Zbigniew Florek przyszedł na świat 28 października 1973 roku w Inowrocławiu. Mimo, że od wczesnego dzieciństwa ciągnęło go w kierunku muzyki, jego drogę do klawiatury zespołu rockowego trudno nazwać tradycyjną. W domu Florków talentem muzycznym cieszyła się mama Zbyszka, która w czasach licealnych posiadła umiejętność gry na skrzypcach. Nie zamierzała jednak zmuszać syna do muzycznych lekcji. Chłopiec sam z siebie zaczął przejawiać zainteresowanie światem dźwięków. Swoją przygodę z muzyką, jak to często bywa, rozpoczął bardzo niewinnie – od wystukiwania rytmu za pomocą różnych przedmiotów, jak sam przyznaje, niekoniecznie tradycyjnych instrumentów. Zdarzało mu się więc ostukiwać, oprócz dziecięcych cymbałków, także meble i garnki.
Tamte domowe bębnienia stanowiły początek długiej drogi, ale świadczyły też o silnej determinacji Zbyszka, który jeszcze przez jakiś czas miał na własną rękę poszukiwać wrót do świata muzyki. W szkole podstawowej próbował plumkać na pianinie, sam nauczył się grać na znalezionym w domu flecie prostym. W swoich dźwiękowych poszukiwaniach bywał też bardzo pomysłowy, co nie pozostało bez znaczenia dla jego dalszej edukacji. Gdy wystąpił przed rodzicami wykonując temat „Sto lat” na sznurku naciągniętym na kawałek patyka, państwo Florek zdecydowali się skierować nieźle rokującego malca w ręce fachowca.
Postanowili wówczas oddać mnie w ręce znajomego taty, świętej pamięci Bogdana Szczepańskiego, dyrygenta orkiestry dętej – wspomina Zbyszek. – Pod opiekę Bogdana Szczepańskiego trafiłem dzięki temu, że jego żona pracowała razem z moim tatą w Drukarni Kujawskiej. Jakoś tak od słowa do słowa zgadali się, że coś tam może ze mnie być i dzięki temu rozpocząłem edukację muzyczną. Tamta Orkiestra istniała pod skrzydłami inowrocławskich zakładów InoFama. Zdaje się, że jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych w Inowrocławiu było sześć takich orkiestr, każda przy innym zakładzie. Zbyszek zasilił Orkiestrę Szczepańskiego w wieku dziesięciu lat, ale nie zajął miejsca przy fortepianie. Na początek musiał zadowolić się… trąbką: Od czwartej klasy szkoły podstawowej uczęszczałem pilnie na próby tejże orkiestry, dmuchając ile sił w płucach i uczestnicząc wraz z orkiestrą między innymi w pochodach pierwszomajowych.
Trąbka przez trzy lata stanowiła dla młodego Florka główny instrument. W tym czasie przyszły klawiszowiec bez trudu przyswoił podstawy obsługi tego instrumentu, jak sam twierdzi swój poziom gry na trąbce określiłby mianem przyzwoitego. Technicznie grałem już całkiem dobrze, natomiast nigdy nie potrafiłem improwizować – wspomina. – To chyba trochę wina naszego systemu szkolnictwa muzycznego, które cały czas jest nastawione głównie na „odtwórstwo” i słabo rozwija indywidualną interpretację, nie mówiąc o improwizowaniu. Przynajmniej na etapie szkoły podstawowej i średniej. Pewnie gdybym dziś dostał do ręki trąbkę to coś tam jeszcze bym zagrał.
Orkiestra Bogdana Szczepańskiego otworzyła Florkowi wrota muzyki, a sam Szczepański odcisnął na chłopcu bardzo pozytywne piętno. Gdy zapytałem klawiszowca, jak wspomina swojego pierwszego nauczyciela odpowiedział: Zawsze bardzo życzliwie spoglądał na moje poczynania muzyczne, zawsze służył radą i pomocą. Jest to chyba najcieplej przeze mnie wspominany mój muzyczny „pedagog”. W zeszłym roku niestety przegrał z chorobą i muszę przyznać, że brakuje mi go w naszym muzycznym inowrocławskim światku.
Zbyszek mimo, że dobrze czuł się w roli trębacza wiedział, że to jeszcze nie jest to, czego szuka w muzyce. Po pewnym czasie zdał sobie sprawę, że gra na trąbce nie daje mu pełnej satysfakcji. Szybko okazało się, że jednak potrzebuję większej ilości klawiszy do wyrażenia swoich muzycznych fantazji, niż tylko trzy wentyle trąbki – przyznaje klawiszowiec. W 1986 roku trafił do szkoły muzycznej I stopnia w Inowrocławiu jeszcze do klasy trąbki, ale tam na szczęście dodatkowym instrumentem był fortepian, który szybko przeciągnął początkującego muzyka na swoją stronę. Gdy przyszedł czas przejścia do szkoły II stopnia Florek zdecydował się już na klasę organów i fortepianu. To tam miał zrobić największe postępy: Klasa organów mieściła się w Państwowej Szkole Muzycznej imienia Juliusza Zarębskiego w Inowrocławiu. Moim profesorem był pan Tomasz Kucharski. Z jednej strony mogę powiedzieć, że to było bardzo potrzebne doświadczenie, dużo się nauczyłem, zwłaszcza jeśli chodzi o harmonię i oczywiście warsztat muzyczny. Z drugiej strony jednak w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że ciągnie mnie w zupełnie inna stronę w muzyce.
