colosseum nie proponuje spektaklu pełnego efektów, gry świateł, projekcji filmowych nierozerwalnie złączonych z muzyką. To zaledwie sześciu wiekowych artystów, którzy z wielką pasją, oddaniem i zaangażowaniem grają swoją muzykę. Colosseum to zespół zjawiskowy. Mało już na kuli ziemskiej takich bandów, które łączą w sobie bluesa, jazzową improwizację, ekspresję muzyki klasycznej i rockowy pazur. Wszystko to zagrane jest z elegancją i finezją, bardzo przystępnie, z olbrzymią energią, a nawet humorem. Odnoszę wrażenie, iż pomimo upływu czasu, szwankującego zdrowia, siwizny na głowach  cieszą się tym, że mogą być na scenie razem ze swoją publicznością. Jestem pełen podziwu i szacunku za to, że jeszcze im się najzwyczajniej po ludzku chce.

Widziałem kilka występów Colosseum w swoim życiu. Wszystkie były tak samo czarujące i pełne magii. Na pierwszy koncert zespołu pojechałem po nocnym dyżurze w radio w 1995 r. do Sopotu. Cóż to było za przeżycie! Drugiego koncertu dane było mi wysłuchać na Burg Herzberg Festival w 2007 r. w niemal tropikalnym deszczu, przy dodatkowym akompaniamencie piorunów i błyskawic. Było to coś wręcz niepojętego. I ten trzeci raz na V Festiwalu Legend Rocka w Dolinie Charlotty.

Kilka minut po godzinie 21 na scenę wyszli: Jon Hiseman – lider i światowej klasy perkusista, gitarzysta basowy Mark Clarke, saksofonistka Barbara Thompson, gitarzysta Clem Clempson, klawiszowiec Dave Greenslade i Mr. Voice, jak go nazywają, wiekowy już charyzmatyczny wokalista obdarzony niezwykłym głosem Chris Farlow. I zaczęło się. W tym momencie powinienem zaprzestać pisania. Bo jak pisać o tak wysokiej klasy muzykach? Zaczęły się po prostu muzyczne czary. Ze sceny popłynęła do nas muzyka pełna ekspresji i improwizacji, finezyjnych instrumentalnych popisów i niezwykle klimatycznego bluesa. Powinienem teraz zamieścić tracklistę, ograniczę się jednak do kilku tytułów. Usłyszeliśmy m.in. Tomorrow Blues”, zjawiskowe „Stormy Monday Blues”, Those About To Die”. Punktem kulminacyjnym koncertu były dwie sztandarowe kompozycje zespołu: „Valentyne Suite” i „Lost Angeles” z wysmakowanym popisem możliwości Jona Hisemana. Cały koncert zagrany na najwyższych obrotach. Pełen wzruszających momentów, muzycznych dialogów. Rzadko biorę udział w koncercie, na którym najważniejsza jest muzyka. Nie wygląd muzyków, nie oprawa całego widowiska, a muzyka. Jak miło posłuchać starszych instrumentalistów, cieszących się z każdego zagranego dźwięku jak dzieci. Jeżeli pragniecie stworzyć atmosferę tego występu w zaciszu swojego pokoju, sięgnijcie proszę po „Live ‘05”. Zawartość tego materiału bardzo przypomina to, co Colosseum zagrało tamtego wieczoru. Trudno jest pisać o tym, co się działo na scenie, albo raczej co było niewidzialne a słyszalne. To oddanie się muzyce i zgromadzonej publiczności czyni Colosseum zespołem niemal nie z tego świata. Perfekcja, rozmach, niczym nieskrępowana wyobraźnia muzyków oraz swoboda wypowiedzi na scenie, czyni z nich artystów najwyższej próby.

Okazało się później, już po koncercie, że Jon Hiseman zmuszony jest rozwiązać zespół ze względu na pogarszający się stan kilku muzyków, a koncert w Dolinie Charlotty był przedostatnim występem zespołu. Nie kryję, iż me serce spowiła cienista smuga dojmującego smutku. Pozostaje mieć nadzieję, że ten niezapomniany wieczór został zarejestrowany i ujrzy światło dzienne pod postacią płyty.

Piszę ten skromny tekst w przededniu kolejnej edycji Festiwalu Legend Rocka, by zachęcić was do udziału w tego typu imprezach. Wszak już tak niewiele zespołów zostało ze złotego okresu muzyki rockowej. Coraz rzadziej będziemy ich widywać na scenie. Warto więc poświęcić każdą chwilę, by posłuchać i zobaczyć swoich ulubieńców sprzed lat. Taka chwila może już nigdy nie nastąpić, więc warto ją złapać i zachować na resztę życia w pamięci. Colosseum osiągalne dla nas będzie już tylko w postaci pozostawionych po sobie dokonań. Dobre chociaż i to. Rockowa scena i fani żegnają ich ze łzami wzruszenia. A ja napiszę krótko: z serca dziękuję za tę muzykę.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!