Zespół IOEarth zadebiutował w 2009 roku płytą noszącą taki sam tytuł jak nazwa grupy. Nie można powiedzieć, żeby zatrzęśli wtedy sceną prog rocka, ale na pewno w pozytywny sposób zwrócili na siebie uwagę miłośników tego gatunku świeżością oraz odważnym mieszaniem wielu gatunków spiętych w piękny sposób klamrą progresji.
W 2012 roku została wydana ich druga studyjna płyta zatytułowana „Moments”. Trzon zespołu stanowią znający się jeszcze ze szkolnej ławy założyciele i główni kompozytorzy, czyli gitarzysta Dave Cuerton i klawiszowiec Adam Gough. Skład uzupełniają: wokalistka o pięknej barwie głosu Claire Malin, brat Dave’a, perkusista Richard Cuerton, basista Christian Nokes i grający na saksofonie oraz flecie Luke Shingler. Obok wymienionej wyżej ekipy występują gościnnie inni muzycy.
Choć ciężko w to uwierzyć ,„Moments” jest jeszcze lepsza niż jej poprzedniczka. Być może dzieje się tak dlatego, że znajduje się na niej mniej (9 przy 20 na debiutanckiej), ale za to dłuższych utworów, dzięki czemu kompozycje są bardziej rozbudowane, a całość, mimo różnorodności, bardziej spójna. I nie chodzi o spójność stylistyczną, bo jest tu pomieszane niemal wszystko, co można wrzucić do progrockowego kociołka, lecz nastrój i sposób w jaki muzycy pobudzają nasze emocje. Ale przejdźmy do rzeczy.
Album otwiera przeszło ośmiominutowy tytułowy „Moments”. Już on jest zwiastunem nie lada doznań, czekających słuchacza w dalszej części płyty. Rozpoczyna się delikatnym recytowanym wprowadzeniem z pogłosami i delikatną trąbką. Potem mamy już całą mozaikę muzycznych emocji. Znajdzie się tu miejsce dla bliskowschodniego śpiewu i instrumentarium, przejmującego głównego motywu gitary elektrycznej, solówki na gitarze akustycznej i odrobiny elektroniki. Czy tak mała ilość czasu może starczyć na wplecenie tylu gatunków? Dla IOEarth nie stanowi to żadnego problemu. Są jak dobrzy kucharze, którzy nawet z pozornie nieprzystających do siebie składników są w stanie przyrządzić prawdziwy smakołyk, na który przepis znają tylko nieliczni. Z tą różnicą, że w ich przypadku mamy do czynienia z ucztą muzyczną. Kolejny utwór, „Live Your Life”, podzielony został na dwie części, co ze względu na dużą różnicę stylistyczną jest jak najbardziej zrozumiałe. Pierwsza część jest onirycznym wręcz utworem, w którym w pełni może wykazać się Claire Malin. Jej cudownemu głosowi akompaniuje fortepian i stanowiąca tło oszczędna gitara. Druga część zaczyna się od dynamicznej gry na gitarze elektrycznej. Tym razem klawisze są dodatkiem, a perkusja gra stosunkowo prosty rytm. Wokalistka nie odgrywa tutaj już takiej roli jak w części poprzedzającej, ale ma wystarczająco dużo przestrzeni, by dać popis swoich umiejętności.
Czwarty utwór zasługuje na wyróżnienie. „Drifting” jest moim zdaniem perłą w koronie tej płyty jak i dotychczasowych dokonań brytyjskiej kapeli. Rozpoczyna się od śpiewu chóru gregoriańskiego, by następnie przejść przez stopniowe włączanie się i intensyfikację dźwięków instrumentów smyczkowych, perkusji oraz fortepianu. Muzyka rozkwita w pełni, a po chwili dołącza się ponownie chór oraz wokalistka, którzy naprzemiennie śpiewają swoje partie. W czwartej minucie, a więc w połowie utworu mamy wyciszenie, po którym następuje solo na trąbce oraz równie tajemnicze i piękne, jak w pierwszej części, rozwijanie kompozycji.
Następny w kolejce jest „Cinta Indah”. Ponownie rozpoczynamy od stonowanej gry fortepianu wzbogaconego brzmieniem skrzypiec i szeptów wokalistki przechodzących w czysty i równie delikatny wokal. Czeka nas tu spora niespodzianka, bo usłyszymy męski śpiew w języku (zgodnie z tym, co udało mi się ustalić) indonezyjskim. IOEarth znów serwuje nam przeplatankę, tym razem dynamicznych i lirycznych fragmentów. Szósta kompozycja, „Brothers”, jest jedynym instrumentalem na płycie. Usłyszymy w nim saksofon, który niemal przez cały czas odgrywa wiodącą rolę. I tak docieramy do otwierającego spokojną część płyty i najbardziej odbiegającego od reszty utworów elektronicznego wręcz „Come Find Love”. Nareszcie dobrze słyszalny jest bas. Mamy tu też zmiksowany śpiew Dave’a Cuertona, który będzie już do końca płyty dominował nad Claire Malin. Przedostatni na płycie, „Finest Hour”, to spokojny utwór, w którym – poza wokalem męskim i żeńskim – usłyszymy także fragmenty przemówień Winstona Churchilla. Zamykający, najdłuższy (ponad jedenastominutowy), utwór jest zarazem najspokojniejszy. W końcówce ponownie pojawi się fragment wystąpienia byłego premiera Zjednoczonego Królestwa. Nie oznacza to jednak, że „Turn Away” jest wtórny względem poprzedzającej go kompozycji.
„Moments” jest płytą kompletną, zarówno kompozycyjnie, jak i technicznie. Nie ma na niej wprawdzie efektownych solówek – zespół ich unika, gdyż ma zupełnie inny pomysł na muzykę – emocje stoją tu nad indywidualnymi popisami. To szaleństwo, w którym jest metoda, czyli inteligentne i sprawne łączenie najbardziej z pozoru oddalonych od siebie gatunków muzycznych w spójną i piękną całość. Peany na cześć tego albumu skwituję stwierdzeniem, że każde kolejne przesłuchanie sprawia, iż chce się więcej. Mówiąc pokrótce, z własnego doświadczenia – IOEarth uzależnia!
Na zakończenie jeszcze parę słów o planach zespołu na najbliższy czas. Muzycy mają wejść do studia w tym roku, by nagrać nowy materiał na trzecią płytę, która będzie się nazywać się „New World”. Jak zapowiadają, będzie dużo mieszania nieużywanych przez nich wcześniej gatunków muzycznych. Mają też nadzieję przewyższyć swoje dokonania z dotychczasowych nagrań. Smutną wiadomością jest to, że w kwietniu 2013 roku z powodów osobistych i zdrowotnych odeszła Claire Malin (nieobecna była już na koncertowym albumie z 2013 roku). Oby nowy głos zespołu, Linda Odinsen, była równie dobrą i potrafiącą poruszyć do głębi wokalistką. Na nowy krążek czekam z niecierpliwością i ufnością, że naprawdę będzie równie niecodzienny i udany, jak „Moments”.