Florka ciągnęło oczywiście w kierunku muzyki rockowej. Jeszcze w szkole podstawowej bawił się z kolegami w amatorską kapelkę. To tam po raz pierwszy współpracował z Radkiem Schollem, który kilka później zaprosił go na próbę Deep River. Zbyszek grał już wówczas na pianinie, Radek próbował sił na prowizorycznej, złożonej tylko z werbla i dwóch blach, perkusji, a skład uzupełniał Andrzej ‘Zjawka’ Zawadzki grający na gitarze akustycznej. Graliśmy w tym składzie między innymi kawałki Hendrixa, którego wielkim fanem był Zjawka – przybliża tamte szkolne początki Zbyszek. – Najzabawniejszą rzeczą, którą wspominam z tego okresu jest sytuacja, kiedy to postanowiliśmy do tego bardzo ubogiego zestawu perkusyjnego dołączyć tak zwaną Centralę, czyli duży bęben, po czym po zagraniu jednego numeru stwierdziliśmy, że jakoś tak „wiejsko” brzmi i wróciliśmy do koncepcji werbel plus dwie blachy.
Później pojawił się drugi szkolny projekt, choć jeszcze mocno „dziecięcy”, nosił znamiona czegoś ambitniejszego. Kapelka zasłynęła dziwaczną nazwą (Rap Cia Ciap Ciach) i tym, że wykonywała autorski repertuar, co w przypadku młodzieżowych grup szkolnych nie jest częstym zjawiskiem. W pięcioosobowym składzie oprócz Zbyszka i Radka znajdowali się także Andrzej Zawadzki, perkusista Remigiusz Prątnicki i śpiewająca koleżanka o imieniu Ania. Graliśmy w większości swoje kompozycje, kilka do słów Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, między innymi „Noc Czerwcowa” – wspomina Zbyszek. – To chyba były już jakieś takie namiastki nieco ambitniejszej muzyki. Chociaż na tym etapie bardzo niezdarne i raczej amatorskie. Jakiś czas później, pod wpływem Pink Floyd, przemianowano szyld na Sigma, a kapelka osiągnęła swoje pierwsze i jedyne sukcesy: Po eliminacjach w Bydgoszczy udało nam się dostać do ogólnopolskiego konkursu OMPP (ogólnopolski młodzieżowy przegląd piosenki?). Tam niestety nic nie wywalczyliśmy, bo poziom był zdecydowanie zbyt wysoki jak na nasze ówczesne umiejętności, ale sporo się nauczyliśmy.
To właśnie między innymi wymieniony wyżej Pink Floyd, należał do grupy ulubionych zespołów młodego Florka. W połowie lat osiemdziesiątych Zbyszek kupił siostrze „Ciemną stronę księżyca”, z którą przy okazji sam dogłębnie się zapoznał. Pamiętam jak siostra poprosiła mnie o kupienie analoga „Dark Side Of The Moon”, no to jej kupiłem – wspomina ze śmiechem. – Po pierwszym przesłuchaniu zastanawiałem się, o co im chodzi w tej muzyce... Potem przesłuchałem drugi raz, trzeci, czwarty. I poszło... Na szczęście siostra mieszkała jeszcze wtedy ze mną w domu rodziców, więc nie musiałem toczyć z nią wojny o tę płytę. Następnie przyszedł czas na całą dyskografię z trudem zdobywaną na kasetach firmy „Elbo”. Nie bez znaczenia dla rozwoju muzycznego przyszłego klawiszowca okazały się także radiowe Wieczory Płytowe Tomasza Beksińskiego. To dzięki tamtym audycjom nastoletni Zbyszek poznawał wielu znakomitych artystów także z gatunku rocka progresywnego. Cenne lekcje z repertuarów grup Yes, King Crimson, Moody Blues, czy Davida Sylviana kształtowały w pewnym stopniu jego wrażliwość muzyczną.
W latach osiemdziesiątych dostęp do muzyki w Polsce nadal był mocno ograniczony. Z powodów gospodarczo – politycznych płyty winylowe, czy kasety magnetofonowe, główne wówczas nośniki, stanowiły często towar deficytowy. Nie ma jednak tego złego, co choć w pewnym stopniu na dobre by nie wyszło. Trudności w docieraniu do nagrań, choć męczące, zwykle wyostrzały apetyt i sprawiały, że zdobytych z wysiłkiem płyt i kaset słuchało się z większą uwagą, staranniej. Na pytanie o sposoby, jakimi w Inowrocławiu można było dotrzeć do płyt i kaset w latach osiemdziesiątych Zbyszek odpowiada: Giełdy z płytami jako takiej w Inowrocławiu nie było. W grę wchodzili znajomi, albo audycje w radio jak choćby Tomka Beksińskiego. Mniej więcej na początku mojej edukacji w szkole średniej pojawił się w Inowrocławiu pierwszy sklep muzyczny z kasetami. Nie było jeszcze wtedy ochrony praw autorskich, więc można było zostawić panu w sklepie czyste kasety i po dwóch tygodniach odebrać z nagranymi wybranymi płytami. Mieli tam cały katalog z tytułami płyt do wyboru. Pamiętam, że często nie mogłem się doczekać, kiedy będą już gotowe. No i ten dreszczyk emocji, kiedy po raz pierwszy wkładało się kasetę do magnetofonu...
Pirackie kasety, pozbawione oryginalnych okładek, tracklist, czy książeczek z tekstami z jednej strony raziły ubóstwem wizualnym, z drugiej stanowiły wyzwanie dla wyobraźni. Szczególnie w przypadku tak pomysłowych młodych ludzi jak Florek. Miałem też takie swoje małe hobby. Oprócz szczegółowego wypisywania tytułów na kasecie, robiłem oprawę graficzną grzbietów kaset – opowiada ze śmiechem klawiszowiec. - Każdy zespół starałem się „uraczyć” jakimś innym wzorem, kolorem... Do dziś zostało mi trochę tych kaset na półce.