Ino-Rock Festival 2012 - Inowrocław, Teatr Letni 7-8.09.2012

Andrzej Rafał Błaszkiewicz

ImageAch, co to był za festiwal. Jak tu przelać na ekran komputera wszystkie te emocje, jakie kotłują się w mojej głowie i duszy. Zupełnie nie mam pomysłu, jednocześnie odczuwam natrętną ochotę, by opowiadać, odtwarzać w myślach zapisane obrazy i dźwięki. Występ zespołu Hawkwind nie był jedynie kolejnym rockowym koncertem, który trzeba zaliczyć. Hawkwind oglądany na żywo to prawdziwa podróż w inny wymiar, w pozornie odrealnioną, ale dla mnie całkiem normalną rzeczywistość. Hawkwind to wolność w swojej naturalnej, czystej i najszlachetniejszej postaci. Hawkwind to jedyne w swoim rodzaju sceniczne misterium. Zanim jednak dojdzie do próby opisania występu tego zespołu i przekształcenia myśli w literki, uporządkujmy wydarzenia, zacznijmy od początku.

Za nami już piąta odsłona Ino-Rock Festival, która to impreza z roku na rok rozwija się, nabiera rumieńców dzięki kilku zapaleńcom mającym wizje. Jak dobrze, że są tacy ludzie, którym chce się spełniać marzenia swoje oraz tysięcy wielbicieli najszlachetniejszych odmian rocka. Impreza – choć młoda – może poszczycić się tym, że od samego początku występują na niej zespoły i soliści będący w pierwszej lidze szeroko pojętego progresywnego rocka. Na deskach amfiteatru w Parku Solankowym wystąpili m.in. Riverside, The Pineapple Thief, Focus, Nosound, Steve Hackett, Brendan Perry, Ozric Tentacles, Airbag, Wolf People, Lebowski, Pain Of Salvation, Anathema, Quidam, After, Indukti, Votum. Trzeba przyznać, że nazwiska i nazwy są powodem wyładowań elektrycznych na całym ciele. Zestawienie gwiazd tegorocznej edycji festiwalu było wręcz niewiarygodne. W roli głównego bohatera wieczoru, po raz pierwszy w Polsce, a na scenie od 43 lat – Hawkwind. To muzyczne, kulturowe i społeczne zjawisko zwane „Jastrzębim Wiatrem” poprzedził występ doskonałej, docenionej i szanowanej w naszym kraju norweskiej gwiazdy Gazpacho. Całości dopełnili: Soen, Tune oraz Hipiersonik. Zanim przejdę do muzyki, pragnę wyrazić swoje zadowolenie z organizacji tej imprezy. Kapitalny wybór miejsca, dobrze zaopatrzony punkt gastronomiczny, liczne stoiska z płytami, a nawetbieżąca woda do mycia rąk. Te zdawać by się mogło mało istotne czynniki sprawiają, że widz czuje się bardzo komfortowo, a chyba o to też chodzi organizatorom, którzy zapewne zawarli tajny pakt z pogodową aurą, gdyż od 2008 r. czyli od samego początku istnienia festiwalu jest ona bardzo przychylna temu wydarzeniu.

Tegoroczny festiwal zainaugurował piątkowy koncert zespołu Quidam w sali koncertowej Państwowej Szkoły Muzycznej przy ul. Jana Kilińskiego 16 w Inowrocławiu. Następnego dnia impreza przeniosła się już tradycyjnie do Teatru Letniego w Parku Solankowym. Kiedy otworzyła się brama amfiteatru, a widownia zaczęła wypełniać się fanami prog rocka, którzy jak zwykle licznie zjechali do Inowrocławia z różnych, często odległych zakątków kraju, a nawet z zagranicy, około godziny 16:30 jako pierwsza na scenie pojawiła się rodzima formacja Hipiersonik. To młode, pełne energii i zapału trio zaprezentowało niezwykle bogatą mieszankę stylistyczną. Muzyka Hipiersonik to tygiel nieograniczonych możliwości, niezmierzonego żadną skalą potencjału, pełen muzycznego eklektyzmu. Wokalista Marcin Babko to bardzo oryginalna osobowość sceniczna. Reszta składu również. Michał Sosna i tajemniczy Spacepierre to także hipnotyzujące postaci. Pozornie może się wydawać, że zespół jest mało znany. Jeśli jednak dokładniej przyjrzymy się muzykom tworzącym Hipiersonik, ze zdumieniem odkryjemy, iż są to doświadczeni instrumentaliści z bardzo bogatą przeszłością artystyczną, a ich muzyczna droga usłana jest pasmem sukcesów na polu alternatywnych i niezależnych projektów znanych w wielu kręgach odbiorców. Panowie z Hipiersonik przygotowali dla nas ogromną niespodziankę, o której zapewne wiedzieli nieliczni wtajemniczeni. A jaką – to wyjaśnimy w dalszej części relacji.

