To bez wątpienia najlepszy album byłego frontmana Marillionu od czasu jego solowego debiutu „Vigil In The Wilderness Of Mirrors” z 1990r. A stało się tak głównie dlatego, że Fish wreszcie spotkał na swojej muzycznej drodze właściwego człowieka, który potrafił starannie wyprodukować tę płytę, skomponować część materiału i wreszcie porywająco zagrać na gitarach i syntezatorach. Człowiekiem, o którym mowa jest Steve Wilson - lider odnoszącej coraz większe sukcesy formacji Porcupine Tree. Rękę Wilsona oraz klimat muzyki jego macierzystej grupy słychać od pierwszych dźwięków otwierającej album „Sunsets On Empire” kompozycji „The Perception Of Johnny Punter”. Czy jest to niepokojący gitarowy riff przewijający się przez te blisko 9-cio minutowe nagranie, czy pulsujące brzmienie instrumentów klawiszowych w „Change Of Heart”, czy nastrojowe dźwięki w dedykowanym córce Fisha utworze „Tara” cały czas czujemy jakby w powietrzu unosił się duch wczesnej twórczości Pink Floyd, czy Led Zeppelin. Gdy dodamy do tego tak charakterystyczny timbre głosu Wielkiej Ryby, który zawsze na myśl przynosi skojarzenia z Marillionem wypada wreszcie zapytać Fisha czy warto było zżymać się słysząc określenia jego muzyki mianem progresywnego rocka? Po latach twórczość Fisha zatoczyła koło i nawet jeśli komuś się to nie podoba utożsamiany on zawsze już chyba będzie jako czołowy reprezentant tego gatunku. Nowa płyta nie jest może zwykłym nawiązaniem do tego, co Fish prezentował na pierwszych płytach Marillion, ale takie nagrania, jak „Jungle Ride”, „Brother 52”, czy kompozycja tytułowa godne są najwyższej uwagi każdego, kto choć trochę interesuje się muzyka. W sumie trzeba więc przyznać, że po latach trafia nam w ręce nareszcie taki album Fisha, na jaki warto było czekać. Tak trzymać, panie Fish!
Fish - Sunsets On Empire
, Artur Chachlowski