Pod koniec ubiegłego roku Guy Manning wspomniał w jednym z wywiadów o rozpoczęciu prac nad concept albumem o opuszczonej wiosce, która została zapomniana w dobie technologicznego postępu. Szybko zaczęły powstawać kompozycje inspirowane tym tematem. Jednakże Guy dość szybko spostrzegł, że poprzez trzymanie się zbyt sztywno początkowo narzuconych sobie ram, nie może w pełni swobodnie tworzyć, tak więc postanowił odejść od tego pomysłu. Wiele z utworów znajdujących się na tej płycie wciąż traktuje jednak o zmianach i postępie cywilizacyjnym w takim czy innym sensie. Kiedy słuchałem albumu po raz pierwszy, pamiętam, że zdziwiło mnie, że jest on taki „ciepły”, zupełnie jak miękki koc i chciałem tylko owinąć się tą muzyką. Muzykę Manninga zwykło się porównywać do Jethro Tull, ze względu zarówno na jego wokal, jak i muzyczny styl, a gdybym miał go odnieść do Iana Andersona, to pasowałoby to idealnie gdzieś w okolicach lat 70., chociaż na płycie „The Root, The Leaf & The Bone” słychać znacznie więcej saksofonu oraz znacznie mniej fletu.
Na swoim czternastym studyjnym albumie Guy gra na 6 i 12-strunowej gitarze akustycznej, gitarze klasycznej, basie, dyddlybow, perkusji, klawiszach, mandolinie, no i oczywiście śpiewa. Dodatkowo towarzyszą mu David Million (banjo, gitary elektryczne i akustyczne), Julie King (wokal), Kris Hudson-Lee (bas) i Rick Henry (perkusja) oraz mnóstwo gości, którzy wspomagają go w uzyskaniu jak najlepszego brzmienia.
Chwilę zajęło mi przywyknięcie do brzmienia klawiszy, które brzmią nieco jak stare elektryczne pianino, przez co cały album sprawia wrażenie jakby był nie z tej epoki. Jednak im więcej słuchałem tej muzyki, tym mniej mi ten dźwięk przeszkadzał, a bardziej stawał się integralną częścią pełnego brzmienia. Każdy z dziewięciu utworów opowiada odrębną prawdziwą historię, ale ten, który najbardziej zwrócił moją uwagę to „The Forge”, który ilustruje romantyczną historię o tym, jak rękodzieło straciło znaczenie na rzecz masowej produkcji. Słowa tej piosenki są naprawdę ujmujące:
„The bellows & the furnace dance in furious harmony, Wind & flame on a bed of earth in elemental symmetry, Born out of sweat in a battle to commence, Grappling with the raw flow with just his implements”.
Jeśli chodzi o samą muzykę, rytm i tempo tego utworu, pojawia się autentyczne złudzenie, jakbyśmy znajdowali się w pobliżu ciężko pracującego kowala, kującego żelazo na ogniu. Pod wieloma względami przypomina mi to „Show Of Hands”, chociaż jest to utwór bardziej progresywny, a mniej folkowy.
W ciągu ostatnich lat miałem to szczęście, że wysłuchałem wszystkich solowych albumów Guya oraz oczywiście dodatkowo tych, które nagrał on z różnymi grupami, m.in. The Tangent. Jego nowa płyta zdecydowanie wybija się na tle jego innych wydawnictw. Łączy ona ze sobą klasyczne komponowanie i wspaniałe teksty, pełne emocji i mocy, dzięki czemu Manning tworzy muzykę, która czerpie wiele z brzmienia lat 70., ale pasuje także do czasów współczesnych. Można mieć wrażenie, że każdy z utworów jest utrzymany w innym stylu, jednak cały album jest spajany przez delikatny wokal Guya, który przyciąga słuchacza, tworząc niepowtarzalne, intymne doświadczenie. Wyśmienity album.
Tłumaczenie: Katarzyna Chachlowska