Nosound - Afterthoughts

Andrzej Barwicki

ImageNa czele włoskiego zespołu Nosound stoi Giancarlo Erra, który swoje pierwsze solowe demo nagrał w 1998 roku. Pierwsze wspólne nagrania firmowane przez grupę Nosound pojawiły się w 2002 roku. Najnowszy krążek o tytule „Afterthoughts” będzie miał swoją premierę w połowie maja i jest to już czwarte pełnowymiarowe wydawnictwo firmowane jako Nosound (albo piąte uwzględniając efemeryczną płytę „The Northern Religion Of Things”  z 2011 roku). Do tej pory poznałem wszystkie wcześniejsze płyty zespołu, a były to po kolei: „Sol29” (2005), „Lightdark” (2008) oraz „A Sense Of Loss” (2009) i muszę przyznać, że muzyka Nosound oczarowuje mnie swoim wyjątkowym brzmieniem. Jeśli ktoś już raz zanurzy się w tych klimatach, to chętnie do nich wraca, szukając muzycznej refleksji i magicznych wrażeń estetycznych.

Najnowsza płyta Giancarlo i spółki zostaje wydana w wersji podwójnej, w eleganckim digibooku: na krążku CD znalazł się miks stereo, a na DVD-A/DVD-V miksy w jakości 5.1 Surround high resolution 24 bit/96 kHz. Nie zapomniano również o miłośnikach czarnych krążków, dla których przygotowano specjalną numerowaną wersję z dodatkowymi kodami do pobrania nagrań w formacie mp3. Na wydawnictwie „Afterthoughts” znalazło się dziewięć kompozycji, a ich łączny czas to nieco ponad 50 minut, podczas których wsłuchamy się w twórczość, dla niektórych zapewne łatwo rozpoznawalną, a jednocześnie świadczącą o nieustannym rozwoju artystycznym i kompozytorskim. Czas pokaże jak silna, a zarazem delikatna w odbiorze jest ta muzyka. Przekonamy się o tym słuchając poszczególnych utworów.

Album rozpoczyna się kompozycją „In My Fears”, w której wita nas gitara, a później stonowany wokal i towarzyszące mu dźwięki poszczególnych instrumentów: smyczków, gitar i klawiszy. Nastroją nas one do wysłuchania wzniosłych, pełnych uroku brzmień, które znamy z dotychczasowych wydawnictw, a które zapewne bardzo nam utkwiły w pamięci i poruszyły naszą duszę. Nie inaczej będzie w przypadku nowej płyty. Następne nagranie, „I Miss The Ground”, charakteryzuje się jednym bardzo pięknym, stonowanym gitarowym solo rozbrzmiewającym mniej więcej w połowie jego trwania, a także drugim - bardziej żywiołowym, już na jego zakończenie. Kolejne w zestawie nagrania są znane z wydanego w zeszłym roku minialbumu „At The Pier”: najpierw mamy bardzo smutne i poruszające „Two Monkeys”, a chwile potem „The Anger Song”. Nosound potrafi w bardzo urzekający sposób budować muzyczną atmosferę. Erra i spółka czynią to bardzo umiejętnie za sprawą kompozycji „Encounter”, gdzie z jeszcze większą dawką melancholii korzystają ze swojego instrumentalnego i wokalnego talentu. Brzmienie, które do nas dociera w misterny sposób otacza nas niezwykłą aurą podczas trwania nagrania kolejnych nagrań - „She” i „Wherever You Are”. W tym drugim nagraniu znakomicie prezentuje się perkusja, na której gra zaproszony do współpracy były pałker zespołu Porcupine Tree – Chris Maitland. Dzięki niemu pozostajemy pośrodku wirującej wokół nas energii za sprawą większej lub mniejszej dawki dynamicznych uderzeń perkusji i brzmień klawiszy, którym towarzyszy niezawodna gitara. Wszystko to utrzymane jest w umiarkowanym, nieprzekraczającym misternie budowanego od początku płyty, stonowanym klimacie.

