Spock's Beard - Brief Nocturnes And Dreamless Sleep

Artur Chachlowski

Image„Brief Nocturnes And Dreamless Sleep” to album będący kolejnym nowym początkiem dla Spock’s Beard. Z wielu powodów historia tej zasłużonej dla progresywnego rocka amerykańskiej grupy przypomina mi losy zespołu Genesis. Efektowny początek (album „The Light”), rosnąca pozycja lidera (Neal Morse), opuszczenie przez niego szeregów grupy i rozpoczęcie błyskotliwej kariery solowej (seria dobrych albumów), wynikające z tego przegrupowanie personalne, przejęcie sterów w zespole przez perkusistę (Nick D’Virgilio), który staje się głównym wokalistą, a także angażuje się w liczne poboczne projekty poza zespołem (Mystery, Big Big Train), wreszcie opuszczenie także i przez niego grupy, a w konsekwencji dokoodoptowanie doń w charakterze wokalisty człowieka z zewnątrz (Ted Leonard), który ma za sobą udaną przeszłość w innym zespole (Enchant). Gdyby nazwiska i nazwy ujęte w powyższych nawiasach zastąpić sekwencją: Peter Gabriel – Phil Collins – Ray Wilson – Stiltskin, to mielibyśmy, wypisz wymaluj, zarys biografii Genesis w pigułce.

Dlatego niech nikogo nie dziwi, że wydany niedawno album „Brief Nocturnes And Dreamless Sleep” nagrany z Tedem Leonardem na wokalu i Jimmy Keeganaem na perkusji wydaje mi się z oczywistych względów podobny do płyty „Calling All Stations”. Spock’s Beard znajduje się w analogicznej sytuacji, jak Genesis w 1997 roku. Co więcej, musi po raz kolejny powalczyć o sympatię fanów. Podobna sytuacja była już przecież przy wydanej w 2003r. płycie „Feel Euphoria”, na której po odejściu Morse’a miejsce za mikrofonem zajął NDV i zespół de facto zaczynał wtedy pisać swą historię na nowo.

O kompozycyjno-wykonawczej sile zespołu stanowią „starzy”, dotychczasowi instrumentaliści (Alan Morse, Dave Meros, Ryo Okumoto), więc nie ma na „Brief Nocturnes And Dreamless Sleep” żadnej wolty stylistycznej. Jesteśmy dokładnie tam, gdzie Spock’s Beard zostawił nas trzy lata temu na płycie „X”. No, może gdzieś w hierarchii nową płytę postawiłbym ciut wyżej. I myślę, że duża w tym zasługa nowych ludzi w zespole. Nie ma co ukrywać, na ich ręce złożono bardzo ważne zadanie do wykonania. Krytyczna rola przypadła nowemu wokaliście, Tedowi Leonardowi. Wszyscy pamiętamy jego spory dorobek z grupą Enchant, znamy więc jego przeogromne możliwości. Niewiadomą pozostało jedynie pytanie: czy jego głos i talenty muzyczne wpasują się w charakterystyczne brzmienie Spock’s Beard? Myślę, że udało się. Ted udźwignął na swoich barkach odpowiedzialność i spisał się doprawdy znakomicie. Powiem szczerze, że na nowej płycie w ogóle nie brakuje mi NDV. Leonard ma znacznie ciekawszą barwę głosu i potrafi to wykorzystać. Robi to w sposób ciekawy, przykuwający uwagę i powoduje, iż długimi chwilami w głowie czai się taka myśl, że nowa muzyka Spock’s Beard brzmi tak, jakby… grał Genesis, a śpiewał Kansas ;-). Co więcej, Leonard jest autorem dwóch nowych utworów. Wiano zostało wniesione.