Tune to drugi skład z Polski, jaki pojawił się na scenie. Zespół zaprezentował dość posępną i lekko „odjechaną” odmianę rocka. Widać i słychać jednak było, że muzycy byli doskonale przygotowanido występu. Mieli jasno sprecyzowany wizerunek sceniczny, charyzmatycznego wokalistę, który doskonale śpiewał po angielsku. Brzmienie – choć ponure – było bardzo klarowne, a pikanterii dodawał akordeon. Nie należy on do moich ulubionych instrumentów, lecz za sprawą Tune dałem się przekonać do tego eksperymentu. To był bardzo udany, przemyślany, solidny występ. Cały set Tune wypełnił materiał z ich debiutanckiego, ciepło przyjętego przez publiczność albumu. Wyczuwam wielki potencjał zarówno w Tune, jak i w Hipiersonik.

Trzecią gwiazdą na scenie inowrocławskiego amfiteatru była wschodząca gwiazda ze Szwecji – Soen, będąca kontynuatorem technicznego, matematycznego i metalowego grania, utrzymanego w tradycji zespołu Tool czy A Perfect Circle. Liderem zespołu jest były perkusista Opeth. W tym gatunku muzyki prochu już nikt nie wymyśli. Było to jednak solidne, mocne, męskie granie. Repertuar występu zawierał materiał głównie z debiutanckiego albumu. Moją uwagę przykuł zagrany z polotem temat Pink Floyd „Hey You”. Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie ta interpretacja znanego klasyka. Niby zespół nie wniósł nic nowego do tego utworu, mimo to zabrzmiał on porywająco. Jak na mój gust muzyka Soen jest zbyt jednostajna i monotonna. Nie ma w niej niespodzianek, ukrytych niuansów brzmieniowych i rytmicznych. Publiczność przyjęła zespół entuzjastycznie, wszak takie granie ma całkiem spore grono zwolenników.

Każda edycja Ino-Rock Festival ma zawsze dwa dania główne. Organizatorzy starają się, by były to gwiazdy z oddalonych od siebie biegunów. Czasami taki scenariusz się sprawdza. Jako przykład niech posłużą zestawienia z dwu pierwszych imprez:Riverside i Focus oraz Nosound i Steve Hackett. Niestety kombinacje stylistyczne trzech ostatnich edycji potrafią przyprawić bardziej wrażliwego odbiorcę o migotanie przedsionków. Bo oto Ozric Tentacles i Anathema pasowały do siebie jak przysłowiowa pięść do nosa, taka sama sytuacja była w roku ubiegłym. Pain Of Salvation skutecznie pozbawił piszącego te słowa nadziei, że kiedykolwiek polubi on ten zespół, natomiast Brendan Perry był balsamem na poobijaną duszę po koncercie pierwszej z wielkich gwiazd. Na tegorocznym festiwalu sytuacja jeszcze bardziej się skomplikowała, ponieważ Gazpacho i Hawkwind są dla mnie zespołami bardzo ważnymi, a jednocześnie to tak odmienne światy, że trudno mi było je ze sobą pogodzić. Nie będę także ukrywał, iż Hawkwind był głównym powodem mojej tułaczki przez pół Polski do Inowrocławia. Emocje związane z występem Hawkwind były tak ogromne, że przysłaniały mi zdolność do swobodnego odbioru występu Gazpacho. Teraz jednak ze spokojem mogę napisać, iż koncert naszych gości z Norwegii był udany, spójny, ale przede wszystkim niesamowicie klimatyczny. Swoje show zespół zbudował w oparciu o ostatni album „March Of Ghosts”. Pojawiły się z tego krążka takie tematy, jak połączona ze sobą cztery części „Hell Freezes Over”, „Golem”, „Black Lily” i „Mary Celeste”. Cała reszta koncertu to swego rodzaju „greatest hits” zespołu. Pojawił się szlagierowy fragment „The Walk” z „Tick Tock”, temat „Vera” z uwielbianej przez fanów płyty „Missa Atropos”. Mój ukochany krążek Gazpacho „Night” reprezentowała kompozycja „Massive Illusion”. Zabrakło mi „Dream Of Stone”, ale nie można mieć wszystkiego. Na koniec koncertu zespół brawurowo wykonał „Winter Is Never” i na bis „Bravo”. To był fantastyczny fragment tego wieczoru. Z nostalgią wracam pamięcią do tych niemal dwóch godzin mając nadzieję, iż kiedyś jeszcze zespół przyjedzie na jakąś małą trasę po naszym kraju. Dzień później wystąpili w Krakowie. Wiem, że było równie czarująco.

