Recenzję poprzedniej, wydanej półtora roku temu płyty grupy Frequency Drift pt. „Laid To Rest” zakończyłem takimi słowami: (…) nic tu nie dzieje się szybko, nastrój budowany jest powoli, jakby ten brak pośpiechu i dynamicznych momentów miał być formalnym wyróżnikiem brzmienia zespołu. To wyjątkowa płyta. Pod wieloma względami. Oryginalna i nastrojowa. Przepełniona akustycznymi i symfonicznymi brzmieniami. Płynąca jak spokojna rzeka. Warto zanurzyć się w jej wodach i poddać się jej nurtowi”.
I właściwie niewiele się od tamtego czasu zmieniło. Nadal przez całe 75 minut, bo tyle trwa planowana do wydania 14 lutego płyta „Over”, jesteśmy w spokojnym, nieśpiesznym klimacie pełnym onirycznych, rozmarzonych dźwięków. Harfy, wiolonczele, skrzypce, flety, marimby, rogi zwierzęce… Te instrumenty na równi z typowo rockowymi stanowią o unikatowym brzmieniu muzyki grupy Frequency Drift. A przy okazji mamy tu do czynienia z osobliwym stylistycznym miksem dźwięków znanych z twórczości grup Pink Floyd, Renaissance, Magenta oraz filmowym rockiem progresywnym. Cineconcerto? Skojarzenia z muzyką zespołu RanestRane nie są tu wcale nie na miejscu. Powiem więcej, nie jesteśmy też daleko od opisywanego niedawno na naszym portalu innego, też bardzo udanego, tegorocznego albumu, a mianowicie „La Quarta Vittima” Fabio Zuffantiego. Nawet okładki obu tych płyt są do siebie podobne. I chociaż mamy akurat środek zimy (przynajmniej kalendarzowej), to na obu tych okładkach, jak i też płytach, dominują jesienne nastroje pełne przymglonej zadumy, spowite oparami mroku i tajemnicy.
Wyobraźcie sobie niezmierzone połacie grząskich wrzosowisk po zmroku, nad którymi gdzieniegdzie unoszą się mgły, a w ciemnościach rozlegają się złowieszczo brzmiące odgłosy stóp człapiących po bagniskach… Albo postnuklearną apokalipsę okolic Czarnobyla… Takie obrazy stają mi przed oczyma, ilekroć słucham płyty „Over”. Tak, ta muzyka pobudza wyobraźnię, działa na emocje, wdziera się głęboko w umysł odbiorcy. Nie sposób przejść wobec niej obojętnie. A to dowód na to, że mamy do czynienia z płytą nietuzinkową i niebanalną. Niemieccy muzycy nie boją się eksperymentować i pomimo bardzo dużej porcji muzyki, którą przygotowali i stosunkowo dużej liczby utworów (12, w tym tylko jeden –„Memory” – ociera się o granicę 10 minut i obok „Sagittariusa” należy do najlepszych fragmentów tego wydawnictwa), po raz kolejny wyszli ze swoich muzycznych poszukiwań obronną ręką. Mają w swoim składzie prawdziwą gwiazdę, bo tak trzeba już mówić o śpiewającej pani, która nazywa się Isa Fallenbacher. Jej krystalicznie czysty, bardzo spokojny i naturalny głos to, obok wspomnianej już symbiozy rockowych i nietypowych dla rocka instrumentów, największy atut tego albumu. Mało tego, ten rozbudowany aż do 8 osób skład zespołu (nazwiska muzyków podaję w postscriptum) rozbudowany został o kilku rewelacyjnych muzyków. Wymienię spośród nich czworo: Agathe Labus – to jazzowa wokalistka, która w kilku utworach towarzyszy Isie Fallenbacher, Kalle Wallner – to gitarzysta popularnej u nas grupy RPWL, który na płycie „Over” gra, ale na… basie (i to we wszystkich utworach!), a perkusista Phil Paul Rissettio – to były członek RPWL, który przed laty zakładał ten popularny zespół. Teraz powraca po wielu latach milczenia. Miksem muzyki zajął się Yogi Lang, a płytę wypuści na rynek wytwórnia Gentle Art Of Music. Sądzę, że te nazwiska są wystarczającą zachętą do sięgnięcia po płytę „Over”, ale zapewniam też, że muzyka grupy Frequency Drift doskonale broni się sama i godna jest uwagi każdego szanującego się sympatyka klimatycznej muzyki rockowej.
P.S. Wymieńmy nazwiska muzyków tworzących ten naprawdę bardzo interesujący zespół. Andreas Hack gra na gitarach i instrumentach klawiszowych, Isa Fallenbacher śpiewa (i to jak!), Nerissa Schwarz gra na akustycznych i elektrycznych harfach, Christian Hack oprócz gitar obsługuje też duclar (rodzaj fujarki), Tino Schmidt – bas, Sibylle Friz gra na wiolonczelach, Ulrike Reichel na skrzypcach i altówkach, a Jasper Jöris na marimbie i rogu.