Im dłużej delektuję się muzyką z nowego albumu Nosound, tym bardziej odnoszę wrażenie jakby zespół kierował swoją muzykę w stronę mocniejszych dźwięków. Nie do końca jestem jednak pewien jak odbiorą to słuchacze, jak zmieni się tez odbiór ich progresywnego wizerunku. Myślę, że pierwszy krok został już wykonany i warto kontynuować i rozwijać się, przekraczając pewne stylowe ramy, dawkując je odpowiednio słuchaczom. Przedostatnia kompozycja, „Paralysed”, oprócz umieszczonej na samym końcu i oznaczonej indeksem 9, „Afterthought”, jest według mnie najbardziej wyróżniającą się na albumie, nie tylko długością, ale również wokalem z włoskim fragmentem tekstu oraz fenomenalnym gitarowym solo. Różnorodne tempo i jego rytm, towarzyszące nam podczas trwania tego nagrania, odgrywają ważną rolę, ukazując jak można wyrazić swoje emocje, nie tylko za pomocą instrumentów, ale także wokalu. Świadczy o tym ostatni fragment tego utworu. Tytułowe nagranie „Afterthought” kończy nasze muzyczne spotkanie z twórczością Nosound, cichutko i skromnie zachęcając do ponownego włączenia przycisku PLAY w naszych odtwarzaczach. Zespół perfekcyjnie radzi sobie w tworzeniu muzycznych ilustracji, pobudzających wrażliwego słuchacza do nieprzerwanej wyobraźni i w mistrzowski sposób dawkując nastrój. Przez skórę wyczuwam jednak, że dla niektórych słuchaczy może się on okazać za mało wzniosły i patetyczny.

Pomimo tego, ta muzyka nie jest pozbawiona uroczych momentów, które przy dłuższym i kilkakrotnym przesłuchaniu zamieniają się w niezwykle spójną, refleksyjną całość. Doceniam podejście zespołu Nosound do przedstawionej na tym albumie muzyki. Nie bez znaczenia było zaproszenie do studia Chrisa Maitlanda (perkusja) i Marianne De Chasteliane (wiolonczela), których gra wzbogaciła i urozmaiciła odbiór najnowszego albumu. Giancarlo Erra realizuje i poszukuje różnych inspiracji, które później mają przełożenie na eksperymentalne brzmienie, nie przekraczając jednak znanych, sprawdzonych dźwięków i patentów. Taka płyta jak „Afterthoughts” potrzebuje odpowiedniego nastroju, wyciszenia, byśmy mogli dostrzec jej muzyczne piękno, harmonię pośród gwieździstego nieba i blasku księżyca…

Chcę jeszcze dodać, że nową muzykę Nosound przyswaja się rewelacyjnie, w mojej opinii każda kolejna kompozycja podnosi wartość artystyczną albumu i zarazem uwrażliwia odbiorcę, aż do kulminacyjnego zakończenia, jakim jest finałowe nagranie. Warto podkreślić uczciwą pracę wszystkich muzyków, którzy wspólnie z liderem zrealizowali kolejną bardzo dobrą pozycję w dyskografii  Nosound. Czas pokaże czy „Afterthoughts” to nie przypadkiem płyta przewyższająca swą jakością wszystkie dotychczasowe albumy tej grupy.

Na zakończenie mogę powiedzieć, że przed napisaniem tej recenzji kilkakrotnie przesłuchałem płytę „Afterthoughts” i zapewniam, że za każdym razem odkrywam coś, co zwraca moją uwagę. Już teraz, przy następujących kompozycjach: „In My Fears”, „Two Monkeys”, „Encounter”, „She”, „Wherever You Are”, „Paralysed” i tytułowej, wyróżniłem je adekwatnym do tych nagrań znakiem interpunkcyjnym („!”)… Co będzie przy kolejnym przesłuchaniu?...

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!