Jasny gwint, cóż to jest?! Tytuł „The Stench From The Swelling” („Wrzód, który cuchnie”), 49 minut muzyki i osiem kompozycji… No, takich produkcji na rynku za wiele nie ma, tym bardziej moja prywatna częstotliwość została ustawiona na nieco szerszym i czujniejszym zakresie, gdyż - panie i panowie - mamy do czynienia z produkcją totalnie, ale totalnie niebanalną! Zespół pochodzi z Francji, śpiewa po angielsku, a gra… No właśnie, jednoznaczne zdefiniowanie muzyki grupy 6:33 & Arno Strobl nie jest możliwe, dwuznaczne jest też utrudnione, bo skład tego projektu swobodnie porusza się w różnych odmianach muzyki, ogólnie można powiedzieć pop-jazz-metal-rock-electro-rozrywkowej. Cóż to zatem jest za twór?
Band w składzie: Nicko (gitara, programowanie instrumentów klawiszowych), Rorschach (wokal), Dietrisch von Schtrudle (klawisze), Mister Z (klawisze, saksofon), S.A.D. (gitara basowa) oraz oczywiście znany z legendy francuskiego metalu, zespołu Carnival In Coal, Arno Strobl (główny wokal) doskonale bawi się muzyką, snując nam bardzo ciekawszą opowieść słowno-muzyczną, według informacji podanej na okładce, opartą na prawdziwej historii. Już pierwszy utwór na płycie, „(I Should Have Known) Her Name Was Boogie”, to prawdziwy muzyczny odlot. Genialny numer, choć są w tym zestawie jeszcze lepsze. Weźmy taki „Starlight” z fajnymi kobiecymi chórkami (Sombr I Yahn) – palce lizać! Trans, rytm, bit – pierwsza klasa! Tytułowy kawałek, pachnący nieco Rammstainem, to mój absolutny faworyt z tego albumu. W bardzo intrygujący sposób przeszywa umysł, kierując wyobraźnią tak jak chce. Bardzo teatralny charakter tej kompozycji, walcowate tempo, niski wokal wokalisty (są growle! Tak samo jak w dwuczęściowej finałowej kompozycji „Giggles, Garlands & Gallows), wstawki jazzowe, hipnotyzujące klawisze i gitary sprawiają, że czujemy się tak jakbyśmy byli w samym środku tej historii. To naprawdę bardzo interesujący kawałek, a późniejsze rozwinięcie niczym Cradle Of Filth to prawie blackmetalowy sound.
Kto wie, może niedługo okaże się, że 6:33 to „nowy Marylin Manson”? Sama warstwa psychodeliczna jest na tyle zastanawiająca, że warto sięgnąć po ten album. Polecam też absolutnie zaskakujące, niebanalne, a przy tym rewelacyjne zakończenie płyty. Nie zdradzam szczegółów, bo najlepiej odkrywać je samemu. A zapewniam, że jest na tym albumie mnóstwo takich fragmentów, przy rozszyfrowywaniu których aż miło robi się na sercu. Drogi słuchaczu, jeżeli lubisz filmy, w czasie oglądania których trzeba myśleć, w których każdy kolejny ruch, każda sytuacja jest skomplikowana, to ta muzyka i kolejne jej odsłony są właśnie tak zakręcone, by z każdą minutą niecierpliwie czekać na to, co będzie dalej. To największa siła tej produkcji.
Z pewnością album „The Stench From The Swelling” zawiera bardzo oryginalną muzykę, niezrozumiałą zapewne dla tzw. przeciętnych odbiorców. Jest to jednak dla mnie jeszcze większym atutem grupy, bo w obecnych czasach stworzyć coś oryginalnego i niepowtarzalnego jest wielką sztuką, a tutaj właśnie z prawdziwą rockową sztuką mamy do czynienia. Nie tylko muzyczną. Spójrzcie na projekt graficzny okładki. I te nogi!... Zapraszam więc do wtopienia się w produkcję projektu 6:33 & Arno Strobl. Posłuchać trzeba, zaśpiewać wypada, a i potańczyć się da. Polecam ten zespół, polecam ten album. Warto odkryć go dla siebie i to jak najwcześniej, zanim cały świat zacznie huczeć o tej wielce utalentowanej formacji.