Choć Archangelica to zespół istniejący już od ponad 8 lat, to dopiero teraz debiutuje pełnowymiarowym albumem. Już w 2007 i 2009 roku zarejestrował swoje pierwsze nagrania, ale dopiero niedawna sesja w coraz prężniej funkcjonującym Serakos Studio zaowocowała płytą, którą pod koniec stycznia wypuściła na rynek niezawodna firma Lynx Music.
Na przestrzeni lat Archangelica dorobiła się statusu „polskiej Anathemy”, ale z czasem oraz w wyniku przewijających się przez zespół licznych muzyków, wykreowała własny styl, którym dość zgrabnie wpisuje się w ramy progrockowego gatunku. Album „Like A Drug” zawiera 9 utworów, z których każdy, bez wyjątku, jest przykładem dobrego, rzekłbym w sumie dość klasycznie brzmiącego, progresywnego grania Za sprawą lekko nosowego głosu wokalisty, Krzysztofa Sałapy, oraz jego (głosu!) naturalnego podobieństwa do Petera Nichollsa, nazwałbym Archangelikę „polskim IQ”. Coś w tym musi być, gdyż wielokrotnie w trakcie słuchania tego albumu łapałem się na tym, że mimowolnie doszukiwałem się w grze polskiego kwintetu podobnych rozwiązań stylistycznych, jakie usłyszeć można na niektórych (szczególnie tych późniejszych) płytach IQ. I znajdowałem ich niemało…
Ale zostawmy te podobieństwa i być może niepotrzebne próby szufladkowania muzyki naszych bohaterów na boku. Teraz, gdy wiemy już po jakich obszarach stylistycznych się poruszamy, możemy przystąpić do analizy zawartości płyty „Like A Drug”. Całość otwiera instrumentalne, bardzo klimatyczne i stylowe intro zatytułowane „Into Unknown” z bardzo przyjemną wokalizą gościnnie pojawiającej się w tym jednym utworze Natalii Matuszek. Później sferę wokalną bierze już w swoje ręce Krzysiek i właściwie niepodzielnie panuje on do samego końca. Najpierw daje wspaniały pokaz swoich możliwości w nagraniu tytułowym. W utworze tym cały zespół wznosi się na wyżyny, dając pokaz swoich niemałych umiejętności czyniąc z kompozycji „Like A Drug” prawdziwą muzyczną wizytówkę tej płyty. Na rytmicznym podkładzie soczystej perkusji (Piotr Brzezicki) osadzone jest klimatyczne tło budowane przez syntezatory (Maciej Engel), na którym z kolei grający na gitarze Arek Gawdzik wyczarowuje naprawdę bardzo przyjemne dźwięki. Następnie na płycie znajdujemy balladowy utwór „Confession” ukazujący liryczne oblicze grupy. W „Night Passage” Archangelica też niepotrzebnie nie przyśpiesza, zamiast tego wprowadza nas na melodyjne wody ze znów tyleż ciekawymi, co bardzo efektownymi zagrywkami na gitarze oraz przyjemnie poprowadzoną melodią refrenu. W „Midnight Train” także panuje spokojny, z lekka oniryczny nastrój, w którym oprócz – już po raz kolejny – dobrego refrenu spodobać może się wyrazista praca sesji rytmicznej (na perkusji gra wspomniany już Piotr Brzezicki, na basie Jakub Kolada). Oznaczony indexem 6 „Cathedral” to jeden z najbardziej dynamicznych, a zarazem najefektowniejszych utworów na płycie. Rozpoczyna go melodia grana na organach, po chwili rozpoczyna się prawdziwe gitarowe szaleństwo, cała instrumentalna machina rozpędza się coraz bardziej, perkusja odpowiednio stopniuje tempo, a Krzysiek znowu zadziwia swoją niebanalną erudycją wokalną.
„The Journey” to powrót do onirycznej, z lekka uduchowionej, z lekka sennej atmosfery, której nostalgiczny klimat podkreśla pełen tęsknoty i niespełnienia tekst śpiewany przez Krzyśka. „Let Me Stay With The Trees” to mój ulubiony fragment krążka „Like A Drug”. Trochę żałuję, że zespół nie wybrał go na finał płyty. Lubię takie spokojnie i konsekwentnie budowane klimaty, narastającą z minuty na minutę dramaturgię, chwytliwy refren, melodyjne gitarowe solo i panujący w zakończeniu epicki patos. Utwór końcowy to utrzymana raczej w tonacji moll niż dur kompozycja zatytułowana „When All Is Gone”. Choć po prawdzie, to i w niej nie brakuje mrocznych riffów i mocniejszych pociągnięć gitary, które z całą pewnością są w stanie rozkołysać zgromadzoną przed sceną publiczność. Oczyma wyobraźni widzę grającą na żywo Archangelikę, i choć nie wiem, czy grupa ta regularnie koncertuje czy nie, to wiem, że bardzo chciałbym zobaczyć ją w akcji.
Panowie swoim albumem zaostrzyli apetyt, a co najważniejsze – udanie wpisali się w coraz liczniejszą ostatnio gromadkę polskich utalentowanych i mających ciekawy pomysł na swoją muzykę, progrockowych wykonawców.
„Like A Drug”, choć zawiera materiał nie bez pewnych niedociągnięć, jest albumem ciekawym, który nie powinien przejść bez echa i to nie tylko w naszym pięknym kraju nad Wisłą. Odrobinę brakuje mi na nim muzycznego szaleństwa, większej dynamiki, czasem wydaje mi się, że za mało na nim kontrastów, żałuję, że nie ma na nim jakiegoś rozbudowanego i ociekającego epickim rozmachem „długasa”, ale przyznaję, że każdorazowo, ilekroć tylko płyta dobiega końca, jakoś nie mogę powstrzymać się przed jej ponownym włączeniem. Działa jak narkotyk… Formuła zaproponowana przez zespół Archangelica może się podobać. Dlatego jestem pewien, że „Like A Drug” będzie bardzo mocną pozycją na liście polskich „progrockowych newcomerów AD 2013”.