BARTOSZ KOSSOWICZ - WYWIAD II
Jakie emocje i myśli towarzyszyły Ci, kiedy przyłączałeś się do Quidam? Co to dla Ciebie znaczyło?
- Mówiąc szczerze poszedłem na żywioł… W sumie nie spodziewałem się, że panowie mają tak wiele do zaoferowania z perspektywy muzycznej. Na próbach praca przebiegała sprawnie, zawodowo, ale przede wszystkim "po koleżeńsku", bez napięć i spin. Doceniałem profesjonalizm dający się zauważyć na każdym stopniu, wypracowany ciężką pracą i pokorą. A propos pokory to kiedyś nawet pomyślałem, że moglibyśmy więcej osiągnąć, gdyby troszkę "pogwiazdorzyć" ale obserwując rynek szybko mi to przeszło. Zbyt często byłem świadkiem żałosnych zachowań "doświadczonych" kolegów "raczkujących" kapel, które po powrocie z jednego-dwóch występów na Zachodzie myślały o sobie zbyt wiele… Reasumując, wiele się od Quidamów nauczyłem, naprawdę.
Jakim przeżyciem był dla Ciebie pierwszy koncert z Quidam? To był od razu skok na głęboką wodę, bo występ w radiowej „Trójce”… Prawdziwy chrzest bojowy…
- Wiesz, to coś jak poważna operacja dla chirurga i to już na pierwszym dyżurze. Stresujące jak diabli, ale tylko na początku. W miarę rozwoju sytuacji okazało się spoko. Choć dziś jak słucham, to czasem się z siebie zaśmieję ;-). Przed "sztuką" jest zawsze rodzaj fajnej tremy, której często doświadczam. Przecież koncerty to niebywale intymna sytuacja. Kiedy artysta pojawia się na scenie, poddaje się ocenie i w pewnym sensie rozbiera się przed publiką. Mimo wszelkich sztuczek często czuję się onieśmielony, szczególnie na premierowych utworach. Trójka to było bardzo nobilitujące wydarzenie, genialna atmosfera, sound, no i fajny pomysł z częstowaniem truskawkami.
Po tamtym koncercie rozmawiałeś z Emilą. Czy to wtedy się poznaliście? Jak wspominasz to spotkanie?
- Chyba pierwszy raz, ale niestety nie pamiętam tego jakoś szczególnie. Chyba było miło ;-).
Jak znosiłeś ostrą, czasem wręcz obraźliwą krytykę pod swoim adresem, jaka na Ciebie spadła podczas pierwszej trasy?
- Sam tego chciałem… Artysta musi się zmierzyć z krytyką, przyjąć pasy, bo słuchacz jest bezwzględny. Można oczywiście mieć to mocno w dupie (tak jak ja ostatnio na "Saiko"), ale wydając swoją pierwszą płytę liczysz podskórnie na... co najmniej słowną pieszczotę ze strony fanów. Ja dostałem po mordzie, ale od naprawdę niewielkiej grupy internetowych troli. Poznałem kiedyś czołowego, za przeproszeniem, członka tej grupy, wybitnie obficie wylewającego pomyje na płytę "SuRrevival"… Miał słabą fizjonomię i psychologię. Generalnie w Sylwestra na bank "grał w gry" ;-).
Jak myślę o najbliższej przyszłości, nie chciałbym pretendować do szerokiego w Polsce grona wykonawców, którzy byle co pierdną, a dostają fanfary i złote płyty. Ja wolę być w porządku wobec siebie i wobec muzyki. Dlatego chcę się rozwijać i w związku z tym muszę twórczo ryzykować. Dawid Bowie to dobry przykład takiego ideału artysty. Jak mi się nie znudzi szukanie, to jeszcze być może trochę przede mną ;-).Poruszasz temat krytyki obraźliwej. No cóż, to chyba kwestia dobrego wychowania, być może kompleksów… Ludzi należy do siebie przekonać, mnie się w zdecydowanej większości udało. Trafnie ostatnio powiedział jakiś hip-hopowy twórca. Parafrazując: jeśli dasz sobie wleźć fanom na łeb, to całe życie będziesz musiał grać pierwszą płytę...
Jak Ci się śpiewa utwory Emilowe? Odniosłem wrażenie, że „Sanktuarium” dobrze Ci leży, ale na przykład „Credo” już nie bardzo… Czy trudniej jest Ci poradzić sobie z cudzym tekstem, czy z muzyką?
Średnio, z perspektywy tekstów, w których apogeum "nie podoba mi się" pojawia się na "Pod niebem czas". Muzycznie też różnie bywało ale w większości interpretacyjnie in plus. Na szczęście gramy tylko kawałki z trzech ostatnich płyt. "Sanktuarium" najlepiej mi zażarło ostatnio, kiedy wykonywaliśmy z orkiestrą symfoniczną. Były ciary kompletne, kiedy 60 osób grało za tobą, ech... Zagramy kiedyś cały set orkiestrowy. Ale generalnie często się w duchu śmieję, gdy śpiewam "Sanktuarium", gdyż znam okoliczności powstania tekstu. Jak w końcu wydamy książkę, to być może pokusimy się, aby uchylić nieco rąbka tej tajemnicy ;-).
Moim zdaniem lepiej też Ci służy śpiewanie po polsku. A Ty w którym języku lepiej się czujesz jako wokalista?
"Saiko" musiałem zaśpiewać po polsku, aby się troszkę podleczyć… Samolubnie z lekka ale co tam… Następna płyta będzie dwujęzyczna na dwóch odrębnych nośnikach.
Jak oceniasz swój wkład w twórczość zespołu? Zadowalający, czy mógłby być większy?
- Ostatnio dużo robię dla zespołu, ale zawsze można więcej ;-).
Jak godzisz śpiewanie w Quidam z życiowymi obowiązkami? Gdzie pracujesz?
- Musiałbyś zapytać moją rodzinę, czy i jak godzę. Podobno nieźle daję sobie radę. Jestem nauczycielem i właścicielem szkoły językowej. Myślę poważnie o agencji muzycznej, aby skupić wokół siebie kilka zespołów - aktywna praca z ludźmi, a ja to uwielbiam.