Dziś o płycie artysty niezwykłego. 65-letni dziś Joey Molland to współtwórca sukcesów popularnej na początku lat 70. grupy Badfinger, która związana była z legendarną wytwórnią Apple i pewnie dlatego, oraz za sprawą charakterystycznej maniery wokalnej, upatrywano w niej następców słynnej liverpoolskiej Czwórki. Któż nie pamięta tak znanych przebojów Badfinger, jak „No Matter What”, „Day After Day”, „Baby Blue” czy „Come And Get It” (skomponowanego przez Paula McCartneya)? Jeżeli komuś jeszcze mało, to przypomnę, że Badfinger uczestniczył w dobroczynnym koncercie dla Bangladeszu (1971r.) zorganizowanym przez George’a Harrisona, a muzycy tworzący ten zespół wzięli udział w sesjach nagraniowych tak pamiętnych płyt, jak „All Things Must Pass” Harrisona, „Imagine” Johna Lennona i „All Come Easy” Ringo Starra. I choć w trakcie minionych 30 lat zespół wielokrotnie rozpadał się i reaktywował, to z reguły w każdej jego inkarnacji brał udział Joey Molland, który właśnie przypomina się nowym, czwartym w swoim solowym dorobku albumem zatytułowanym „Return To Memphis”.
„Ta płyta jest dla mnie powrotem do korzeni” – mówi Molland – „Dźwięk jest inny niż na większości wydawanych płyt, produkcja Carla „Blue” Wise’a jest inna, same piosenki są inne, no i oczywiście wpływ Memphis i studia Royal czynią ten album tak prostym i przystępnym, jak tylko to możliwe. Ten album bardzo wiele dla mnie znaczy, wszystkie utwory są bardzo osobiste, a zarazem inne od tego, co tworzyłem w Badfinger.”
I rzeczywiście, nie uświadczymy na płycie „Return To Memphis” potężnych harmonii wokalnych znanych z wczesnych longplayów macierzystego zespołu Mollanda. Nie ma tu jammujących gitar, nie ma typowego dla Badfinger szaleństwa. Jest prosto, melodyjnie, bardzo piosenkowo, a przy tym dość ascetycznie. Molland śpiewa głosem mocno nadszarpniętym upływającym czasem, towarzyszy mu czteroosobowy kobiecy chórek (prawdopodobnie murzyński) oraz skromne instrumentarium obsługiwane przez Lestera Snella (syntezatory), Steve’a Pottsa (perkusja) i Dave’a Smitha (gitara basowa). 10 prostych melodyjnych piosenek, ładne refreny, proste słowa,… ot, taki nieco nostalgiczny album świadczący o tym, że Joey Molland czuje się wygodnie i wyjątkowo dobrze na zasłużonej muzycznej emeryturze.