Aisles - 4:45am

Przemysław Stochmal

ImagePochodząca z Chile formacja Aisles pojawiła się w Małym Leksykonie już dwukrotnie. Zarówno debiutancka płyta „The Yearning” (2008), jak i druga „In Sudden Walks” (2010) zostały ocenione przez nas wysoko, bo faktycznie – grupa nie tylko zaprezentowała materiał przy inspiracjach klasycznymi wzorcami wyjątkowo twórczy i interesujący, ale i pokazała, że spośród młodych wykonawców podejmujących progrockowe próby w odległych krajach, należy do tych rozwojowych i zdecydowanie wartych śledzenia. Niedawno pojawiła się trzecia płyta Aisles, zatytułowana „4:45am”, która niestety zdaje się potwierdzać, że jej pochodzącą z 2009 roku poprzedniczką grupa postawiła sobie poprzeczkę na tyle wysoko, iż sięgnięcie obranego pułapu okazało się być niełatwym zadaniem.

Znacząca zmiana dokonała się w kwestii formatu kompozycyjnego utworów. Zamiłowanie do długich, rozbudowanych form, cechujące poprzedni album, na nowym krążku wyraźnie ustępuje próbie nadania poszczególnym utworom bardziej kompaktowych rozmiarów. Forma sama w sobie nie wydaje się być tu problemem, wszak pod względem kompozycji wszystko przedstawia się zgrabnie i logicznie – zresztą piosenkowa kategoria grupie również nie jest obca. Wygląda jednak na to, że słuszna długość trwania utworów na „In Sudden Walks” dawała muzykom większy komfort twórczy – każde z długich nagrań miało tam swój określony, intrygujący charakter, przy okazji unikało mnożenia na siłę niekoniecznie dobrze zgranych wątków i nastrojów. Tutaj, w większości niedługich piosenek grupie najwyraźniej ciężko rozwinąć skrzydła. Owszem, otwierający album i promujący go „4:45am” jest zgrabny, pomysłowy, „wizytówkowy”, z kolei następujący po nim instrumentalny „Gallarda Yarura”, przywołujący ducha Marillion, brzmi doprawdy atrakcyjnie – pod względem klimatu, melodii, aranżacji. Dalej jest już jednak niestety słabiej – kompozycjom na ogół najzwyczajniej brakuje ciekawej przynęty.

Na dwie dłuższe formy grupa zostawiła sobie miejsce w końcówce albumu. Tym razem chyba jednak chęci stworzenia godnego finału albumu były zbyt ambitne. W przypadku instrumentalnego „Hero” górę wzięło najwyraźniej pragnienie stworzenia progrockowego eposu – brakuje tu spontaniczności i luzu cechującego nagrania z „In Sudden Walks”, wiele się dzieje, Aisles skaczą po nastrojach, pozostawiając ostatecznie dość nijakie wrażenie. Z kolei najdłuższy w zestawie, zamykający płytę utwór „Melancholia” zdaje się próbować wskrzesić kołyszący, leniwy, lekko nostalgiczny klimat pochodzącego z poprzedniego albumu „Hawaii”. Poniekąd się to udaje, jednak kompozycja jest znacznie mniej ciekawa i wciągająca – czyżby zawiniła świadoma chęć dorównania bardzo udanemu finałowi drugiej płyty?

„4:45 AM” nie jest albumem złym, postawienie go w kontekście wcześniejszych dokonań Chilijczyków jednak mocno dewaluuje jego potencjalną wartość. Najnowsza propozycja Aisles to jednak przede wszystkim płyta bardzo nierówna. Mimo to osobiście jednak nie tłumaczyłbym jej nie do końca satysfakcjonującej jakości traktowaniem przez zespół zadania kompozytorskiego po macoszemu, ale faktem, że muzycy chyba chcieli aż za dobrze. Może wynikało to ze świadomości klasy poprzedniej płyty, może zbyt przytłaczająca była presja stworzenia koncept-albumu, wszak „4:45 AM” do takowych należy - choć z muzycznego, kompozycyjnego punktu widzenia niewiele na to wskazuje. Mimo obniżenia lotów Aisles nadal uważam, że są oni w stanie z odległego Santiago przywieźć jeszcze niemało dobrego progrocka.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!