Quidam (XXXII): Wywiad z Maciejem Mellerem - część 15

Marcin Gajewski

MACIEJ MELLER - WYWIAD XV

ImageByliście zadowoleni z DVD, a jednak wkrótce zespół dopadł kryzys, Quidam był bliski rozpadu. Jak poważny to był kryzys, czego dotyczył, jaki był jego powód?

- Wszystko, co powiem, jest tylko i wyłącznie moją wersją, oceną i interpretacją wydarzeń - i może zostać użyte przeciwko mnie :-). A ponieważ sprawa jest stosunkowo świeża, muszę przyznać, że to wszystko jeszcze we mnie "pracuje", nie "uleżało się" do końca...

Nie byliśmy bliscy rozpadu, a przynajmniej nikt o tym nie mówił, tylko raczej nie wiedzieliśmy, co robić dalej. Nie mogliśmy znaleźć jakiegoś wspólnego mianownika dla naszych dalszych poczynań muzycznych. Choć wszyscy zgodziliśmy się w rozmowach, że nie chcemy kontynuować drogi obranej na "Alone Together", to realizacja w praktyce okazała się to o wiele trudniejsza niż sądziliśmy. W cały ten proces dodatkowo wplatały się rozmaite i niestety często trudne sytuacje życiowe, co niewątpliwie utrudniało właściwe zaangażowanie się w nowy quidamowy projekt. Jako pierwsi "wkręciliśmy się" z Bartkiem, komponując we dwójkę sporo fragmentów, mocno się angażując na całej linii - muzyka, teksty, koncepcja. I tak już chyba zostało... Kilka rzeczy powstało na próbach bez udziału Zbyszka (co nie zdarzało się nigdy wcześniej) i jak dla mnie to właśnie współpraca ze Zbyszkiem była najtrudniejsza. Nie mógł długi czas "wkręcić się" w to co zaproponowaliśmy, część pomysłów i ogólny kierunek nie podobały mu się, mówił, że nie czuje tego. Ponieważ zwykle kompozytorsko jakoś się uzupełnialiśmy i mieliśmy spory wkład w swoje pomysły, czułem się w zaistniałej sytuacji zwyczajnie osamotniony. No i oprócz spraw muzycznych znów trzeba zrzucić część winy na sprawy i problemy osobiste...Nigdy nie byłem tak bliski odejścia z zespołu jak podczas prac nad tym wydawnictwem,  rozważałem to kilkukrotnie... Ale też nigdy nie byłem tak pewny tego, jak nasza płyta powinna brzmieć i co chcę przekazać jako artysta. Prawdopodobnie to ostatecznie zaważyło na decyzji o kontynuowaniu "walki" :-) Zresztą całe szczęście wspierał mnie Bartek (i reszta chłopaków), później Robert Szydło i Michał Florczak, a i Zbyszek finalnie chyba się odnalazł po wszystkich zawieruchach i wszyscy razem to dokończyliśmy.

A zatem płyta „Saiko” zmieniła Wasz sposób, proces komponowania…

- W mojej ocenie, takiej "od środka" - w bardzo dużym stopniu. To najmniej "zespołowa" płyta Quidam, ale paradoksalnie niespecjalnie to przeszkodziło uzyskać bardzo satysfakcjonujący efekt - przynajmniej dla mnie :-). Też już po części pisałem - wkład mój i Bartka był zdecydowanie największy, sporo rzeczy komponowaliśmy we dwójkę: grałem coś na gitarze, Bartek śpiewał, nagrywaliśmy szkice, które potem pokazywaliśmy reszcie, czasem w formie niemal "skończonej" ("Obok mam" czy "Saiko"). Bywało też, że w domu samodzielnie pracowałem nad aranżacjami kompozycji Zbyszka, które wcześniej nie "żarły" (choćby cały aranż "sPotykania"). "Wiosnę" (pomysł Ziółka) i "Walca" (mój) machnęliśmy bez Zbyszka praktycznie na jednej próbie, a "Haluświaty" (pomysł Ziółka), "Dodekafonix" czy "Ostatecznie" (pomysły Zbyszka) powstały po staremu - na wspólnych próbach. Wszystkie warianty sprawdziły się - przefiltrowane dodatkowo przez głowę Roberta :-).

Panuje taki pogląd, że w dzisiejszych czasach bardzo trudno jest skomponować nową melodię, bo wydaje się, że limit kombinacji dźwięków, akordów już po woli się wyczerpuje. Jak Wy to postrzegacie

- Jeśli nawet tak jest, to co z tego? :-). Jeśli ktoś ma aspiracje wymyślać melodie, których jeszcze nikt nie wymyślił, to rzeczywiście ma przesrane... A jeśli ktoś lubi się w to bawić, grać i komponować, co mu się chce - ten długo pożyje bez stresów :-).

A zatem kolejny raz się odrodziliście. I postanowiliście pracować nad nową płytą. Tak to było chronologicznie?

- Raczej tak, że najpierw postanowiliśmy pracować nad płytą, a kryzys objawił się silniej właśnie podczas tych prac. Decyzja o kontynuowaniu działalności w zasadzie nie zapadła, to się po prostu działo. Ja sam byłem o tyle zdeterminowany, że czułem, że powstaje najważniejsza płyta w moim życiu..."Odrodzeniem" i najważniejszym chyba zwrotem, który zdecydował, że ostatecznie w ogóle ukończyliśmy dzieło, było w moim przekonaniu zaproszenie do współpracy producenckiej Roberta Szydło. Jego obecność, osobowość, zaangażowanie, doświadczenie i propozycja artystyczna, którą nam przedstawił przekonała nas i uspokoiła nastrój. Wspólnie ustaliliśmy, że zaufamy Robertowi, jego opiniom i sugestiom, oddamy mu nasze dźwięki i to on nada "Saiko" finalny kształt.