Zespół znajduje się w dobrej (jak zwykle) formie. Nowy materiał ubrany jest w 7 średniej długości nagrań (7-8 minut), dopiero w finale płyty mamy do czynienia z bardziej rozbudowaną kompozycją („Waiting For Me” – uwaga! To jeden z dwóch utworów współkomponowanych przez… Neala Morse’a!), która trwa 12 i pół minuty. Praktycznie w zestawie tym nie ma słabego utworu. Wszystkie trzymają równy, wysoki poziom. Wszystkie są mocne, wyraziste, opatrzone typowym dla Spock’s Beard feelingiem, energetycznymi partiami instrumentów klawiszowych w wykonaniu Okumoto, a także soczystymi gitarowymi solówkami Alana Morse’a. Na podkreślenie zasługuje też dobre wkomponowanie się w grupę nowego perkusisty, Jimmy Keegana, oraz jego rewelacyjna wręcz współpraca z Davem Merosem. No, ale nie ma w tym nic dziwnego. Wszak Keegan przez wiele lat pełnił analogiczną (to kolejna w tej sekwencji genesisowskich analogii) do Chestera Thompsona rolę nadwornego koncertowego perkusisty Spock’s Beard i nikogo nie powinien dziwić fakt, że szybko i właściwie w sposób zupełnie niezauważalny stał się on istotnym trybem tej dobrze naoliwionej i precyzyjnie funkcjonującej machiny.

Myślę, że album „Brief Nocturnes And Dreamless Sleep” ma spore szanse wylansować kilka nowych klasyków w dorobku Spock’s Beard. Najwięcej szans daję wspomnianej finałowej minisuicie „Waiting For Me”, a także świetnie zaśpiewanej przez Leonarda kompozycji „Something Very Strange” (refren błyskawicznie „wchodzi” do głowy!) oraz mojemu pierwszemu faworytowi w postaci utworu „A Treasure Abandoned” (to w nim najbardziej „pachnie” Kansasem). Ten ostatni stał się moim ulubieńcem już po pierwszym przesłuchaniu, ale muszę przyznać, że przy każdym kolejnym odsłuchu najnowsza płyta Spock’s Beard ujawnia coraz to nowe, bardzo przyjemne niespodzianki. Jak na przykład ogromny potencjał przebojowości nagrania „Submerged”, który wyzwala się jednak dopiero po jego kilkukrotnym przesłuchaniu. Na osobną wzmiankę zasługuje też kompozycja „Afterthoughts”, która, szczególnie w warstwie wokalnej, niczym gejzer, aż tryska mnóstwem prawdziwych niespodzianek. Ale pssst… Nie spojluję. Ich odkrywanie (a naprawdę jest co odkrywać!), a w konsekwencji rozkoszowanie się nimi, pozostawiam każdemu z Was z osobna.

Album „Brief Nocturnes And Dreamless Sleep” dostarcza mnóstwa przyjemnych wrażeń przy słuchaniu. Nie wyląduje on pewnie na czele rankingu najlepszych płyt grupy Spock’s Beard, ale (tego jestem pewien) zrobi się wokół niego sporo pozytywnego „szumu”. I to nie tylko za sprawą nowego wokalisty, który zapewne porównywany będzie z dwoma poprzednimi frontmanami. Historia lubi się powtarzać. Aż boję się sięgać po kolejną, kompletnie hipotetyczną póki co, analogię do Genesis… Nie chciałbym przecież, by „Brief Nocturnes And Dreamless Sleep” stal się ostatnią studyjną płytą w dorobku Spock’s Beard…

PS. Wersja deluxe płyty „Brief Nocturnes And Dreamless Sleep” zawiera dodatkowy krążek z 30 minutami muzyki, na które składa się 5 kolejnych utworów, które nie zmieściły się w podstawowym programie płyty (wśród nich znajdujemy znany z głównego krążka „Something Very Strange” gustownie zmiksowany na nieco inną modłę). Są one troszeczkę jakby mniejszego kalibru, odrobinę jakby słabsze od tych siedmiu z dysku nr 1, ale wciąż opatrzone firmowym znakiem wysokiej jakości, z której zawsze słynął Spock’s Beard.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!