I wreszcie nadeszła owa chwila, będąca kulminacją wzmagających przez długi czas emocji, pragnienia, które narastało przez lata. Hawkwind po raz pierwszy w Polsce. Nawet w najśmielszych snach nie wyobrażałem sobie takiej sytuacji, że kiedykolwiek stanę przed sceną, na której wyląduje Dave Brock ze swoją załogą. Marzenia się spełniają, nawet te pozornie niemożliwe do spełnienia, teraz już to wiem.

Kosmos, ostatnia granica. Międzygalaktyczny krążownik kosmiczny Hawkwind penetruje od ponad czterdziestu lat nowe galaktyki w poszukiwaniu nieznanych cywilizacji. I oto ląduje na scenie amfiteatru w Parku Solankowym w Inowrocławiu.

Na scenie panuje półmrok, kilka snopów wąskiego białego światła rozprasza ciemności, ekran zawieszony nad sceną wyświetla obrazy oddające istotę nieustannego pędu wszechświata. Magiczne kolorowe kręgi i spirale czasu zamieniają się nagle w projekcje zdjęć dobrze nam znanych z polskich serwisów informacyjnych. Demonstracje, antyrządowe hasła, które po chwili zmieniają się w pędzącą, wielobarwną spiralę obrazującą tunel czasoprzestrzeni. Ozdobą widowiska były tancerki. To nieodłączny element występów Hawkwind od lat. Legenda głosi, iż w latach 70. odbywały się na scenie balety w wykonaniu nagich, wymalowanych w wielobarwne motywy kobiet. Tym razem na scenie pojawiły się baletnice w przeróżnych strojach, nawet obleczone w drobne, świecące bladym, białym światłem lampki. Wykonywały one dziwaczne figury i układy taneczne, stanowiąc prawdziwą ozdobę koncertu. Zespół dokładnie przygotował się do swojej pierwszej wizyty w Polsce. Świadczyły o tym także detale takie, jak przerobiona nazwa instrumentów klawiszowych z Roland na Poland. Niby nic, ale jak cieszy. Był jeszcze jeden bardzo ważny polski akcent w spektaklu „Jastrzębiego Wiatru”. Wraz z zespołem na scenie pojawiło się trio Hipiersonik. Tak, to ci sami muzycy, którzy otwierali tegoroczną edycję Ino-Rocka. Marcin Babko, wyjątkowa osobowość, charyzmatyczna postać, wykonał wraz z zespołem „Sonic Attack”, Michał Sosna wklejał się z swoim saksofonem w improwizacje zespołowe, a na perkusji Spacepierre zastąpił perkusistę Hawkwind, któremu choroba uniemożliwiła przyjazd do Polski. Gdy bębniarz wylądował na kilka dni przed Inowrocławskim koncertem w szpitalu, Dave Brock skontaktował się z Marcinem, z którym poznał się już w 2008 r. w Ostrawie, prosząc o znalezienie perkusisty na zastępstwo. I to takiego, który zagra bez wcześniejszej próby. Pierre zagrał tak, że niewtajemniczeni żadnej zmiany w brzmieniu i charakterze gry nie zauważyli. Wzbudziło to we mnie wielki podziw i szacunek dla młodego Pierre’a. Musicie przyznać, że wspaniałą przygodę przeżyli instrumentaliści z Hipiersonik. Mnie ta cała sytuacja bardzo ekscytuje i wzrusza zarazem. To było przecudne widowisko muzyczne.

