Sir Elton John powrócił po siedmiu latach artystycznego milczenia (nie licząc wydanej w 2010 roku wspólnie z Leonem Russellem płyty „The Union”). Album „The Diving Board” to zbiór piętnastu premierowych piosenek (tak naprawdę to dwunastu plus trzy instrumentalne interludia pod wspólnym tytułem „Dream”) i jest chyba najbardziej fortepianowym albumem w dorobku naszego bohatera. Dominuje na nim astetyczny, liryczny i balladowy nastrój. To taki Elton John, który idealnie pasuje na długie, jesienne wieczory. Na „The Diving Board” odchodzi on od niepotrzebnej przesady i aranżacyjnego przepychu. I choć na płycie towarzyszy mu czteroosobowy zespół instrumentalistów, to jednak fortepian i głos artysty znajdują się przez cały czas w centrum uwagi. Na przykład rozpoczynające album nagranie „Oceans Away” to pierwsza w dorobku Eltona Johna piosenka, jaką nagrał on wyłącznie z towarzyszeniem fortepianu. Tak praktycznie jest na całej płycie i daje to znakomity efekt. Świadczy to o magnetycznej sile, która pomimo upływających lat, wciąż emanuje z Eltona Johna i jego muzyki, a także jego niezwykle charyzmatycznej osobowości.
Słuchając najnowszej płyty tego cenionego muzyka odnoszę wrażenie, że na „The Diving Board” Elton John powraca do znakomitej formy z lat 70. – złotej epoki w jego karierze. Tytuł płyty - „Trampolina” - jest symptomatyczny. Nawiązuje on do dezorientującego poczucia sławy. Jesteś na przyprawiającym o zawrót głowy szczycie, ale w każdej chwili możesz spaść z tej trampoliny i utonąć. To efekt wielu osobistych doświadczeń artysty. Nie tylko dlatego, że przez cztery dekady cieszył się uznaniem i sławą, ale i przez nią cierpiał. Na płycie znajdujemy poetyckie teksty (ich autorem jest wieloletni współpracownik Eltona Johna, Bernie Taupin) o pułapkach bycia celebrytą. Towarzyszy im eleganckie brzmienie fortepianu, doskonale uwypuklające balladowy klimat nowych kompozycji. Gdzieniegdzie pobrzmiewają delikatne echa muzyki gospel („Take This Dirty Water”), country („Can’t Stay Alone Tonight”) i bluesa („Mexican Vacation”, po części także tytułowy „The Diving Board”). Są tu też wyraźne wpływy muzyki klasycznej (szczególnie w „Dream #3), kameralnej („My Quicksand”), ale i epickiej („Home Again”). Wszystkie utwory są stylowe, marzycielskie i szlachetne. Słucha się ich doskonale.
Elton John powrócił w doskonałej formie i sprezentował nam bardzo dobry album. Nie musiał nim już nic nikomu udowadniać, ale i tak pokazał, że wciąż znajduje się na fali wznoszącej. Bardzo lubię takie płyty, jak „The Diving Board” i wiem, że tej jesieni często będzie ona gościć w moim odtwarzaczu.