W kwietniu 2010 roku mówiłeś mi, że nową płytę chcecie zrobić bardziej przestrzenną, nieco sigurrosową… I że chcecie zatrudnić producenta z zewnątrz. Z tych zamierzeń zrealizowaliście tylko to ostatnie. Dlaczego?

- Może mieliśmy to w głowach, ale pierwsze próby, zagrane nowe dźwięki pokazały, że nie zmierzamy w tę stronę. Nigdy nie robiliśmy nic na siłę, tym razem także nie było sensu trzymać się kurczowo takiego czy innego wyobrażenia, powstałego w naszych głowach zanim cokolwiek zagraliśmy. Po prostu na tamten moment powstały inne kompozycje i nad nimi postanowiliśmy pracować. A producent? Okazało się to dość łatwe do zrealizowania - kwestia właściwego człowieka (osobowość - talent -  wizja muzyki Quidam) i... pieniędzy :-).

Album „Saiko” zawiera dość krótkie zwarte formy, uzupełnione trochę „na przyczepkę” – moim zdaniem – „odjechanymi” utworami instrumentalnymi. To był pomysł producenta?

- Nie. Robert pracował z nami nad koncepcją, którą już mieliśmy, ale oczywiście aranżowaliśmy z nim sporo rzeczy niejako od nowa, pracowaliśmy nad barwami, emocjami (już przy nagraniu). Wszystkie cody już graliśmy wcześniej, Robert recenzował, sugerował zmieny, kierunki i najlepsze wersje - graliśmy to "na żywo" w studio, on słuchał.

Co sprawiło, że zacząłeś pisać teksty? Dlaczego postanowiliście wrócić do tekstów po polsku?

- Dokładnie to nie wiem. Jechałem któregoś dnia autobusem z pracy, patrzyłem w szybę, myślałem i zacząłem pisać w telefonie różne frazy, myśli. Inna koncepcja (także prawdziwa) jest taka, że sporo z Bartkiem dyskutowaliśmy o różnych sytuacjach, swoich problemach, niemocy, bezradności i takich tam. Ponieważ mamy podobne przeżycia, trudne sytuacje, na zasadzie empatii zacząłem "współodczuwać" pewne emocje i wiedziałem doskonale o czym Bartek chce śpiewać. Dodatkowo zachęcił mnie jakiś wywiad z Wojciechem Waglewskim, którego zresztą bardzo cenię, a który to w wywiadzie tym zachwalał artykułowanie emocji i myśli w ojczystym języku. Wchodząc coraz głębiej stwierdziliśmy, że to o czym Bartek chce śpiewać wymaga "podania" bardziej "w pysk". Mieliśmy wzgląd na emocje właśnie... Uznaliśmy, że tak wypowiemy się pełniej, niż po angielsku.

Chyba pierwszy raz zagrałeś też na mandolinie i gitarze dobro… Zauważyłem, że na każdej kolejnej płycie wasze instrumentarium wzbogaca się o kolejne dość nietypowe instrumenty. Czy takie jest założenie?

- Grałem na mandolinie na DVD "See Emily Play", ale tu dodatkowo przesterowałem ją... Zresztą w obu fragmentach zależało nam na instrumentach "niedoskonałych", ale specyficznie brzmiących. Mandolina to był jakiś zwykły Defil z lat 50-60, za to dobro (właściwie National) to instrument z bodaj z 1936 roku - musiał zabrzmieć "charakternie"! Celowo Robert zostawił moje oddechy, przypadkowe trącenia strun i - jak w przypadku całej płyty zresztą - zagrałem dosłownie 4-5 podejść. Miało być blisko i intymnie, perfekcja nie była pożądana :-).

A założenia powstawały zawsze, jak już nagrywaliśmy gotowe kompozycje. Tu akurat  mandolina była już na moim demo, a w "Saiko" wiedziałem, że potrzebuję jakiejś starej, "niefirmowej" i lekko niestrojącej gitary, albo dobro właśnie. Zło dobrem zwyciężaj! :-))).

Album nagraliście w dwóch podejściach i w dwóch różnych studiach z innymi realizatorami. Z czego to wyniknęło?

- Z koncepcji pracy Roberta i z budżetu. Po prostu podzieliliśmy nagrania na 2 etapy. Instrumenty, które bardziej "potrzebowały" zarejestrowania w jak najlepszych warunkach akustycznych rejestrowaliśmy w Lubrzy, w Recpublica studios. Absolutnie genialnie brzmące studio! I tak bębny w pierwszej kolejności, fortepian, potem wszystkie rzeczy "live": cała "Wiosna" i wszystkie outra instrumentalne. Ponieważ zostało trochę czasu zaczęliśmy "pisać" gitary i basy. Miesiąc później kończyliśmy z Ziółkiem w studio "Echo" w Św. Katarzynie  koło Wrocławia. Po nas przyjechał Bartek i Zibi (który pracował nad klawiszami w pracowni Łukasza Damrycha (Katarzyna Groniec, Bartek Miarka). No i Jacuś :-). W dziesięć dni uwineliśmy się ze wszystkim - quidamowy rekord świata.

Pewnie już mówiłeś to tysiąc razy, ale muszę i ja spytać: co znaczy Saiko?

- Jak dla mnie "psycho". Może być też "psychol". To dość pojemne chyba określenie, pasowało nam do rozterek zawartych w tekstach.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!