Koncert Hawkwind otworzyły połączone ze sobą tematy „Awakening” i „You’d Better Believe It”. Ten drugi – chóralnie zaśpiewany przez publiczność, wszak to temat otwierający drugą stronę legendarnego krążka „Hall Of The Mountain Grill”. Obok mnie bawiło się grono fanatyków Hawkwind z Niemiec. Znali oni każdy kawałek na pamięć, a nawet śpiewali utwory wykrzyczane przez publiczność, np.: „Motorway City”. Następnie zespół zaserwował nam set z ostatniego albumu „Onword”. Zabrzmiały kolejno tematy: „The Hills Have Ears”, „Seasons” i mój ukochany fragment ostatniego krążka, instrumentalny utwór o orientalnych konotacjach „Southern Cross”. A dalej to jużsamaklasyka „Assault And Battery/Golden Void/Where Are They Now” - to z longplaya „Warrior Of The Age Of Time”, „Prometheus”, „Utopia”, „Sonic Attack”, „Damnation Alley” i „Assasins Of Allah” kiedyś znane jako „Hassan I Sabbah” z albumu „Quark, Strangeness And Charm”. Oczywistą sprawą jest, że na bis muzycy wykonali entuzjastycznie przyjęty, legendarny utwór „Silver Machine”. Zabrakło widniejącego na trackliście tematu „Spirit Of The Age”.

Trudno rozpatrywać zjawisko kulturowe jakim zapewne jest Hawkwind w kategorii typowego legendarnego zespołu, który bazując na dokonaniach sprzed lat za pomocą koncertów przywołuje cuchnącego naftaliną trupa ze swojej przeszłości. Hawkwind to zespół ciągle nagrywający i koncertujący, a tym samym jest ciągle żywy. Bez wątpienia jest to legenda, która w odróżnieniu od wielu innych tzw. legend nie zjada własnego ogona krocząc po drodze mlecznej wraz z bladym duchem potencji twórczej w poszukiwaniu odbicia własnej przeszłości. A na jednym z takich koncertów będących „nocą żywych trupów” ostatnio byłem, ale to zupełnie inna bajka. Hawkwind tryska młodzieńcza energią, zapałem i entuzjazmem, bez zbędnego patosu i nadęcia. Brzmienia zespołu chyba nie muszę opisywać, jestem przekonany, że dobrze je znacie. Przy okazji dodam tylko, iż nagłośnienie koncertu było doskonałe.

Hawkwind to zespół, który zyskał sobie przez lata sympatię wielu środowisk muzycznych i subkultur. Fani progresywnego rocka, psychodelii, hard rocka, heavy metalu,a nawet wielbiciele punk rocka, zimnej nowej fali i new romantic cenią grupę za świeżość brzmienia, niepowtarzalny charakter muzyki i dynamikę koncertów. Hawkwind cierpi na swoiste muzyczne ADHD. Fascynacja science fiction i fantasy, odmiennymi stanami świadomości, psychologią, współpraca z autorami powieści SF, jak również z szeregiem przeróżnej maści muzyków czyni z Hawkwind tkankę pulsującą niewyczerpywalną energią, której zapas starczy na kolejne dekady. Takiego dorobku fonograficznego, szacunku wśród tylu środowisk muzycznych i fanów pozazdrościć może grupie Hawkwind niejeden uznany dzisiaj już za klasyka zespół. Tylko Hawkwind potrafi niczym Tomasz Beksiński zatrzymać, a nawet cofnąć czas, przenieść słuchacza za pomocą muzycznego tunelu podprzestrzennego w inny wymiar oraz odmienny stan świadomości. Dave Brock zasługuje na ogromny szacunek i podziw za pasję, zapał i zaangażowanie.

Tekst ten dedykuję głównie tym, którzy z różnych powodów nie dotarli do Inowrocławia na występ „Jastrzębiego Wiatru”. Jeżeli kiedykolwiek trafi się wam okazja zobaczyć zespół, wybierzcie się, bo to niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju artystyczne doznanie, jakie może was dotknąć.

Mam nadzieję, że inicjatywa Ino-Rock Festival będzie w dalszym ciągu rozwijać się i rozrastać. Pragnę podziękować firmie Rock-Serwis, Prezydentowi miasta Inowrocław i pozostałej ekipie organizującej ten unikatowy w skali kraju festiwal oraz wyrazić nadzieję, że w przyszłości zaskoczą nas, wielbicieli najszlachetniejszych odmian rocka, niejednym arcyciekawym koncertem. Tak trzymać, Panowie! Gratuluję tak udanej imprezy.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok