Charles Dominici... Człowiek, który śpiewał na pierwszej płycie Dream Theater pt. „When Day And Dream Unite”. Po ponad 15 latach muzycznej hibernacji uaktywnia się właśnie wydając drugą część trylogii pt. „O3” („Ozon”). Przyznam szczerze, że nie miałem okazji poznać wydanej w 2005 roku części pierwszej, ale była to podobno akustyczna płyta nagrana przez Charliego bez współudziału innych muzyków i utrzymana w klimacie utworów Boba Dylana, Neila Younga i Cata Stevensa.
Wydana właśnie druga część trylogii to album prog metalowy z krwi i kości. I chyba dopiero on zasługuje na miano prawdziwego powrotu tego artysty do rockowego świata. Od razu jednak zastrzegam, że wydaje mi się, iż płyta ta nie wniesie jednak zbyt wiele do rozwoju metalowego gatunku. Można jej raczej nadać etykietkę „typowego albumu prog metalowego” z wieloma powielanymi przez Domiciego wzorcami. Wzorcami, które od dawna nadają kierunek gatunkowi dzięki albumom takich zespołów, jak Dream Theater, Fates Warning, Queensryche, Threshold, Circus Maximus, czy wielu, wielu innych mnożących się ostatnio jak grzyby po deszczu pomniejszych prog metalowych wykonawców.
Nie piszę tego wszystkiego, by ktoś pomyślał, że „O3 A Trilogy – Part Two” jest złym wydawnictwem. Wykonane jest ono na dobrym poziomie, a że jest odrobinę sztampowe?... Nic na to nie poradzimy. Nie każdy może być odkrywcą Ameryki. Takich albumów ukazuje się ostatnio sporo i wydaje mi się, że jeżeli ten krążek już zostanie doceniony przez masową publiczność, to głównie za nazwisko widniejące na okładce. Choć – powtarzam to po raz kolejny – album jako całość sprawia dość solidne i bardzo rzetelne wrażenie.
Skoro mówimy o pewnej powtarzalności niektórych typowych prog metalowych wzorców (charakterystyczny wysoki wokal, potężne brzmienie gitar, duże tempo poszczególnych utworów, charakterystyczna „metalowa” stylistyka), to skoncentrujmy się na elementach, które jednak w zdecydowany sposób wyróżniają płytę Dominiciego na tle innych. Otóż wszystkie utwory na płycie „O3 A Trilogy – Part Two” są ze sobą połączone za pomocą pozamuzycznych efektów dźwiękowych, jak syreny policyjnych wozów, dzwonki, rozmowy przez interkom, ujadanie psów, stadionowe okrzyki, dźwięki kroków, otwieranych bram etc. Łączą się one w całość opowiadającą historię człowieka, który stacza się na skutek choroby alkoholowej. Trwoni on dorobek swego życia, wchodzi w konflikt z prawem i jest ścigany przez agenta federalnego. Muzycznymi wyróżnikami płyty są ponadto dwie ballady: „Captured” oraz „The Real Life”, choć jak mnie pamięć nie myli prawie na każdym prog metalowym albumie znaleźć można jakąś obligatoryjną balladę. Co wyróżnia ballady Dominiciego, to ich niesamowity urok i klasa, z jaką są wykonane. Szczególnie „The Real Life” sprawia dobre wrażenie, głównie za sprawą symfonicznej orkiestracji i sposobu wokalnej interpretacji. Głos Dominiciego upodabnia się w tym utworze do… Petera Hammilla. Z pewnością w całym zestawie wyróżnia się także gra gitarzysty Briana Maillarda, a na szczególną uwagę zasługują jego partie w utworze „The Cop”. Sam Alan Holdsworth się tutaj kłania! No i jest jeszcze jeden rodzynek na tej płycie. To instrumentalna kompozycja pt. „The Monster”, umieszczona na samym początku albumu. To osiem i pół minuty epickiego prog metalowego szaleństwa. Palce lizać! To prawdziwie imponujące otwarcie tej, mimo wszystko, sztampowej płyty. Słuchając utworu „The Monster” do głowy przychodzi mi taka oto refleksja: żaden wokalista o tak znanym i powszechnie szanowanym nazwisku, jak Charles Dominici, nie rozpoczynałby swojej solowej i autorskiej płyty od takiego monumentalnego, ale przecież instrumentalnego killera. Wszak błyszczą w nim wyłącznie instrumentaliści, a solista cierpliwie czeka na swoją kolej, która następuje dopiero począwszy od drugiego utworu. Dlatego proponuję, byśmy o płycie „O3 A Trilogy – Part Two” nie mówili jako o albumie solowym Charlesa. To wydawnictwo firmowane przez zespół, który nazywa się „Dominici”. A warto wiedzieć, że oprócz samego wokalisty i wspomnianego już przeze mnie grającego na gitarze Briana Maillarda tworzą go, Yan Maillard (dr), Americo Rigoldi (k) i Erik Atzeni (bg). To muzycy, o których wcześniej mało kto słyszał, ale po premierze niniejszej płyty ich nazwiska z pewnością zyskają mocną markę w świecie progresywnego metalu.