Lipnicka, Anita - Vena Amoris

Artur Chachlowski

Image„Chciałam nagrać coś, co nie będzie przypominało żadnych moich wcześniejszych dokonań, ani kojarzyło się z niczym co można usłyszeć na naszym rodzimym rynku muzycznym” - mówiła Anita Lipnicka tuż przed premierą swojej nowej płyty „Vena Amoris”. Z kolei ze słowa wstępnego Anity, które znajdujemy wewnątrz książeczki towarzyszącej płycie, dowiadujemy się, że nowy materiał został nagrany na żywo w trakcie 8 dni w studio Fishfactory w Londynie. Dźwięk realizował Greg Freeman (Mumford And Sons, Grandaddy, Goldfrapp), który razem z Anitą zajął się też produkcją. Wiele pomysłów aranżacyjnych zaczerpnięto bezpośrednio z dema, które wokalistka stworzyła wspólnie z Johnem Porterem jesienią ubiegłego roku. Natomiast finalnym miksem i masteringiem zajął się Stuart Bruce, który w swoim CV ma m.in. współpracę z takimi artystami, jak Bob Marley, Yes, Van Morrison, David Sylvian i Kate Bush.

Brzmieniowo album utrzymany jest w nurcie lirycznego folku zwanym americaną, w którym słychać delikatne naleciałości country i bluesa. Jako całość najlepiej chyba określić go jako zestaw subtelnych, nostalgicznych piosenek, z mądrymi, kobiecymi tekstami. Wszystkie utwory zaśpiewane są po polsku. Świadczy to o tym, że Anita płytą „Vena Amoris” postanowiła trzymać się jak najdalej od medialnego mainstreamowego blichtru, a wolała raczej zanurzyć się w otchłań własnych, często bardzo osobistych przemyśleń i doświadczeń, ubierając je w liryczne teksty i balladowe brzmienia. Idzie na tej płycie niejako pod prąd, świadomie rezygnując z rozbuchanych, komercyjnych produkcji na rzecz kameralnych aranży i delikatnych nut.

Wszystko to, o czym napisałem to elementy nowego pomysłu na siebie. To, że Anita śpiewa wyłącznie po polsku, to że do bólu stara się być antyprzebojowa, to że zmieniała wydawcę z potężnego EMI na Mystic, który poprzeczkę jakości wiesza swoim artystom zdecydowanie wyżej, świadczy o tym, że wokalistka ma dla siebie zupełnie nowy plan. Moim zdaniem ten zwrot powinien jej wyjść na dobre, tym bardziej, że z kompozycyjnego punktu widzenia na program płyty składają się w sumie bardzo udane utwory.

Na „Vena Amoris” znajdujemy 12 nagrań. Trudno powiedzieć, które mają największe szanse, by medialnie „pociągnęły” ten album. Żaden z nich nie ma bowiem w sobie przebojowego potencjału pokroju na przykład „Wszystko się może zdarzyć”. Dlatego nie przewiduję, by przeznaczony dla rozgłośni radiowych „Hen, hen” stał się dobrą wizytówką tego albumu. Już więcej szans daję piosenkom „Gdy na mnie patrzysz”, „Sen Laury”, bardzo maanamowskiemu „Nie wiem” (Anita brzmi tu nieomal jak Kora!!!) czy mojemu osobistemu faworytowi - „Monochrom”. Ale nie mam ani cienia wątpliwości, że któryś z nich stanie się jakimś superprzebojem. Na pewno nie. Siłą tej płyty jest jej klimat, atmosfera, nastrój. Jakże inny od tego, co obecnie króluje w mediach…

Niektórzy takie granie nazwą magicznym, inni monotonnym… Ja powiem tak: to doskonały album na jesień, gdy na zewnątrz chód, a wieczory stają się nieprzyzwoicie długie. Kubek pysznej herbaty, ciepły koc, przytłumione światło i muzyka z nowej płyty Anity.... Zestaw obowiązkowy!

Na koniec jeszcze jedno ważne zdanie od naszej bohaterki: „Praca nad „Veną Amoris” była dla mnie podróżą pełną niezapomnianych wrażeń. Podobnych życzę wszystkim podczas jej słuchania”. Nic dodać, nic ująć. Miłego słuchania!

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!